Artykuły

Czekając na powrót

"Orkiestra Titanic" w reż. Krystyny Meissner we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Jarosław Klebaniuk w portalu Gpunkt.pl

Daremność naszych marzeń i nadziei, złudność lepszej przyszłości, nieprzystawalność osiągniętego do upragnionego, wreszcie niebyt, jaki czeka nas, gdy odchodzą inni - wszystko to i jeszcze więcej pokazał Wrocławski Teatr Współczesny w znakomitej inscenizacji "Orkiestry Titanic" Christo Bojczewa.

Dla widzów, którzy lubią groteskowe klimaty i absurdalny humor sztuka w reżyserii Krystyny Meissner jest nie lada gratką. Wewnętrznie dynamiczna akcja, gęsta od zdarzeń i emocji toczy się na stacji, na której nie zatrzymują się żadne pociągi. Czworo alkoholizujących się, zaniedbanych, dziwacznych lumpów przygotowuje się do wejścia do tego jednego, który ma się dla nich zatrzymać. Przewodzący im Meto (Przemysław Bluszcz) raz po raz urządza nieskuteczne próby. Dopiero pojawienie się - wyrzuconego w kufrze - prestidigitatora Harry'ego (Maciej Tomaszewski) do pijacko-repetytywnej rutyny bohaterów wprowadza rewolucyjną zmianę. Zaczynają się dziać rzeczy dziwne. Magik "zabity" nożem przez zazdrosnego o wpływy Meta "ożywa" i zdaje się pokazywać swoje zawodowe możliwości. Doko (Piotr Łukaszczyk) zrozpaczony po utracie ukochanej niedźwiedzicy Katii spotyka ją czterokrotnie w kasie biletowej i za każdym razem dostaje od niej bilet na ten sam dzień. Cała czwórka dyrygowana przez tajemniczego przybysza robi rzeczy przekraczające własne zdolności i umiejętności: śpiewa "Odę do radości" po niemiecku, gra i wokalizuje w kwartecie smyczkowym. Słucha wykładów o show biznesie, życiu i iluzji. Wreszcie dowiaduje się okrutnej prawdy o solipsystycznym charakterze istnienia, by po kolei bezpowrotnie znikać w kufrze.

Całość pełna jest zabawnych scen i dialogów w rodzaju: "- To ty jesteś Ormianinem? - Byłem. I znowu będę" czy "- On nie żyje. - Żyje. Pijacy nie umierają". Pojawiają się cytaty z Garcii Marqueza, Cezara, Marksa i Hegla, a mądrości wypowiadane przez Harry'ego Houdiniego mają dwuznaczny charakter. Humorystyczny kontekst stworzony przez różne pseudoklasyfikacje "szołów" nadaje inne znaczenie wymienionym formom ucieczki od życia: alkoholowi, religii i biznesowi. Trafne skądinąd spostrzeżenia nigdy nie brzmią do końca poważnie, a nieustanne domaganie się przez iluzjonistę alkoholu, bez którego nie może ani "wykładać", ani przedstawiać nawet prostych sztuczek, budzi wątpliwości co do prawdziwego charakteru tej postaci. Magik oddaje własne buty za łyk wódki, co pokazuje, jak pozorna może być siła płynąca ze sztuczek. Choć Harry jest kimś z zewnątrz, kimś burzącym monotonny ład, rozbudzającym nadzieję (w pewien sposób przywrócił niedźwiedzicę Katię jej opiekunowi) i ostatecznie spełniającym marzenie o złapaniu pociągu i oddaleniu się z mało atrakcyjnego miejsca, w gruncie rzeczy nie różni się aż tak bardzo od pozostałych bohaterów. Zdaje się być uzależnionym, słabym i ostatecznie ułudnym bytem. Jego egzystencjalne rozważania nic nie zmieniają - jest bezsilny wobec rzeczywistości. Także i jego istnienie ostatecznie okazuje się mirażem, wytworem umysłu jednego z bohaterów.

Przedstawienie przez cały czas utrzymuje uwagę widza. Nieoczywista w większości współczesnych produkcji teatralnych, a tutaj szczęśliwie zachowana jedność miejsca, czasu i akcji sprawia, że możemy skupić się na tym, co dzieje się między ludźmi. A dziać się musi - wszak wszyscy są niemal nieustannie ze sobą i na oczach widza. Pozostają w bliskich relacjach aż do zniknięcia wszystkich poza jedną w ostatniej scenie. Poruszają się, upadają, kładą, wspinają, biją, uprawiają seks. Ta niełatwa aktorsko sztuka wymagała uruchomienia i utrzymania "pijackiego" ruchu scenicznego, który ustąpił dopiero pod koniec, gdy prawda usłyszana od iluzjonisty niejako otrzeźwiła bohaterów. Sceny "dyrygenckie" wymagały umiejętności wokalnych, a sztuczki iluzjonistyczne oczywiście nie wyszłyby bez dobrej koordynacji w czasie i przestrzegania zasad tego ekskluzywnego rzemiosła. Aktorzy dobrze poradzili sobie z wymaganiami tekstu, a konsekwentna reżyseria Krystyny Meissner zapewne im w tym pomogła. W pozbawiony manieryczności sposób w Luko wcielił się Bogusław Kierc. Jak zwykle zachwyciła wszechstronnością aktorskich umiejętności Maria Czykwin, tym razem w jedynej kobiecej roli - Luby.

"Orkiestra Titanic" dostarcza dobrej zabawy. Nieustannie pijany Doko przywiązany łańcuchem do słupa, żeby nie wypadł z peronu pod pociąg, niedźwiedzie jako maszynista i pomocnik, globalna sieć kolejowa budząca skojarzenia z bardziej współczesnymi sieciami - to tylko niektóre zabawne pomysły. Wprawdzie zdarzają się momenty bardziej refleksyjne, ale atmosfera groteski i absurdu dominuje w spektaklu. Pozorna niemrawość akcji, to jej trwanie w jednym miejscu budzi skojarzenia z najsłynniejszym dramatem Becketta. W sztuce Bojczewa Godot jednak dosyć szybko przybywa, dostarczony niczym pakunek - okazuje się iluzjonistą, a jednocześnie demaskuje iluzyjność istnienia postaci. Jego nadejście niczym nadejście mesjasza budzi do nowego życia, ale zaraz zabiera i stare życie, i nowe. Wybawienie od beznadziei okazuje się więc oszustwem. Jesteśmy wraz z bohaterami orkiestrą grającą na skazanym na zagładę statku.

Metaforyczne odczytanie sztuki skłania do refleksji nad błahością naszych aspiracji do lepszego życia. Bohaterowie pragną wyrwać się z alkoholowej rutyny i społecznej izolacji, ale gdy im się to udaje, zdają sobie sprawę, że tak naprawdę ich miejsce było gdzie indziej. Czekali na możliwość powrotu do "normalnego" życia, ale gdy ta możliwość nadeszła, zapragnęli wyskoczyć z pociągu, który bez maszynisty wiózł ich w nieznane. Dwoje z nich chciało wręcz powrócić do swojego "cierpienia" i "pokuty". Marzenia nadawały życiu sens, dopóki nie przybrały materialnej formy. Ich realizacja okazała się bardziej bezsensowna niż trwanie w życiu głuszonym alkoholem. Czy nasza egzystencja w powtarzalności codziennych starań i przekonaniu, że może być inaczej, nie jest jedyną możliwą? Czy ucieczki i transgresje nie są tylko ułudą, która prowadzi do jeszcze większego cierpienia?

Groteskowy charakter spektaklu i radość z jego oglądania łamana jest goryczą refleksji, do której skłania tekst. Bojczew i twórcy wrocławskiego przedstawienia każą nam płacić za przyjemność widowiska pesymistycznymi odpowiedziami na zasadnicze pytania. Główny bohater na koniec pozostaje samotny. Nie tylko zagłodził ukochaną niedźwiedzicę, ale utracił wszystkich bliskich sobie ludzi. Jak twierdzi, bez nich nie istnieje. Pozostawiamy go na scenie, gdy czeka na ich powrót.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji