Artykuły

Premiera w Teatrze "Wybrzeże"

Sztuka "Woyzeck" powstała na początku XIX wieku. Jej autor - niemiecki lekarz, działacz społeczno-rewolucyjny, zainspirowany autentycznym wydarzeniem - zbrodnią dokonaną z zazdrości przez wojskowego fryzjera Woyzecka napisał dramat uznany później za jedną z pierwszych tragedii naturalistycznych. To swoiste psychologiczne studium z jednej strony jest niemal publicystycznym opisem wydarzenia, które miało miejsce pewnej czerwcowej nocy w Lipsku, z drugiej zaś - zadaje pytania o wolność decyzji, zależność egzystencji od świata, na który człowiek nie ma wpływu. Inscenizacja Rudolfa Zioło jest niezwykle teatralna poprzez bogactwo planów, wspaniałą scenografię Andrzeja Witkowskiego, ekspresyjną muzykę Janusza Stokłosy, a także znakomite kreacje aktorskie dwojga bohaterów: Mariusza Saniternika (Woyzecka), Doroty Kolak (Marii).

Spektakl ten ma kilka wymiarów. Jest znakomitym, pełnym smaków i fantastycznych skojarzeń dziełem dla wysmakowanego widza, konesera teatru, któremu satysfakcję sprawia przyglądanie się szczegółom, niuansom, zagłębienie się w historii i filozofii, śledzenie efektu niezwykle trudnej pracy całego zespołu realizatorów i aktorów, sposób odczytania przez znanego reżysera tekstu, który - co tu ukrywać - trochę się zestarzał. Premierowa publiczność nagrodziła przedstawienie oklaskami o średniej temperaturze. Wielu widzów, zniechęconych zapewne długim, półtoragodzinnym, pierwszym aktem po prostu wyszło. Nawiasem, druga część była moim zdaniem zdecydowanie lepsza. Zapewne całości przedstawienia nie zaszkodziłoby przeniesienie pewnych akcentów, a także nieco skrótów, na przykład w scenie jarmarku, w której to główną rolę nagle zaczęła odgrywać... małpa. W znakomitej scenografii i wielości spektakularnych, barwnych scen nieco rozmywa się właściwy sens sztuki: dramat jej głównego, tytułowego bohatera.

Na premierę do "Wybrzeża" przyjechało wiele znanych postaci życia kulturalnego. Ze stolicy pofatygował się znany krytyk Jacek Sieradzki. Na widowni był także Mirosław Bork, szef od artystycznych i ambitnych produkcji polskiej telewizji. Jacek Mikołajczak, który opuścił w tym sezonie tę scenę i przeniósł się do Warszawy, sekundował kolegom z drugiej, tym razem strony rampy. Dopisali teatrolodzy z UG: Ewa Nawrocka, Jan Ciechowicz, Zbigniew Majchrowski. Podczas tradycyjnego spotkania przy lampce wina rozstrzygano kwestię scenicznego dziecka Marii, które jak wynikało z tekstu, powinno być dwulatkiem, a tu pojawił się całkiem spory czterolatek, co niejako podważało ojcostwo Woyzecka. Dziecko było śliczne, blond i brało udział w bankiecie. Mówiono także, że w pierwotnym zamierzeniu w spektaklu miał wystąpić żywy kot, jednak nie sprawdził się aktorsko, gdyż podrapał Igora Michalskiego, który w roli doktora (bardzo dobry!) miał wykonywać na nim pewne doświadczenia. Obrońcy praw zwierząt mogli odetchnąć z ulgą: z okna wyrzucano fałszywe zwierzę z pluszu.

Zakończenie "Woyzecka", zgodne z duchem dramatu romantycznego, czyli śmierć nieszczęsnych kochanków, nie było napisane przez Buchnera. Autor bowiem zmarł bardzo młodo i nie zdążył dokończyć dramatu. Reżyser Rudolf Zioło, pomimo wezwań zespołu, nie wyszedł do ukłonów, co rozczarowało wielbicieli jego sztuki

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji