Artykuły

Na szlaku Wyspiańskiego

Nie od dziś mówi się, że inscenizacja "Wesela" Stanisława Wyspiańskiego wyznacza siłę i możliwości każdego teatralnego zespołu. Dyrektor Teatru Narodowego Jerzy Grzegorzewski zapowiadał "Wesele" we własnej reżyserii, kiedy obejmował dyrekcję sceny przy pl. Teatralnym. O styczniowej premierze mówi się już, że stanie się największym wydarzeniem obecnego sezonu.

Jerzy Grzegorzewski od początku nazywał swój Teatr Narodowy Domem Wyspiańskiego. Zapowiadał, że w każdym sezonie na afiszu pojawi się nowy jego utwór. Słowa dotrzymuje.

Na inaugurację - w listopadzie 1997 roku - wybrał "Noc listopadową". Monumentalne przedstawienie stało się przyczynkiem do dyskusji o sensie narodowych powstań. Artysta podkreślił znaczenie scen w Teatrze Rozmaitości, rozpoczynając spektakl od fragmentu z "Wyzwolenia". Rozmowa Reżysera (Krzysztof Wakuliński) z Muzą (Teresa Budzisz-Krzyżanowska) stała się gorzkim komentarzem do przyszłych zdarzeń.

"Noc listopadowa" Grzegorzewskiego to przedstawienie dziejące się w teatrze i poprzez teatr mówiące o naszej współczesności. Reżyser punktował pustkę patetycznych gestów, z herosów czynił zadufanych w swej próżności" aktorów, ale w finałowej scenie lamentu Łukasińskiego (Olgierd Łukaszewicz) nad ciemiężonym narodem ocalał najczystszy patos.

Rozmowa trudna i szlachetna

Pierwsze przedstawienie Grzegorzewskiego w Narodowym jasno wskazywało, że w tym miejscu i poprzez dramaturgię Wyspiańskiego podjęta zostanie na nowo rozmowa o narodowych mitach i aspiracjach. Rozmowa trudna i szlachetna - bo prowadzona za pomocą literackich arcydzieł. Stąd obecność w repertuarze staro-polszczyzny ("Dialogus de Passione" Kazimierza Dejmka), Szekspira ("Król Lir" Macieja Prusa), Strindberga ("Taniec śmierci" Adama Hanuszkiewicza), Kleista ("Traktat o marionetkach" Henryka Tomaszewskiego), Różewicza ("Kartoteka" Kazimierza Kutza), Potockiego ("Saragossa" Tadeusza Bradeckiego).

Wśród wymienionych tytułów są spektakle wybitne, ale prawdziwą rangę narodowej sceny wyznaczają przede wszystkim inscenizacje samego Grzegorzewskiego. To "Ślub" Gombrowicza, którym udowodnił, że można odczytywać ten dramat inaczej niż zrobił to Jerzy Jarocki w genialnym przedstawieniu krakowskiego Starego Teatru (1991), a efekt będzie bliski arcydziełu. Ukazał "Ślub" jako senny koszmar, role protagonistów obsadzając wbrew stereotypowi - Henryka grał Jan Peszek, a Ojca Zbigniew Zamachowski. Reżyser skreślił spore fragmenty tekstu - min. słynny monolog Henryka porównywany często z Wielką Improwizacją, głównemu bohaterowi dał Sobowtóra (Emil Wesołowski), ale mimo tych ingerencji ocalił podstawowy sens utworu. Ten "Ślub" dział się w świadomości scenicznych postaci z trudem rozpoznających co jest snem, a co rzeczywistością.

W Teatrze Narodowym Jerzy Grzegorzewski nie idzie na żadne kompromisy. Niegdyś przypuszczano, że obejmując swe stanowisko artysta będzie musiał zerwać z przeszłością i poświęcić autorski profil swych propozycji na rzecz schlebiania gustom publiczności. Niektórzy postulowali nawet, by Teatr Narodowy stał się sceną na wskroś akademicką, gdzie klasykę wystawia się według jednego obowiązującego wzorca.

