Artykuły

Mała Improwizacja

KONRAD nie chce zejść ze sceny. W dwóch warszawskich teatrach "Dziady" - dwaj aktorzy, na dwa różne sposoby, wygłaszają Wielką Improwizację. Nie koniec na tym. Oto w Polskim odbyła się niedawno premiera "Portretu", najnowszej sztuki Sławomira Mrożka, w której zachwyceni krytycy dostrzegli nowego Konrada. W dramacie nosi on imię Bartodziej, żyje w Polsce Ludowej; w latach czterdziestych uwierzył w Nową Ideę i służył jej tak wiernie, że nie zawahał się wydać władzom bezpieczeństwa przyjaciela, który prawdopodobnie został stracony. Na scenie oglądamy go piętnaście lat później.

Bartodziej wielkiej kariery nie zrobił. Wegetuje u boku troskliwej żony, w przytulnym domku z ogródkiem, gdzieś na prowincji, blisko granicy, nie wiadomo której. Szczęśliwy w tym gniazdku nie jest, gdyż prześladuje go widmo zdradzonego przyjaciela Anatola, który najdosłowniej, w zgodzie z wszelkimi prawami fizyki zatruwa mu życie: a więc goli się jego żyletką, nosi jego skarpety, gra z nim w szachy i rozmawia, rozmawia...

W 1964 r. ukazuje się w prasie wiadomość, że wyrok nie został wykonany i Anatol może skorzystać z dobrodziejstwa amnestii. Teraz duch znika, zaś Bartodziej jedzie odwiedzić żywego przyjaciela na wolności. Ma bowiem nadzieję, że ten zechce poznać smak zemsty. ("A gdybyś ty się zemścił za to, co ja zrobiłem, tedy ja bym poczuł, ze coś zrobiłem"). Ale Anatol nie ma ochoty być sędzią ni katem.

Jest upiór, który przeistacza się w człowieka - to jest pierwszy trop, którym poszli interpretatorzy poszukujący wielkich literackich parantel - tak przecież bywało w romantycznym dramacie. Dalsze wnioski nasuwają się same.

Są odniesienia do Mickiewicza, o czym próbują nas przekonać autorzy recenzji pisanych po premierowym przedstawieniu "Portretu" wyreżyserowanym przez Kazimierza Dejmka. Już w pierwszej scenie Bartodziej wygłasza bardzo długi monolog adresowany do osoby, której wizerunek spłynie z wysoka pod koniec tyrady. Żeby nie było wątpliwości, na tym portrecie wymalowany jest śliczny Stalin...

Janusz Majcherek, jeden z najciekawszych krytyków młodego pokolenia, pisze bardzo serio w programie teatralnym: "...Mrożek wikła syndrom stalinowski w sieć aluzji i odniesień do literatury polskiej i uzyskuje w efekcie sens o wysokim stopniu uogólnienia". Z dalszego wywodu jasno wynika, iż autor jest szczerze przekonany, że "Portret" to współczesne "Dziady", a prolog to nowa wersja słynnej Wielkiej Improwizacji.

Podobnego zdania jest Teresa Krzemień w "Odrodzeniu" ("To po prostu znakomita sztuka, piekielnie mądra i wieloznaczna...") nazywając Bartodzieja "Konradem epoki stalinizmu".

No i co? Na kolana przed nowym arcydramatem! Ja jeszcze na moment podniosę się z klęczek. Rozumiem, ogromna jest w nas wszystkich tęsknota za arcydziełem, z wielką ochotą zachwycilibyśmy się w teatrze, czy w kinie, niestety, okazji nie ma zbyt wiele. Moim skromnym zdaniem, Sławomir Mrożek od kilku lat też nie daje nam powodów do zachwytu. Janusz Majcherek już we wstępie swego eseju zamieszczonego w programie oświadcza: "...chcę jedno podkreślić: stanowczo uważam "Portret" za sztukę znakomitą. Stawiam ją najwyżej pośród rzeczy, które Mrożek napisał od czasu "Pieszo"".

