Artykuły

Terroryści

Ireneusz Iredyński - Terroryści, reż. Jan Bratkowski, dekoracje Krzysztof Pankiewicz, kostiumy Maria Teresa Jankowska. Prapremiera w Teatrze Polskim.

DO tej sztuki Iredyński szedł od dawna. Szedł i objaśniał, że pisze "ciągle jedną i tę samą sztukę". Istotnie, można by powiedzieć, że pisał, aby coraz bardziej zgłębiać mechanizmy przemocy. Po "Jasełkach-moderne" powstawały coraz to nowe warianty rozważań o jej niepoliczonych imionach, o tyluż obliczach zła i upodlenia. Punkt wyjścia był zawsze podobny: zamknięta społeczność, rządząca się własnymi prawami, które - bywa - z ideałów przemieniają się w narzędzia presji.

Podobnie jest w najnowszej sztuce Iredyńskiego. Tyle, że ta społeczność oddziałuje daleko dalej niż w swojej sztucznie izolowanej wspólnocie. Reguły "gry w terrorystów" obejmują całe społeczeństwo. Jakie? Powiedzmy gdzieś w Ameryce Środkowej, na pewno współczesne.

Trwa szlachetna walka narodu o wyzwolenie z pęt neokolonialnego reżimu, który sprawuje rządy od kilkunastu lat. Wprawdzie tę władzę ustanowił kiedyś lud, bo walczyła w jego imieniu, ale potem zdemoralizowała się doszczętnie. Trzeba rewolucji. Na jej czele staje Numer Jeden, szlachetny patriota, rzec by można ucieleśniona Idea. Tak przynajmniej widzi go Numer Siedem, Jeden z kilku sztabowców, idealista z zadatkami na fanatyka. Zupełnie inaczej, z właściwym rozwadze cynizmem ogląda przywódców Minister, będący na usługach rewolucji. Całą prawdę o ruchu chce spisać sławna dziennikarka, Maria Schwartz, która, jak Oriana Fallaci, rzuca na kolana mężczyzn i głowy państw.

Powoli, we wzajemnych kontaktach i rozmowach tych kilkorga osób, warstwa po warstwie następuje obnażenie mechanizmu, ujawniony zostaje wszechobecny brud. Wartości potwierdzają twoją względność, moralność chowa się za politykę, zło - jeśli tylko służy wyższej sprawie -

niż podlega karze. Oto tajemnica świata - zdaje się mówić Iredyński, który narastające skomplikowanie tego świata odbiera jak najczulszy sejsmograf i zapisuje w postaci scenicznych dramatów. Zapisuje w imieniu człowieka, człowieka - jak powiada - uwikłanego.

Cóż z tego czyni teatr? Przydaje podniet wyobraźni, by ją osłabić własnym obrazem. Widać tak być musi. Prapremierowa inscenizacja nie wykracza poza intencje tekstu, poza umówione miejsce i czas akcji. Pankiewicz wypchał pudło sceny meblami z neokolonialnego salonu, niby egzotyczną roślinnością, zyskując fantastyczny efekt "rzeczywistej nierzeczywistości". W tym salonie są sami: Numer Jeden (Janusz Zakrzeński) i Numer Siedem (Marek Bartosiewicz).

Toczy się leniwy dialog, dopiero wejście Andrzeja Szczepkowskiego (Minister) zmienia rytm I aktu. Ledwie sygnalizowaną ironię, przewrotną uniżoność, świadomy cynizm aktor zaznacza środkami oszczędnymi, acz bogato różnicowanymi. W jego interpretacji tak nośna, a często u Iredyńskiego niespodziewana anegdota, nabiera blasku. To najpełniej narysowana rola w "Terrorystach".

Główną rolę dziennikarki gra Halina Mikołajska. Obsadzona w tej roli wbrew własnym warunkom, wbrew samemu tekstowi, który niesie obraz zupełnie innej kobiety. Na obserwowanie jak aktorka pokonuje te niedogodności, mamy cały akt II, którego treścią jest wywiad z Numerem Jeden. Mikołajska wychodzi z tego dość karkołomnego, zadania z pełnym sukcesem choć z niepełną wiarygodnością.

Takich momentów "nienasycenia" Jest w tym spektaklu kilka. Ale nie stanowią poważnej rysy na szlachetnym rysunku prapremierowej inscenizacji. Burzą tylko jej klimat, uzyskiwany z niejaką trudnością Skąd ta trudność? Myślę, że dyskursywna w swojej istocie, uboga w sytuacje sceniczne - bo bogata w myśl - sztuka zyskałaby ostrzejsze kontury pokazane na małej scenie. Ale to już kwestia gustu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji