Artykuły

Karaluchy do poduchy

Wychodząc z Teatru na Jaracza myślałem o jednym, dlaczego, w jakim celu wystawiać dzisiaj Polowanie na karaluchy. Dla zabawy, aby raz jeszcze pośmiać się z samych siebie, a może ambitniej, aby podważyć emigracyjny stereotyp, z dystansu spojrzeć w niedawną przeszłość. Nie potrafię odpowiedzieć. A może pytanie było źle postawione, może w ogóle nie należało go stawiać. Teatr Ateneum nie narzeka na brak publiczności. Na widowni, co wieczór pełnej, zasiadają kobiety w odświętnych strojach, mężczyźni w garniturach, trochę młodzieży. Przychodzą, oglądają, śmieją się, mile spędzają wolny czas. Wcześniej walczą o bilety, także wejściówki zdobywają z trudem. Czy trzeba więcej? A jednak pytanie pozostaje, w każdym razie przyzwyczailiśmy się je stawiać, choć od dawna nikt już nie udziela odpowiedzi, nawet nie próbuje. O co chodzi, o brak porozumienia z publicznością, samotność krytyka domagającego się sensu, zadającego naiwne pytania? Może. Trudno nie mieć wątpliwości oglądając spektakl słaby, bez pomysłu, grany właściwie obok tekstu, a jednak nagrodzony oklaskami, przedstawienie, które wyraźnie się podoba. W programie przedrukowano szkic Renaty Gorczyńskiej z paryskiej Kultury. Gorczyńska cytuje Głowackiego: "Co lubię, to wyjście z realnej sytuacji, wyjście od konkretnych realiów - do metafory. Ogólną metodę ujmuję prosto: o rzeczach bardzo smutnych pisać w śmieszny sposób. Albowiem tak: ironia to najlepszy sposób do wyrażania świadomości tragicznej". I właśnie tej ironii zabrakło mi w spektaklu Laco Adamika. Maria Pakulnis i Piotr Machalica grają Polowanie na karaluchy jak prostą komedię, w której nie ma miejsca na strach i ból wpisane przecież w dramat Głowackiego. Jedynie Bezdomny - Janusza Michałowskiego, wypadający z kartonowego pudła amerykański clochard, wprowadza jakiś inny ton. Jest jakby z innego porządku, innego, lepszego przedstawienia. Jest prawdziwy, śmieszny i tragiczny zarazem. I tak właśnie należy grać postaci Głowackiego. Wydobyć ironię tkwiącą w tekście, zwróconą zarówno przeciw emigracyjnym schematom jak i nowej, amerykańskiej rzeczywistości. Bo w gruncie rzeczy jest to przecież sztuka niezwykle smutna, rzecz o samotności, bólu dwojga szamoczących się ludzi. Nie mogą zasnąć, żyją w stanie ciągłego napięcia, skupienia, każde we własnym świecie. A że są zabawni, to już inna sprawa. Patronuje im raczej kamienny śmiech Bustera Keatona niż cyrkowe akrobacje Harolda Lloyda. Głowacki, pisze Gorczyńska, "dostrzegł śmieszność rozpaczy. W Polowaniu na karaluchy pogodził się z sytuacją. Pisze o niej z rozbawieniem". Tej drugiej, ciemnej strony brak w warszawskim przedstawieniu. Pozostała łatwa, trochę naiwna komedia. Szkoda Głowackiego i jego sztuki, mądrzejszej i bardziej skomplikowanej niż by się wydawało. Ale może się czepiam. Grajmy więc, bawmy się, może sens podobnie jak sen przyjdzie później. Dobranoc.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji