Artykuły

Krzyk serca

W Operetce Warszawskiej coś się ruszyło: nowy spektakl musicalowy "Piaf według libretta Pam Gems jest - mam nadzieję - początkiem nowej ery w dziejach tej sceny, podobno zagrożonej bankructwem, "Piaf" jest pierwszym spektaklem za panowania nowego dyrektora Jana Szurmieja, który podjął się tu i reżyserii, i inscenizacji, i choreografii. Odważny!

Edith Piaf (naprawdę nazywała się Giovanna Gassion) zmarła 30 lat temu i jej dorobek artystyczny pozostawał ostatnio w zapomnieniu, przynajmniej w Polsce. Wahadło muzycznej mody odchyliło się zdecydowanie w stronę popularnej muzyki angloamerykańskiej; przede wszystkim jej się słucha, przy niej się tańczy - ale nie zawsze tak było. W pierwszych dziesięcioleciach powojennych skutecznie konkurowała z nią piosenka francuska, a takie nazwiska jak Charles Trenet, Gilbert Becaud, Jaques Brel, Juliette Greco, Yves Montand, Charles Aznavour i właśnie Edith Piaf - były na ustach i w uszach świata.

Była dzieckiem ulicy, również w sensie dosłownym: jak podaje "Słownik piosenki francuskiej" Larousse'a, "urodziła się na chodniku przy ulicy de Belleville 72", bowiem ambulans nie przyjechał na czas. Mając cztery lata utraciła wzrok, który odzyskała po pielgrzymce do miasteczka Lisieux w 1919 r. ("jestem wierząca", wyznała w wiele lat później w swoich wspomnieniach). Dorastała bez opieki rodziców, zarabiając śpiewem na ulicach i... w koszarach. A także - uprawiając najstarszy zawód świata. Miała fascynujący potężny głos, który zwrócił uwagę Louisa Leplee, dyrektora kabaretu "Gerny's", gdzie odbył się debiut sceniczny Giovanny Gassion. Zdobyła ogromną popularność, tym bardziej że okazała się zdolną kompozytorką i autorką tekstów; jej piosenka "La vie en rosę" weszła nawet do historii jazzu, nagrana w latach 50. przez Louisa Armstronga, "Krzyk serca" - tak określano jej styl. W jej repertuarze dominowały piosenki o miłości i zmaganiach ze złym losem; opowiadały o codziennych dramatach zwykłych ludzi w sposób tak przejmujący, że ludzie płakali na jej występach. Piaf śpiewała o sobie samej - porzuconej, samotnej, nie kochanej. Okres jej artystycznych triumfów obfitował w różne skandale natury obyczajowej, charakter miała bowiem wybuchowy, chimeryczny, zmienny jak pogoda w kwietniu. Taki przynajmniej obraz pozostawia sztuka Gems, przedstawiając bohaterkę również od najgorszych stron. Dzięki temu postać Piaf zyskuje na wiarygodności; wszelako w tym przedstawieniu najważniejszą jest muzyka i - ku mojemu zdumieniu - te tak melodyjne i tak niemodne piosenki przyjęte zostały przez publiczność spektaklu, na którym byłem, publiczność w znacznej części młodą, bardzo gorąco. Dostrzegłem też na widowni panie ocierające łzy w momentach szczególnie wzruszających - i uznaję to za zwycięstwo nie tylko Piaf, lecz także Bożeny Krzyżanowskiej, kreującej główną rolę.

Rola to piekielnie trudna: trzeba naśladować niepowtarzalny śpiew Edith (już tego próbowała Mireille Mathieu, ale efekt był mizerny) i zarazem wcielić się w skomplikowaną osobowość piosenkarki. To drugie udało się Krzyżanowskiej tylko częściowo; tu trzeba by naprawdę wielkiego talentu aktorskiego. Ale i tak ją podziwiam.

Wadą spektaklu jest rozwlekłość i nieatrakcyjność dialogów części pierwszej; akcja nabiera tempa i ostrości dopiero po przerwie. Nie brak ciekawych pomysłów inscenizacyjnych, jak na przykład cyrkowy korowód towarzyszący piosence "Brawa dla clowna", czy też aranżacja sceny finałowej (na ekranie pojawia się sylwetka Piaf, a jej głos z taśmy słyszymy jako przedłużenie śpiewu Krzyżanowskiej). Są i inne godne zapamiętania chwile. Wszakże owacja na stojąco, urządzona przez publiczność na koniec, wydała mi się lekką przesadą.

... Kobiety "lekkich obyczajów" fascynowały artystów chyba od zawsze, bywały też ich natchnieniem. Od czasów Toulouse-Lautreca nikogo nie bulwersuje "córa Koryntu" jako temat obrazu, wiersza, sztuki, powieści. W literaturze pojawił się motyw prostytutki-bohaterki pozytywnej: "kobieta upadła" okazuje się lepsza i szlachetniejsza od "kobiety z dobrego domu". W filmie okaże się ona niemal ideałem ("Nigdy w niedzielę"), lub - bardziej realistycznie - poszukiwaczką pełni życia ("Piękność dnia"). Nasz wiek XX odkryje i zaakceptuje nowe zjawisko: oto kobieta z tzw. rynsztoka, obdarzona niepoślednim talentem, wbrew wszelkim okolicznościom robi karierę, a jej mało chwalebna przeszłość raczej w tym pomaga, niż przeszkadza. Billie Holiday to jeden z tych "kwiatów zła", jakże pięknych... Drugi to Edith Piaf, tak sobie myślałem po wyjściu z warszawskiej operetty, krocząc samotnie mroźną ulicą Nowogrodzką. Z bram starych kamienic stare zniszczone prostytutki rzucały mi zachęcające spojrzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji