Prawda pozorów i pozory prawdy
Nie doceniamy Jerzego Szaniawskiego...Nie doceniamy znaczenia jego twórczości. Dotyczy to zarówno jego dramatów, jak też opowiadań. Wojciech Natanson od lat uporczywie walczy, aby oceniając twórczość samotnika z Zegrzynka patrzeć przede wszystkim na plan myślowy jego utworów, nie zaś powtarzać bez końca banały o nastrojowości sztuk i opowiadań autora "Mostu". Określenie "szaniawszczyzna" przyprawiło pisarzowi iście gombrowiczowską gębę, która straszy prawie przy każdej realizacji scenicznej jego
sztuk. W rezultacie przeciętnemu czytelnikowi czy widzowi jawi się Szaniawski jako poczciwy gaduła, a jego pisarstwo - jako sympatyczny, acz anachroniczny relikt minionych czasów Interpretacje "meteorologiczne" wyrządzają w istocie więcej krzywdy niż pożytku. Na szczęście nie wszyscy czytają dzieła Szaniawskiego w ten sposób.
Michał Sprusiński analizując jego utwory akcentował szczególnie ową postawę twórczą, postawę wątpiącą, widoczną zarówno w komediach jak też w opowiadaniach. I właśnie ta postawa twórcza "nakazuje bezkompromisowo rozważać obowiązujące zasady społeczne, przyjmować pełną odpowiedzialność za własne czyny, strzec się egoistycznego postępowania odcinającego jednostkę od społeczność. Przyjęcie takich obowiązków jest niełatwe, gdyż istnieje wiele wymiarów winy i odpowiedzialności". Szaniawski
rozwija utarte schematy, dekonspiruje pozory prawdy, odkrywa rzeczywiste motywacje ludzkich czynów, czasem głęboko ukryte za parawanem słów i gestów, dąży do "rewizji utarnych pojęć", jak pisała Jadwiga Jakubowska.
Swoistą wykładnią filozofii Jerzego Szaniawskiego są opowiadania o profesorze Tutce - pierwsze z nich powstały na początku lat pięćdziesiątych, gdy na skutek decyzji administracyjnych komedie Szaniawskiego nie były wystawiane w naszych teatrach. Jako pierwszy wydrukował te powiastki filozoficzne (bo tak trzeba nazwać tę opowiadania) nieoceniony "Przekrój" i dzięki temu stosunkowo szybko weszły w krwiobieg naszej literatury.
Teraz nowelki Szaniawskiego trafiły na deski sceniczne (nie pierwsza to próba) - w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym w Koszalinie możemy zobaczyć spektakl "Teatr Profesora Tutki" w adaptacji i reżyserii Wiesława Nowickiego. Przedstawienie to zasługuje na uwagę przede wszystkim dlatego, iż ukazuje plan myślowy przygód "duszy i umysłu" profesora Tutki - profesora bliżej nieokreślonych nauk (być może profesora życia...).
Prosty parawan, na którym widzimy nieco surrealistyczne rysunki stanowiące tło przyszłych wydarzeń scenicznych, trójka aktorów - każdy z nich będzie grać profesora Tutkę w poszczególnych epizodach. Kilka rekwizytów i fragmenty kostiumów. Teatr umowny, ubogi, odwołujący się do wyobraźni odbiorcy. Oto wędrowni komedianci, i którzy mogliby występować w "Teatrze Snów" z "Dwóch Teatrów" (Jesteśmy wiotcy, mgliści... możemy przejść przez sieć pajęczą, a sieć pozostanie") zjawiają się, aby przedstawić przygody profesora Tutki, stworzyć całe panopticum ludzkie, które on sam obejrzał podczas swoich licznych wędrówek po miastach, osadach, wytwornych kawiarniach i w zwykłych spelunach. Nowicki bardzo słusznie włączył do swojej adaptacji fragmenty tomu "Łgarze Pod Złotą Kotwicą", opublikowanego w roku 1928, a stanowiącego jakby zapowiedź "Profesora Tutki". Przecież niektóre rysy sympatycznego profesora wszechnauk odnajdziemy w postaci narratora, który zwierza się ze swoich przygód w nadmorskim szynku "Pod Złotą Kotwicą''.
Koszaliński spektakl posiada charakter lirycznej groteski, szczęśliwie łączy komizm z poetycką zadumą nad wieloznacznością zwykłych wydarzeń. Tutaj okno nie jest tylko oknem, lecz milczącym świadkiem ludzkiego dramatu, zaś małe kłamstewka, które opowiadają sobie bywalcy nadmorskiego szynku nie wynikają tylko z namiętnej chęci blagowania, lecz są obrazem marzeń i pragnień człowieka. Przedstawienie pokazuje ludzi - znów posłużmy się określeniem Sprusińskiego - "którzy nie wyrzekli się młodzieńczych marzeń i fantazji, romantycznej buntowniczości. Ich bunt jest zwrócony przeciw szarej codzienności, przeciw powierzchownie przyswajanej nowoczesności i zakorzenionemu tradycjonalizmowi. Kiedy starają się odwracać do góry nogami przyjęte powszechnie pojęcia, protestują przeciw biernej, mieszczańskiej stabilizacji, chcą w romantycznym porywie uczynić codzienność bogatą i egzotyczni"
Wiesław Nowicki tworząc w Koszalinie "teatr teatralny", w którym każdy z aktorów gra kilka postaci uchronił wartość najważniejszą - poezję opowiadań Jerzego Szaniawskiego. Bardzo pomocna okazała się tutaj muzyka - w przedstawieniu uczestniczy flecistka, a jej wejścia są swoistymi przerywnikami akcji i dobrze pointują poszczególne sceny.
Warto odnotować jeszcze jedno - otóż scenografię do "Teatru Profesora Tutki" opracowały uczennice koszalińskiego Liceum Plastycznego - Joanna Iwankowicz i Anna Pawłowska. Dawno nie mieliśmy tak młodzieńczego debiutu na scenie profesjonalnej. Z uwagą będziemy obserwować rozwój artystyczny młodych plastyczek.
Z trójki aktorów na największe uznanie zasługuje Feliks Woźnik, który z wielką kulturą ukazał postać tajemniczego profesora. Woźniak ujawnił także niepospolity talent komediowy, kapitalnie grając rolę Wiedźmy do której trafił przypadkiem profesor Tutka.
Omawiany spektakl jest nie tylko wartościowym faktem artystycznym lecz także dobrym świadectwem ambicji teatru koszalińskiego, który od dwóch sezonów prowadzony przez Andrzeja Marię Marczewskiego znalazł się w czołówce scen Polski Północnej.