Artykuły

Portrety kobiet

Do Polski Ludowej kobieta wjeżdżała na traktorze, co niedawno można było sobie przypomnieć, oglądając w Muzeum Narodowym wystawę "Oblicza socrealizmu". Co, ciekawe, z okazji Nowego Roku różne gazety przepytywały twórców i krytyków, jakie wydarzenie kulturalne w mijającym sezonie było najważniejsze i jakoś nie zauważyłem, żeby ktoś wymieniał prześliczne malowidła z lat pięćdziesiątych, a przecież w prasie ukazało się na ten temat kilkanaście potężnych artykułów, nie licząc radia i telewizji. Może respondenci tych okolicznościowych ankiet, często artyści bardzo, bardzo zasłużeni w przeszłości, wolą nie pamiętać epizodów z młodości?

Kobieta na ciągniku to był ładny obiekt dla artysty malarza, chociaż lekarz ginekolog miałby zapewne na ten temat inne zdanie. Cóż, wkrótce miało się okazać, że traktory na razie nie zdobędą wiosny, niewiasty mogły powrócić do bardziej prozaicznych zajęć. Od tej pory twórcy zajmowali się nimi rzadko. Nasza literatura i film pokazują głównie mężczyzn, przy których czasem pęta się w tle dziewczyna, raz jako muza, raz jako zakała. Wielką pracę naukową można by na ten temat napisać, jak w kolejnych fazach współczesności artyści malowali Polki. Sprzedaję temat badaczom, sam zaś skupię się na kilku przykładach z ostatnich lat.

Weźmy schyłek poprzedniej dekady, kiedy coraz mniej było w nas wiary, że Polak potrafi, a cukier zaczęliśmy kupować na kartki. Na ekrany kin trafiały wówczas filmy zaliczane do tzw. kina niepokoju moralnego; były to dzieła grupy młodych reżyserów mających odwagę pokazywać ciemniejsze strony rzeczywistości. Oczywiście, dzisiaj skala tego krytycyzmu wydaje się lilipucia, ale wtedy obowiązujący obraz kraju przedstawiał dziennik telewizyjny, bardzo uroczyście celebrowany przez trzech na czarno ubranych panów. Tylko prognozy pogody nie musiały być w stu procentach pomyślne. Na tle oficjalnej propagandy "Amator", "Aktorzy prowincjonalni" czy "Kung-Fu", to były prawdziwe rewelacje.

W głównych rolach występowali tam mężczyźni, najczęściej inteligenci, w wieku lekkopółśrednim, których scenarzysta stawiał w sytuacji dzielnego szeryfa z klasycznego westernu - i ten honorowy inteligencik, jeden przeciw wszystkim, musiał przeciwstawiać się złu tego świata. Ale to nie było całkiem tak jak w westernie. Tam, jak pamiętamy, w decydującej scenie - najczęściej strzelaniny na głównej uliczce miasteczka - szlachetnemu rycerzowi praworządności spieszy z pomocą kobieta, na przykład łapiąc za rewolwer. W filmach niepokoju moralnego w ważnych momentach, kiedy mężczyzna wypowiadał wojnę wrogom, kobieta go zostawiała. Odchodziła, po prostu, albo do mamusi, albo do innego faceta. Ten inny był to najczęściej szmatławy typek, jak choćby u Wajdy w "Bez znieczulenia", gdzie żona niezwykle porządnego reportera zdradza z gnidowatym karierowiczem, pokazującym się w jakimś dennym programie w telewizji.

To był czysty mizoginizm, gorzej o płci pięknej wyrażał się chyba tylko Ireneusz Iredyński, o ile mnie pamięć nie myli, również na łamach "Kobiety i Życia". Rozmawiałem wówczas z jednym z owych bezkompromisowych reżyserów młodego pokolenia, zapytałem go, dlaczego w takim niekorzystnym świetle pokazują koleżanki, a on odpowiedział szczerze, iż niczego nie wymyśla, takie historyjki zdarzają się naprawdę, sam był w stanie podać przykład z własnego życia.

To były te lata, kiedy poeci wymyślali "nową prywatność", zaś socjolodzy pisali o kompletnym braku zainteresowania sprawami publicznymi i z całą pewnością gotowi byliby udowodnić, że rola kobiet w kształtowaniu takich parterowych wartości jest decydująca.

Mylili się wszyscy, bo w roku 1980 kobiety gwałtownie przedzierzgnęły się w bojowe działaczki odnowy, nierzadko porzucając swych mężczyzn, i to nie w sztuce, ale w życiu, naprawdę.

Nie wiem, czy jest w tym wszystkim jakaś logika, czy to się łączy w ciąg skutków i przyczyn, ale ostatnio artyści zaczęli kobiety przedstawiać tak, jakby chodziło o wybór najodpowiedniejszej kandydatki, mającej pozować twórcy pomnika Matki-Polki - pocieszycielki strapionych - strażniczki ogniska domowego. Najpierw mieli za złe paniom przywiązanie do tradycyjnych babskich zajęć, potem zobaczyli je w działaniu, więc teraz z powrotem przymierzają do ideału? W "Matce Królów", najlepszym filmie ostatniego roku, kobieta jest niezłomna, z determinacją spełnia swe matczyne obowiązki i za sanacji, i za Niemca, i za Stalina. W "Wiernej rzece" Salomeą jest piękna i odważna, nie poddaje się uczuciu rozpaczy, ratuje rannego powstańca, który następnie odjeżdża bez pożegnania.

To były powtórki z literackiej przeszłości, choć nie przypadkiem współcześnie przypominane. Mamy jednak przykład najświeższy - "Portret" Sławomira Mrożka w Teatrze Polskim w Warszawie. Dwaj mężczyźni i dwie kobiety - to główne osoby dramatu. W latach powojennych jeden przyjaciel wsypał drugiego, bo uwierzył w generalissimusa, a potem męczyło go sumienie. Skazaniec doczekał rehabilitacji, wychodzi na wolność i też nie jest szczęśliwy, zwłaszcza odkąd został sparaliżowany i przykuty do wózka.

Obaj kalecy, choć tylko jeden w dosłownym znaczeniu. Jeśli mają jeszcze jakieś szanse wżyciu, to tylko dzięki swym kobietom, które od polityki stroniły. Ten, co wydał kumpla ma cnotliwą żonę, drugi zaś dziewczynę, którą poznał po wyjściu na wolność, taką roześmianą, zachłystującą się życiem. W finale przedstawienia ta młoda staje się poważniejsza, jakby nagle wydoroślała, wierzymy, iż podoła czekającym ją obowiązkom.

Otóż u Mrożka nie było tak. Ta młoda wesoła dziewczyna zostawia smutnego, starego mężczyznę, ucieka od tego koszmaru. To Kazimierz Dejmek, reżyser, kazał jej trwać wiernie na posterunku, przy ofierze naszej pogmatwanej historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji