Artykuły

Molier dla mas

Posrebrzana imitacja kurtyny w tle, szklana estrada, wysunięta nad pierwsze rzędy widowni nie pozostawiają wątpliwości: jesteśmy w królestwie tandety, ni to na festiwalu w San Remo, ni to na przedstawieniu Cyrku Arena.

Krzysztof Zaleski, reżyser Molierowskiego "Medyka mimo chęci" w Teatrze "Wybrzeże", uznał, że Molier z aktorami w przypudrowanych perukach do nikogo dziś nie przemówi. Zdecydował się więc na takie przyrządzenie Moliera, aby okazał się on strawny dla przeciętnego konsumenta kultury masowej.

"Medyk mimo chęci" wyreżyserowany przez Zaleskiego jest i o nich, i dla nich. Zaczyna się od pomysłowej, z a inscenizowanej w teatrze filmowej czołówki, kończy dyskotekowymi światłami. Między jednym i drugim pojawia się cała menażeria współczesnej pop kultury z nadzwyczajną znajomością rzeczy przebrana w kostiumy przez Dorotę Roqueplo. Kogóż tu nie ma: i Marylin Monroe w plisowanych słodkich różowościach, i Elvis Presley (w hiszpańskim stroju: czyżby aluzja do Banderasa?), plastikowe stroje techno, rolki, Johny Depp z "Edwarda Nożycorękiego" (choć nie przysiągłbym, czy to nie kopia Frankensteina), dziewczyna ze szpicrutą, jak z erotycznego kina klasy B... Wymieniać można by bardzo długo.

Molier drwił z tych, którzy bezkrytycznie ufali rzekomo bezdyskusyjnemu autorytetowi medyków. Zaleski zdaje się żartować z tych, którzy bezmyślnie ulegają głupocie masowej kultury. Tyle że sprowadzając komedie do jednej tezy, trochę ją jednak spłaszczył. Teatralna intryga traci tu bowiem jakiekolwiek znaczenie, a postacie zamieniają się w kukiełki. Teza inscenizacji Zaleskiego przypomniała mi świetny film Altmana (jak cytować, to cytować...), zatytułowany "Pret-a-porter" - zjadliwą satyrę na współczesych Sganarelów: dyktatorów mody i dziennikarzy, produkujących gotowe rzeczy do noszenia i gotowe schematy do myślenia. Bohaterowie filmu Altmana, choć przerysowani, groteskowi, zachowali psychologiczne prawdopodobieństwo. U Zaleskiego są to raczej marionetki niż ludzie (jedyny wyjątek to role Mirosława Baki, Doroty Kolak i Stanisława Michalskiego). Nie sądzę, by spektakl na tym zyskiwał, bo trudno jest nam zobaczyć samych siebie w tak grubo zarysowanych postaciach.

A przecież o to chyba chodziło. "Medyk mimo chęci" na scenie Teatru "Wybrzeże" mógłby być ciekawą diagnozą stanu ducha, w jakim żyjemy. Nie ma w tej sztuce nikogo, kto by był sobą, wszyscy naśladują gotowe wzorce. Jedyna postać mająca szansę na normalność, bo nie przebrana w popkulturowy kostium, Geron, powściągliwie grany przez Stanisława Michalskiego, jeszcze chętniej niż inni podchwytuje idiotyzm Zganarela, że wątrobę mamy po lewej, serce zaś po prawej stronie. Toniemy, po czubek głowy, w morzu tandety i głupoty - przekonuje Zaleski. Nie ma na nim żadnej wyspy nawet to moje przedstawienie nie jest inne. Mogłaby ta diagnoza chwycić za gardło, ale Zaleski woli żonglować bez końca cytatami i bawić publiczność rewiowo-kabaretową konwencją. Mam obawę, że zespól Teatru "Wybrzeże" nie najlepiej się w takiej konwencji odnajduje, co udowadnia co najmniej od czasów rewii "I cóż dalej, szary człowieku".

Nie rozbawił mnie więc szczególnie ten Molier, choć nie przeczę, zastanowił. Mimo wszystko jednak sądzę, że ciekawy pomysł gdzieś się zapodział w nazbyt jednowymiarowym przedstawieniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji