Ciężar legendy
Zielonogórską premierę "Modrzejewskiej" poprzedziła aura rozbudzonych oczekiwań. W październiku, w 155. rocznicę urodzin wielkiej artystki, teatr zaprosił widzów na próbę otwartą sztuki Kazimierza Brauna. W listopadzie odbyła się jej premiera w Paryżu, podczas tournee zespołu. Tydzień temu odbyła się rodzima premiera.
W starannie przygotowanym teatralnym programie - obok spisu ról Heleny Modrzejewskiej, umieszczono skromniejszy, choć składający się z ważnych tytułów spis scenicznych osiągnięć odtwórczyni tytułowej roli - Tatiany Kołodziejskiej. Do tego entuzjastyczny opis zagranicznej podróży lubuskiej sceny, której występy wywołały tyle wzruszeń u polonijnej zwłaszcza publiczności.
I tak wokół przedstawienia sztuki, opartej na losach legendy polskiego teatru, narosła legenda druga.
Legenda zawsze przerasta realność. Myślę jednak, że nie tylko z tej przyczyny trudno zaliczyć "Modrzejewską" do udanych przedsięwzięć.
Jeśli w pamięci żywiej zapisała się próba otwarta, w której Tatiana Kołodziejska przymierzała się do roli, nie wcielając się w nią do końca, to dla jednego głównego atutu tamtej próby: ogromnego pola wyobraźni, zostawionego widzom dla dopełnienia postaci bohaterki.
W premierowym przedstawieniu niknie ów nawias. Zamiast stolika z fotelem, mamy pełną, dosłownie potraktowaną dekorację salonu przed wyprowadzką i prawdziwą (choć nie 66-letnią) Modrzejewską Tatiany Kołodziejskiej. Prawdziwą?
Postać tytułowej bohaterki jawi się w zielonogórskim wydaniu dość posągowo. Trudno dokładnie podzielić poniesione w tym dziele zasługi. Autor - Kazimierz Braun jest człowiekiem teatru - nie potrafi ukryć swojej Modrzejewską fascynacji. Przecież znalazło się w jego tekście kilka rys na kryształowej postaci, świadczących o tym, że jest nie pozbawionym słabości człowiekiem. Porównanie tekstu Brauna z jego zielonogórskim opracowaniem świadczy o dość starannie wykonanej przez Andrzeja Bucka pracy. W rezultacie której Modrzejewska traci ludzkie wymiary, zmierzając w kierunku niedościgłego idealnego wzorca.
Jest w niej gorycz wygnania, podbudowana wspomnieniem najwspanialszych ról i scenicznych zwycięstw, które przywołuje w seansie wyobraźni. Brakuje natomiast tych elementów rozrachunku z życiem, które by mówiły o prawdziwej cenie światowej kariery. Zapłaciła za nią najdrożej jak można: rezygnacją z miłości. O tym, że nie chciała zdradzić męża, bo był jej potrzebny w Ameryce ze swoim nazwiskiem, europejskością i legalnością małżeństwa, "bo to były wielkie w Ameryce atuty", widz się nie dowie. W historii z Henrykiem Sienkiewiczem, jak w innych, na plan pierwszy wydobyto ofiarę i heroizm aktorki.
Litania gorzkich żalów rozpaczliwie samotnej artystki zrazu budzi współczucie. Potem musi budzić znużenie. Widzowie znają smak przegranej w życiu. Przychodzą do teatru po to, by oglądając cudzy los, dowiedzieć się, dlaczego przegrywają, co przegapili w precyzyjnych przymiarkach karier. U Brauna jest ważne spotkanie Modrzejewskiej z Adamem Chmielowskim, który zamienił sławę malarza na pustelnię brata Alberta. Wątek szukania własnej tożsamości, zagubionej wśród tysiąca ról granych na scenie i poza nią, mógłby nadać dramaturgii przedstawieniu. Gdyby i reżyser nie poddał się czarowi legendy, próbując ożywić posąg jej bohaterki. Stąd najwięcej miejsca w spektaklu zajmują popisowe role Modrzejewskiej, dublowane dodatkowo w języku angielskim. Tatiana Kołodziejska zyskuje dzięki temu szansę pokazania aktorskich możliwości - taki m. in. nieco benefisowy w charakterze (i fatalny dla dramaturgii spektaklu) był pomysł reżysera. Ale zarazem wpada w pułapkę konfrontacji z jeszcze jedną legendą: cudownej sztuki aktorskiej bohaterki, którą gra.
Gra najwspanialej w tych scenach, które czerpią nie z dramatu ulubionych ról wielkiej poprzedniczki, lecz z dramaturgii wygranych i przegranych, wpisujących się w uprawianie aktorskiej sztuki niezależnie od czasu.