Artykuły

Skandal z myszką

Nie tylko Wyspiańskiemu forma weselnej zabawy pretekst do gorzkiej diagnozy współczesnego mu społeczeństwa. W 1932 roku Elias Canetti - późniejszy noblista - napisał swój debiutancki dramat "Wesele", który - wystawiony dopiero w 1965 roku - określono skandalem. Polską prapremierę sztuki wyreżyserował w 1979 roku, w Teatrze im. Jaracza w Łodzi, Bogdan Hussakowski. Nową inscenizację tak niegdyś bulwersującego dramatu, zrealizowaną przez tego samego reżysera, możemy właśnie oglądać w Teatrze im. Słowackiego.

Chwiejący się w posadach stary świat - sztuka Canettiego była w jakimś stopniu reakcją na moralną rozwiązłość Berlina lat 20. - w scenografii Anny Sekuły symbolizuje pochyła fasada eleganckiej kamienicy. Kilka stylowych mebli i przyćmione światło dopełniają scenerii, w której następuje prezentacja bohaterów. W krótkich, chwilami dowcipnych, chwilami pikantnych dialogach przez scenę przewijają się postaci pokrewne sobie pod względem cynizmu i bezwzględności. Efektowne, zgrabnie odegrane epizody zyskują poklask publiczności, która (równie cynicznie?) przedkłada błyskotliwość wypowiadanych przez bohaterów kwestii nad ich moralną dwuznaczność. Wnuczka wysługuje się znienawidzonej babci z myślą o spadku (Barbara Kurzaj, debiutująca w roli wyrachowanej wnuczki momentami bawi, częściej jednak razi nienaturalną grą), para ludzi interesu omawia szczegóły lichwiarskiej transakcji (świetny duet Anny Tomaszewskiej z Marcinem Kuźmińskim), a wyzywająca Anita (Joanna Żurawska) pod okiem głupawego narzeczonego (Błażej Wójcik) szykuje się na schadzkę - itd, itd. Niestety autor sztuki nie poprzestaje na tym i do znudzenia mnoży przykłady moralnej zgnilizny każąc podczas weselnego przyjęcia zdradzać wszystkich z wszystkimi. Z tego nagromadzenia wyuzdania niewiele jednak wynika i dzisiaj bulwersuje w tym samym stopniu, co łóżkowe perypetie bohaterów telewizyjnych seriali. Zwłaszcza, że monotonną autorską wyliczankę potęguje dość beznamiętna gra zblazowanych aktorów i statyczna reżyseria. Najbardziej rozczarowuje jednak dramatyczny finał, oparty właściwie na jednym, powtarzanym bez końca patetycznym efekcie i pretensjonalnej pozie Mariusza Wojciechowskiego, w roli natchnionego "idealisty Horcha". Precyzja początkowych, groteskowo przejaskrawionych scen przekształca się nieznośny, nużący zamęt, a widzowie odnoszą wrażenie, że rozpadowi scenicznego świata odpowiada niestety rozkład przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji