Agata Christie wiecznie młoda
Za kilkanaście miesięcy mija setna rocznica urodzin Agaty Christie słynnej angielskiej autorki ponad siedemdziesięciu powieści detektywistycznych, ciągle budzącej na świecie zainteresowanie swoją biografią i swoim pisarstwem.
W bogatym dorobku tej pisarki znajduje się też kilkanaście sztuk teatralnych. Najchętniej grywana z nich to "Pułapka na myszy", którą wystawia się w Londynie bez przerwy blisko 40 lat, a która ciągle wędruje po różnych scenach świata. Teatr "Wybrzeże" wybrał na swoją piątą w sezonie 1988/89 premierę wspomnianą sztukę wystawiając ją na Scenie Kameralnej w Sopocie.
"Pułapka na myszy" w reżyserii Bogusławy Czosnowskiej trzyma widza w napięciu, a jednocześnie, jakby mimochodem rysuje różne typy Anglików w atmosferze pobłażliwości (mimo szokujących wydarzeń) i z poczuciem humoru. Czosnowska nie chce przestraszyć widzów, raczej opowiada im o pisarstwie Agaty Christie. Postaci sztuki są więc świetnie zindywidualizowane, a punkty zwrotne zaskakują widzów należycie. Spektakl realizowany jest precyzyjnie i w bardzo dobrym tempie, co nieodzowne, gdy chodzi o detektywistyczną opowiastkę. Zespół, mimo, że premiera odbyła się w kwietniu, gra lekko, z zaskakującą świeżością, którą nie zawsze daje się utrzymać nawet na najbardziej znanych scenach.
Historyjkę o przestępcy i jego zbrodni aktorzy przekazują interesująco, kulturalnie wykorzystując wszystkie okazje, do rozśmieszania publiczności. Każdy z aktorów stworzył zindywidualizowaną postać. Zgodnie z tekstem osobą narzucającą się uwadze widza jest Pani Boyle w interpretacji Anny Chodakowskiej, aktorki od lat związanej z "Wybrzeżem". Rolę Mollie Ralston zagrała powściągliwie i przekonywająco Dorota Kolak. Upamiętnią się jednak przede wszystkim Christoper Wren i Sierżant Trotter dzięki ciekawemu, dynamicznemu aktorstwu Jacka Godka i Jacka Mikołajczyka.
Bogusława Czosnowska dysponuje niezłym zespołem, ale co ważne - czuje się jej dobry, reżyserski kontakt, z aktorami. Jest rozumiana, co wychodzi na dobre i sztuce, i artystom. Natomiast scenografia zaprojektowana przez Józefa Napiórkowskiego wcale nie odpowiada atmosferze spektaklu i nie przypomina tradycyjnego wnętrza angielskiego domu. Ani ciężkie meble, ani drobne detale (poduszka na kanapę), ani ogólny koloryt nie korespondują z tekstem, z którego przecież trochę wiemy w jakim stylu był utrzymany dom Ralstonów.
W sumie przedstawienie ogląda się przyjemnie, na wesoło. Czosnowska nie pokusiła się na "wzbogacenie" akcji scenami brutalnymi lub seksem, a jednak ten kulturalnie podany spektakl ma ogromne powodzenie. Szkoda, że prowincjonalne błazeństwa paru młodych widzów oszpeciły wrażenie jakie pozostawił Sopot i jego teatr.