Na szczęście Grzegorzewski poszedł własną drogą. Łączy tradycję z nowoczesnością, szeroko pojmowany akademizm z autorskim spojrzeniem na inscenizowane sztuki. Najlepszym dowodem są jego przedstawienia - "Halka Spinoza" według Witkacego i Moniuszki, "Nowe Bloomusalem" oparte na epizodzie XV z "Ulissesa" Joyce'a. Oba spektakle były podróżą w krainę literackich fascynacji twórcy i wręcz onieśmielały wizualnym pięknem. Z założenia skrajnie hermetyczne, adresowane były do rozmiłowanej w takich łamigłówkach publiczności. Ale nie tylko o teatralne rebusy w nich chodziło. Jerzy Grzegorzewski w swych ostatnich przedstawieniach zachwyca się technicznymi możliwościami teatru, ale w centrum jego świata pozostaje człowiek. Może dlatego tak często wywołują one czyste wzruszenie.

Droga do "Wesela"

Wydaje się, że dotychczasowe spektakle artysty w Teatrze Narodowym są drogą do "Wesela". Sceny z Wyspiańskiego pojawiały się w "Halce Spinozie", natomiast wystawieni w ubiegłym sezonie "Sędziowie" rozgrywali się gdzieś niedaleko bronowickiej chaty.

To znakomite przedstawienie - najlepsze w nowym Narodowym - rozpoczynał Grzegorzewski przemarszem korowodu weselników. Motyw ten powracał wielokrotnie wraz z dźwiękami krakowiaka autorstwa Stanisława Radwana, dochodzącymi z sąsiedniej izby, z czasem coraz bardziej donośnymi. Obok postaci z "Sędziów" pojawiały się dobrze znane pary - Rachela i Poeta, Kaśka i Marysia, wreszcie Ksiądz. Samuel (Jerzy Trela) - stary Żyd, patriarcha rodu w "Sędziach", mógł także przyjść tu z "Wesela".

W przejmującym, choć niedługim spektaklu Grzegorzewskiemu znów udało się połączyć ogień z wodą. Pokazał, że także dziś możliwa jest tragedia w wymiarze niemal antycznym, by po chwili całość wziąć w ironiczny nawias. W finałowej scenie monologu Samuela Jerzy Trela przekraczał wymiar teatru. Był zrozpaczonym człowiekiem, którego świat w jednej chwili legł w gruzach. Gdy rzuca się na scenę - na wznak z rozłożonymi jak do ukrzyżowania rękami - przedstawienie staje się przeżyciem niemal religijnym.

"Sędziowie" to pierwsza część zapowiadanego przez Grzegorzewskiego tryptyku z Wyspiańskiego. Teraz przychodzi "Wesele", niedługo "Studium o Hamlecie". "Wesele" jest przy tym kolejną, może najważniejszą próbą sił zespołu Teatru Narodowego. W obsadzie gwiazdy (Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Mariusz Benoit, Michał Pawlicki, Zbigniew Zamachowski, Anna Chodakowska, Jerzy Trela, Olgierd Łukaszewicz, Dorota Segda, Jan Peszek, Wojciech Malajkat) i młodzi (Ewa Konstancja Bułhak, Dorota Landowska, Łukasz Lewandowski, Karolina Dryzner) i wielu innych. Mówi się, że zespół, którym da się obsadzić arcydramat Wyspiańskiego, osiąga artystyczną dojrzałość. Dla aktorów Narodowego styczniowa premiera będzie więc najpoważniejszym testem.

Jerzy Grzegorzewski reżyseruje "Wesele" 99 lat po krakowskiej prapremierze, po raz trzeci w swej karierze. Choć mówi się, że utwór ten jest barometrem polskich nastrojów, trudno spodziewać się po nim przedstawienia publicystycznego, jakiejkolwiek pogoni za aktualnością.

Nie ma co liczyć na "Wesele" akademickie, zrobione "po bożemu". Być może po latach będzie się o tym spektaklu mówiło "Wesele" Grzegorzewskiego i to wystarczy za cały komentarz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji