Artykuły

Udręka popełnionej zbrodni

"Borys Godunow" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Dramaturgiczna zwartość, logika i konsekwencja każdego obrazu, z jakimi spotkaliśmy się w tej inscenizacji, wystawiają jego twórcom świadectwo doskonałego rozumienia teatru operowego.

Waldemar Zawodziński osadził akcję "Borysa Godunowa" we właściwym miejscu i czasie, a każdą sytuację i gest wywiódł z muzyki i w niej je utrzymał. Potężne sceny zbiorowe z udziałem rosyjskiego ludu wymagające świetnych chórów (i takie były) robią wrażenie swoją wewnętrzną dynamiką. Reżyseria jest nastawiona z jednej strony na ukazanie kontrastu między prostym ludem a tymi, którzy rządzą, z drugiej natomiast - na pokazanie meandrów władzy. Właśnie to nadaje przedstawieniu odpowiedni klimat, bez którego "Borysa Godunowa" zrealizować się nie da. I chociaż każdy obraz zasługiwał na oklaski, to jednak największe wrażenie zrobiła pierwsza scena, gdzie dominuje szary, zmarznięty rosyjski lud terroryzowany przez carskich siepaczy oraz zrealizowany z wyjątkowym rozmachem akt polski. Tylko dlaczego występująca w nim polska szlachta miała w sobie coś z japońskich samurajów?

To samo dotyczy wykonawców głównych ról; każda postać musi zyskać wyrazistą charakterystykę i powinny ją łączyć jasno określone relacje z pozostałymi bohaterami dramatu. I w tym względzie można być w pełni usatysfakcjonowanym, szczególnie w przypadku niskich głosów męskich. Janusz Monarcha - Borys Godunow, Rafał Siwek - Pimen, Bartosz Urbanowicz - Warłaam, i Mariusz Godlewski - Rangoni, tworzyli zespół mogący z powodzeniem stanąć na każdej z europejskich scen. Zachwycali nie tylko świetnymi głosami, ale również wytrawnym aktorstwem pozwalającym na stworzenie kreacji opartych na prawdzie psychologicznej granych postaci. Równie świetna wokalnie i aktorsko była Anna Bernacka w partii opętanej żądzą władzy Maryny Mniszchówny. Jej duet z Rangonim to jedna z mocniejszych scen premierowego przedstawienia. Oklaskami przyjęto Zygmunta Magierę w roli Jurodiwego. Z całej pieczołowicie dobranej obsady jedynie Łukasz Gaj w partii kniazia Szujskiego wydawał się zbyt młody na udźwignięcie roli potężnego bojara. Szkoda też, że wątek intrygi zmierzający do obalenia Borysa stał się bezbarwny i mało wyrazisty.

Oczywiście największą kreację stworzył Janusz Monarcha, na co dzień solista Opery Wiedeńskiej, który dał obraz władcy ogarniętego wyrzutami sumienia po dokonanej przed laty zbrodni i przerażającymi wizjami ducha zamordowanego carewicza, syna poprzedniego cara Iwana Groźnego. Był w swojej wymowie głęboko tragiczny, jednak niepozbawiony wewnętrznego ciepła. W pierwszej scenie dumny władca, w drugiej - przez chwilę szczęśliwy, kochający ojciec, którego po chwili dopadają przerażające wizje dokonanych zbrodni (świetnie zaśpiewany wielki monolog w II akcie), wreszcie w trzeciej - jego przejmujące pożegnanie z synem i wstrząsająca wymową scena śmierci.

Ewa Michnik przy dyrygenckim pulpicie wydobyła z partytury Modesta Musorgskiego w instrumentacji Mikołaja Rimskiego-Korsakowa wszystko to, co najistotniejsze: typową dla rosyjskiej muzyki rozlewność frazy, symfoniczny rozmach, ekspresję i dramaturgiczną dynamikę. Znakomicie przygotowana i grająca orkiestra podążała za każdym ruchem jej precyzyjnej batuty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji