Benefisowo, karnawałowo i przyjemni
Dwie premiery. Obie w sezonie karnawałowym, obie lekkie, łatwe i przyjemne, choć różne w gatunku: Obie świeżutkie.
Ale po kolei.
Jak zwykle 31 grudnia odbyła się premiera u Adama Hanuszkiewicza. Sylwestrowa, świąteczna, wprowadzająca w nastrój jak od lat. Zgodnie z tradycją teatru tego twórcy, niezależnie od tego w jakim teatrze i zespole przygotowywana, u siebie czy gościnnie.
Tym razem u siebie, znowu i wciąż jeszcze w Teatrze Nowym.
Spektakl pt. "Zapolska, Zapolska" bazujący na fragmentach "Kobiety bez skazy", "Ich czworga", "Panny Maliczewskiej" i "Żabusi", ale też wielu innych rzeczach, utworach, piosenkach, skojarzeniach i wszystkim co Adamowi Hanuszkiewiczowi przyszło do głowy - był prowokacją sylwestrową w starym a właściwie dziś już w bardzo nowym stylu.
To miał być luksusowy kicz. Pokazujący kiczowatość Zapolskiej, jej zapoznany erotyzm, obyczajowe rewolucyjne standardy serwowane Dulskim w czasach Dulskich.
I był kicz.
Plusze, kotary, kanapy, gorsety, podwiązki, panienki lżejszych obyczajów.
Zapolska od strony lokaliku z czerwoną latarenką i salonów oraz saloników przeżartych frazesem, także erotyczno-miłosnym. Cóż, przepiękne kostiumy. Niemcy mówią na to: verktischt (Xymena Zaniewska).
Pomysłowa oprawa scenograficzna (Zaniewska i Chwedczuk) ciekawa muzyka (Boże, czyja: i Satanowski, i Cylman, i Radwan, i Konieczny).
I zapał młodzieży z Nowego, w którym błysnęła najsilniejszym światłem młodziutka Edyta Jugnowska, śpiewająca, świetnie się poruszająca, ładna, naturalna i pozbawiana zahamowań na scenie, naprawdę talent na miarę odkrywczych talentów, łowcy tychże, Hanuszkiewicza.
Bardzo elegancki program za 6 tysięcy złotych. W bufecie jednak tylko coca-cola z napojów. W foyer choinka pod sufit.
Publiczność premierowa znająca się nawzajem, sylwestrowa, ot, nieco przegrane współczesne elity.
W tym wszystkim - ta Zapolska od tyłu, zza kulis, ta sececja pluszowa, ten plusz poglądów i stylu...
Ładne. Chyba zbyt długie jak na pastisz. Na pewno niesprawiedliwe - jeśli to coś znaczy - wobec pani Gabrieli primo voto Śnieżko - Błockiej - Zapolskiej.
Wreszcie puenta: uperfumował wszystko, jak można było przeczytać w programie i poczuć od czasu do czasu na widowni, zapach venise firmy Yves Rochel.
Na 50-lecic pracy artystycznej Hanny Skarżanki w teatrze Ateneum przygotowano współczesną trzyosobową sztukę Krystyny Kofty pt. "Pępowina".
Skarżanka jest na scenie cały czas i ma szansę udowodnić, że jest aktorką o wielkim darze przekonywania widza. Gra starszą panią z urojeniami, kobietę żyjącą przeszłością, kogoś doświadczonego losem łagrów i ukrywania się, kogoś okrutnie przestraszonego i chytrego, zaradnego, egoistkę i indywidualność uzależniającą od siebie otoczenie.
Czyli syna, Krzysztofa Kolbergera i synową, udającą służącą - Marię Ciunelis.
Spektakl, reżyserowany przez Szczepana Szczykno, najnowszego młodego zdolnego, przypomnieć chce jeden niby banał: człowiek bywa człowiekiem i wtedy, kiedy jego życiu nadają wymiar pamięć, strach i miłość. Mimo dziwactw starszej pani, mimo jej śmieszności, groteskowości wielu sytuacji to ona, żyjąca wspomnieniami, przykuta do łóżka, nawiedzana przez zjawy przeszłości, jest kimś kto naprawdę łączy dawne i przeżyte z teraźniejszością. Jej lęki, jej kompleksy, jej egzaltacja, jej obsesje, to wszystko już właściwie życie z grobami, nierzeczywiste.
Nadmiar tej nierzeczywistości to śmierć dla normalności, ale jej całkowity brak - śmierć człowieczeństwa, rodziny, narodu, kultury.
W czasach odkrywania grobów na skalę masową, grania pamięcią i w tej pamięci przywracania, skromna pępowina w teatrze jest jak kropla trzeźwiącego napoju.
I głos w dyskusji.
A pani Hannie, ciepłej i wiarygodnej - najlepsze życzenia! Z niskim ukłonem.