W jednym zgadzam się z autorem całkowicie - "Pieszo" istotnie było ostatnią świetną sztuką Sławomira Mrożka. Wszystko, co powstało później, krytycy uporczywie przeceniają, każąc nam, widzom, dostrzegać w "Letnim dniu" czy "Garbusie" wartości, których tam prawdopodobnie w ogóle nie ma.

Mrożek bardzo spoważniał. Jak sam o sobie powiada: "Im jestem starszy, tym bardziej chce mi się śmiać i tym mniej się śmieję. Zaś dowcipów nie opowiadam już prawie zupełnie". Od czystej groteski, absurdu, pastiszu - doszedł do tragizmu. W ostatnich sztukach rzeczywiście dowcipów nie ma "prawie zupełnie". (Niemniej o tym "prawie" nie należy zapominać).

W kolejnych dramatach coraz więcej realiów wziętych ze świata rzeczywistego, bohaterowie mają cechy pozwalające ich przypisać do konkretnej grupy społecznej, a nawet narodowości. I tak w "Kontrakcie" był bohater z Bereźnicy Wyżnej, kraju położonego "na wschód od Zachodu i na zachód od Wschodu", zaś w "Alfie" u nas nie drukowanej - akcja dzieje się w ośrodku internowania, gdzie przebywa przywódca wielkiego ruchu społecznego stłumionego przez władze.

"Portret" rozpoczyna autor "Uwagami o chronologii", gdzie czyni zastrzeżenia podobne do tych, jakie spotkać czasem można w książkach współczesnych opisujących powszechnie znane fakty lub osoby: "... postać Anatola jest całkowicie autorskim tworem, co nie wyklucza, że różne elementy tej postaci są rzeczywiste, a nawet niektóre są na pewno rzeczywiste".

I jeszcze jeden ważny cytat z odautorskiego komentarza: "Wybór stopnia, w jakim przedstawienie tej sztuki ma być uściślone w czasie historycznym autor pozostawia wykonawcom: zupełnie ściśle, mniej więcej, czy w ogóle nie. Historia (w sensie: opowiadanie) tej sztuki jest wystarczająco syntetyczna, żeby była aktualna, jakikolwiek będzie ten wybór".

To jest pewna sugestia dla przyszłych inscenizatorów, że niekoniecznie muszą trzymać się dokładnie historycznych realiów, ale nie wiadomo, czy zechcą z tej zachętv skorzystać. (Kazimierz Dejmek z trzech możliwości przedstawionych przez autora sztuki, wybrał wariant "zupełnie ściśle").

Rozprawa z epoką stalinizmu jest w ostatnich czasach jednym z dominujących tematów całej naszej sztuki i Mrożek mniej lub bardziej świadomie - wpisuje się w ten krytyczny nurt. Po filmach, powieściach, pamiętnikach i dokumentach wydawanych we wszystkich możliwych obiegach - sztuka dramaturga, którego zasługi dla naszej literatury i teatru trudno przecenić.

Pozostaje tylko odpowiedzieć na pytanie: czego dowiedzieliśmy się o stalinizmie ze sztuki Mrożka, o czym do tej pory nie wiedzieliśmy. Otóż, moim zdaniem, bardzo, bardzo niewiele.

Po pierwsze - czy to są rzeczywiście "Dziady" współczesne? Mam poważne wątpliwości. Każdy, kto przeczyta tekst uważnie - a został właśnie wydrukowany w ostatnim "Dialogu" - nie weźmie serio tego komplementu krytyki. Mrożek jest dzisiaj poważny, ale żeby aż do tego stopnia? Monolog do portretu Stalina - równa się - wadzenie się z Bogiem mickiewiczowskiego Konrada, takie trywialne pomysły przyszłyby do głowy wielkiemu ironiście, który w przeszłości nieraz ośmieszał nadużywanie przez rodaków romantycznych póz. Raczej - nie. Więc może jest tu jednak jakiś pastisz cieniutką kreseczką zaznaczony, jakaś drwina, nie wiem, co jeszcze? Niech się teatrolodzy wysilą, może coś bardziej sensownego wymyślą.

W każdym razie widok aktora, z całą powagą wykrzykującego swe skierowane do fałszywego bóstwa na portrecie budzi we mnie uczucia mieszane, ponieważ wyczuwam ogromny fałsz w tej scenie, jakieś konwencji i stylów pomieszanie. Wielka Improwizacja z całą pewnością to nie jest, raczej mała. Kiedy Stalina wywołują po raz drugi - teraz obaj przyjaciele - znowu wraca niemiłe zdziwienie. Krytycy natomiast zachwycają się, że ta scena przypomina im nieodparcie czary Guślarza z "Dziadów". Naprawdę nie należy nadużywać literackich paralel, bo dojdziemy do absurdu.

W ogóle boję się tłumaczyć znaczenia i metafory w "Portrecie" zawarte, bo zaraz dochodzę do granicy banału i oczywistości. Stalinizm niszczył wszystkich, obie strony konfliktu: i Bartodziej i Anatol są jego ofiarami - czy to jest odkrywcze? Każda niegodziwość obciąża "dawcę" i "biorcę" zła - wielcy pisarze i moraliści pisali o tym od dawna.

Wspomniany już Janusz Majcherek powiada: "Biografia Bartodzieja jest przykładem mściwości historii, podobnie jak biografia Anatola (...) Mrożek napisał sztukę przeciwko Historii. Jest to zarazem sztuka o kalectwie, jakiego Historia przysporzyła nam i przysparza". To są bardzo wątpliwe pochwały: czy można obrażać się na historię, obojętnie, z małej czy z dużej litery pisaną? A owe kalectwa przez jej tryby spowodowane - czy znowu nie ulegamy starym mitom, od lat głoszącym, że my ucierpieliśmy jak nikt inny w Europie i z tego powodu świat powinien nam współczuć? Przecież sam Mrożek śmiał się z tego cierpiętnictwa, choćby w "Monizie Clavier".

To jeszcze nie koniec kłopotów z interpretacją. Weźmy sam finał: Anatol po paru dniach zostaje sparaliżowany, tracą chwilowe nim zainteresowanie władze, egzystuje dzięki dziewczynie, którą poznał po wyjściu z więzienia. W tej sytuacji żona Bartodzieja wpada na pomysł, żeby ofiara zamieszkała w ich schludnym domku. W ostatniej scenie wszyscy są razem na tle sielskiego krajobrazu. Znowu chyba metafora, ton wspólny dach nad głową, tak chyba można by ją tłumaczyć. Co jeszcze się zdarzy przed zapadnięciem kurtyny? Spokój, harmonia. Bartodziaj czyta odzyskanemu przyjacielowi wiersze Miłosza (w 1964 r. na polskiej prowincji, Miłosz!?), żona przynosi czereśnie, gdzieś za oknem chłopcy grają w piłkę, z tym, że graczy jest dużo więcej niż przewiduje regulamin: trzydzieści trzy, trzydzieści cztery... - rachuje nasz bohater. Czy mamy rozumieć, że mecz toczy się dalej, a młodzi palą się do gry? Cokolwiek pomyślimy - wędrujemy od banału do banału.

Nie jest to wielka sztuka, ani jako polemika z naszą literaturą romantyczną, ani jako głos w sprawie wynaturzeń epoki stalinowskiej.

A więc Mrożek w roli epigona wygłaszającego prawdy "co nie nowe"? Czy to jest cena, jaką musiał zapłacić za odejście od groteski w stronę sztuki bardziej realistycznej - czy wręcz zaangażowanej - biorącej udział w obrachunkach z historią najnowszą dokonywanych w jego ojczyźnie? Może.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji