Artykuły

Mrożek jako Dulska?

Sławomir Mrożek - Tango, reżyseria Bohdan Cybulski, scenografia Sławomir Dębosz, kostiumy Irena Chrui. Teatr Nowy.

TANGO po siedemnastu latach... Ilu widzów przychodzi na Puławską ze wspomnieniem legendarnej prapremiery Axera we Współczesnym? I czy w ogóle pamięć jest w takich czasach potrzebna? Komu? Teatrowi? Publiczności? Recenzentom?

"Tango" po siedemnastu latach... Przedział całego pokolenia. A więc teatr gra głównie dla młodych. Jak licznie ci młodzi tu zechcą przyjść? I ile wezmą z tego "Tanga"? Z Mrożka?

Dziś gra się "Tango" jako co? Jako "Tango". W całym uwikłaniu w bogactwo literackich i kulturowych skojarzeń, z całą nadzieją na wybrzmienie tekstów i podtekstów, z wiarą w uniwersalizm pomysłu Mrożka. I rzeczywiście. Wszystko objawia się w całej pełni. Ale z niejednakową siłą, jakby na nieoczekiwanym poziomie, z silnym akcentem obyczajowym, groźnym, w końcu - przerażającym.

Cybulski gra "Tango" jak Mrożek przykazał. Precyzyjnie, czysto, celowo naturalistyczne, żeby uwypuklić absurdalną rzeczywistość sytuacji i zdarzeń. Dba o szczegóły (w tym jest nawet pedantyczny!) i konsekwentnie prowadzi do wniosku, że oto jesteśmy w... salonie Dulskiej, tylko a rebours. Tam lumpował się syn, tu - rodzinka. I tylko młody Artur chce być sprawiedliwym w Sodomie i wrócić do salonu mieszczańskiego (swoją drogą małe ma ambicje). Naturalnie na razie, zanim nie będzie manipulowany przez Edka, jedynego, który zrozumiał mechanizm sprawowania władzy.

Artur jako Dulska to raz, dwa to zamach stanu, trzy - to dramat idei. Wszelkich tych nie dość domyślanych i tych bezsensownych z grunta jak ta, drzemiąca w Stomilu, eksperymentatorze teatralnym. W teatrze pierwsze dwa plany wyjaskrawione, ostatni stłamszony przez brzmienia tekstu, współczesne, aluzyjne, przez dominację absurdalnego dowcipu, sarkastycznej pointy, groteskowej sytuacji.

No to jak? W którą stronę zmierza dziś Mrożkowa parabola? Cybulski wybrał jak najsłuszniej. Nie mizdrzył się i nie udawał, że wikła się w regiony wielkiej polityki. Raczej bał się. Z tego strachu zrodził się jego obraz świata, w którym musi zwyciężyć nowy Edek. Edek obercham, super-nuworysz, cyniczny cwaniak od początku świadomy swojej siły przebicia. On nie jest popychany do roli przywódcy przez zbieg okoliczności, on po nią świadomie sięga.

On, to znaczy Jerzy Bończak. Ta rola to wielki sukces aktora. Komponowana z jakąś nieuchwytną nonszalancją, precyzyjnie, od pierwszej sceny pokerka po brawurowo taneczną "La cumparsitę", od której ciarki przechodzą po krzyżu...

Obsada jest zresztą wyborna. Irena Kwiatkowska nadaje Zwariowanej Babci wspaniale groteskowy wymiar. Józef Pieracki dyskretnie kreśli postać wuja Eugeniusza, służalca w masce nieporadności, Ewa Wiśniewska i Emil Karewicz jako rodzice Artura są parą tyleż zabawną co żałosną i te samozaprzeczenia udają się dobrze.

Dalej są już wątpliwości. Małgorzata Drozd jako narzeczona Artura i sam Artur - Janusz Cichocki. Aktorka zawiniła udaną pretensjonalnością (zapewne pod nieobecność koncepcji własnej roli). Aktor zaś grzeszył po wielekroć. Przykro tak witać debiut na warszawskiej scenie. Cichocki jest nie tylko nieprzekonywający i sztuczny (to znaczy: udanie serio), ale wręcz staje się dysonansem tego spektaklu. Nieznośne liczne ułomności warsztatowe jakie nie przystoją nawet adeptom. Szkoda, że Cybulski nie oszczędził młodemu aktorowi tej zbyt ciężkiej próby.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji