Artykuły

Jednak nie o bombie wodorowej

Na siódma premierę sezonu 1991/1992 teatr nasz wybrał sztukę " Fizycy" niedawno zmarłego niemieckojęzycznego Szwajcara, znanego w świecie i uznanego dramaturga, klasyka już niemal, Durrenmatta. To właściwie pisarz wszechstronny, para się bowiem także eseistyką i pisuje prozę. Światu, poza swym rodzinnym krajem znany jest najbardziej jako autor dramatu "Wizyta starszej pani" - wielokrotnie wystawianego i mającego nawet bardzo udaną ekranizację, jak też właśnie "Fizyków".

Durrenmatt to poza wszystkim moralista, myśliciel i choć sięga po parodię, ironię czy groteskę - często te kategorie są u niego przemieszane - tak naprawdę przebija z jego dramatów wielka powaga, zamyślenie nad ludzkim losem, nad powinnościami człowieka wobec człowieka i - co równie istotne - wobec siebie. Głośno się też "zamyśla" nad rolą przypadku w ludzkim życiu, nierzadko czyniąc "wbiegi" nawet do antyku, niepokoi go bowiem pozycja człowieka wobec losu. Mit Edypa ma dla niego wymiar łańcucha wydarzeń, w którym bohater pragnąc za wszelką cenę uniknąć przepowiedzianej mu katastrofy bezwiednie robi wszystko, by - o straszny paradoksie! - uczynić ją nieodwracalną.

Zatem istota przypadku, winy, kary, a właściwie bezwiny i bezkary - tak! - pisarz stwierdza też z gorzką zadumą, że w naszych czasach, które widzi jako "obłędny taniec białej na razie rasy" trudno dociec winnych czy odpowiedzialnych, jako że wina nasza jest nazbyt zbiorowa. Wszyscyśmy jakoś odpowiedzialni i wplatani zaś w nasze, zarówno niecne jak i godziwe czyny są i nasi przodkowie, i nasi następcy, a i my sami jesteśmy, chcąc nie chcąc, uwikłani w uporczywe, nierzadko zgubne i dla siebie, i dla innych, myślenie i czyny.

Tak też jest w "Fizykach" sztuce, która wedle samego autora nie jest rzeczą o bombie wodorowej, lecz głównie o istocie i roli nauki oraz, zwłaszcza, o niemożliwości ucieczki od konsekwencji swojego myślenia samych uczonych, czy nawet tylko naukowców. Wchodząc na jakąś drogę życia znaczoną dokonaniami jest się już jakby niewolnikiem tego, co się zrobiło i kolejne "ruchy" są nieuniknione, dla uczonego zwłaszcza ma to konsekwencje praktyczne, szczególnie jeśli jest fizykiem jądrowym.

Ucieczka od tego nie jest możliwa, jeśliby nawet się to stało, byłoby to poczytywane za tchórzostwo, dla Durrenmatta zaś dojście uczonych do oosiągnięć w fizyce, osiągnięć o zgrozo! naukowych, ale mogących ludzkość unicestwić jest - na drugim biegunie - czymś w rodzaju groteski.

Sztuka, dziś to aktualne, mówi, że każdy może być agentem, ale tylko w domu wariatów, gdzie ona się rozgrywa, może to wyjść na jaw! Szkoda. Krzepiące jest jednak przesłanie z niej płynące, że tajemnica jak oliwa - wypływa, zresztą takich przesłań jest w sztukach Durrenmatta wiele, niektóre są wyprowadzone niemal na wierzch, bez żadnego sztafażu, bo pisarz, z lekka odcinając się od Platona czy Brechta, stara się, żeby widz zapomniał, że jest w teatrze. Płynące ze sceny słowa winny w jego zamyśle - brzmieć naturalnie, zaś widz winien się identyfikować z aktorem, stapiać się z nim w jedną postać. I tak się w częstochowskim spektaklu dzieje, albośmy od razu skłonni się z aktorem utożsamić i towarzyszyć mu już do końca spektaklu, albo go z gruntu odrzucamy, bo nie przekonuje on nas swoją postawą i poglądami.

Sztuka nie ma zawiłej fabuły i opowiedzieć by ją można kilkoma zdaniami, byłoby to jednak jej strywializowaniem, nie sama fabuła tu zresztą najistotniejsza, bo problem jest i literacko, i publicystycznie "ostrzelany", ważne jest. jak się o tym mówi, i w jakiej scenerii, a scenografia Marka Tomasika urzeka swą sugestywnością.

Cały zespół aktorski zaś "spiął się" w sposób godny uznania zdając sobie sprawę, być może podświadomie, że od tego spektaklu zawisł los tej sceny i tego zespołu. Trudno byłoby więc kogoś szczególnie wyróżniać, wszyscy pracowali jak w transie, grając starannie i ofiarnie, że zaś na scenie pojawił się szeroko reprezentowany cały First Team, uczta dla widzów - cała sala włącznie z balkonem "nabita" - była przednia, na premierze, czuło się tez zresztą, że i aktorzy sami się bardzo dobrze bawili, a to jak śmiech i ziewanie jest udzielające.

I choć dziś świat coraz częściej ujmowany jest w sztuce dosłownie, niemetaforycznie, często bez przesłań, formuł i metafor, przedstawienie "Fizyków" wyreżyserowane przez Ryszarda Krzyszychę i jako znak czasu, i jako błyskotliwa, mądra zabawa w dobrym wykonaniu warta jest zobaczenia, stanowi też niewątpliwie jedno z największych dokonań naszego Teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji