Artykuły

Nabucco zdobywa Poznań

Przedstawienie zaczyna się niarzadko już od samego rana. Bywa bowiem, że nocą dementuje się na przykład paryską operę, a następnego dnia stawia Babilon. I wtedy ulicą Dąbrowskiego jadą fragmenty świątyni, ogrody czy nawet bożek. A potem dziesięciu chłopa wnosi do gmachu "pod Pegazem" na przykład gigantyczną, na szczęście styropianową, jerozolimską ścianę płaczu.

Dzieje Nabuchodonozora cieszą się w Poznaniu szczególnym powodzeniem, stąd też opera "Nabucco" Verdiego - od 150 lat sławna w całej Europie - pojawiła się ostatnio "pod Pegazem" już po raz osiemdziesiąty. I nic dziwnego, niezwykle melodyjna i dramatyczna muzyka, a także monumentalna, atrakcyjna wizualnie inscenizacja Marka Grzesińskiego nieodmiennie budzi u widzów wielki aplauz. Wciąż trudno zdobyć na to przedstawienie bilety, chyba, że gdzieś z tyłu na II balkonie. Niektórzy melomani szukają nawet protekcji u osób zatrudnionych w poznańskiej Operze. Z okazji owego "80-letniego" Nabuchodonozora postanowiliśmy zerknąć za kulisy władzy króla Babilonu, czyli zajrzeć za kulisy sceny Teatru Wielkiego.

Godzinę przed rozpoczęciem spektaklu trwają już przygotowania. Soliści jeszcze w szlafrokach "rozgrzewają" swoje struny głosowe, potem przebieranka i charakteryzacja - niemal wszyscy soliści sami to potrafią. Zaczyna się przedstawienie. Kiedy żydowski chór spiskuje w efektownej partii chóralnej, na dalszym zapleczu sceny czekają już konie, na których za chwilę do Jerozolimy wjedzie władca Babilonu ze swoją świtą. Tym razem stoją tylko dwa rumaki, bo trzeciego właśnie wysłano na emeryturę, a więc 9-letni Cymbał i 15-letni Bicz pod opieką dwóch trenerów: Zbigniewa Szali i Edwarda Ratajczaka, którzy przy okazji grają Babilończyków. Cymbała wypożyczono swego czasu ekipie Hoffmana, by na tym spokojnym zwierzęciu można było wozić jako Zagłobę pana Krzysztofa Kowalewskiego bez obawy o to, że dozna jakowejś konfuzji. Na Cymbała wdrapuję się bez kłopotów, koń ani drgnie. Sierś ma gładką, miękką i aksamitną. Ciepło. To na nim dzieci z porażeniem mózgowym odbywają-także zajęcia z hippoterapii. Za chwilę na Cymbała wchodzi Nabuchodonozor. Po schodkach, bo ma za ciężki i zbyt powłóczysty kostium, by czynić to inaczej. Teraz odsunięta zostaje żelazna zasłona i konie z jeźdźcami wychodzą bezpośrednio za kulisy.

Warto dodać, że poznański Teatr Wielki jako jedyny w Polsce ma tzw. "pferderampe", czyli końską rampę - taką wybrukowaną pochylnię przylegającą do gmachu, po której można wprowadzać konie bezpośrednio na poziom sceny, czyli I piętro. Trzeba powiedzieć, że występy na operowej scenie działają na rumaki dosyć stresująco. Toteż na ogół zdarzają się im "wpadki", po prostu... walą kupę z przejęcia. "Pani Ula proszona! Końska awaria! - melduje wtedy przez interkom pani inspicjent A było takie konisko, które regularnie po wejściu na scenę, czyli na dziedziniec jerozolimskiej świątyni, odwracało się zadem do publiczności i unosiło ogon...

Kończy się I akt konie schodzą ze sceny i - rzeczywiście - od razu im... ulżyło. Dwie opuszczone kurtyny tłumią teraz hałasy, bo tu wre teraz ciężka praca. Ekipa sceniczna zwija najpierw w kilka zwojów pustynną ziemię Izraela (pozostałości usuwa się odkurzaczem) i likwiduje Jerozolimę, wynosząc ścianę płaczu. Z zapadni wysuwa się ogromny taras, a z góry zjeżdżają wiszące ogrody. W bocznych kulisach niezliczone ilości lin, wśród których czuję się jak wśród egzotycznych lian. Łatwo można by się pogubić uruchamiając nie to, co trzeba. W ciągu 20 minut palestyńska pustynia wraz z murami Jerozolimy w tle zmienia się tymczasem w pałac Abigail. A podczas następnej przerwy trzeba znów postawić Babilon, który ma wyglądać tak, jak na największym z zamieszczonych tu zdjęć. Z widowni wszystko to sprawia wrażenie, jakby zostało żywcem przeniesione z berlińskiego muzeum starożytności. Ale tu za kulisami widzę, jak to wszystko rośnie z prostych podestów i praktykabli, jak lekkie parawany na zawiasach zamieniają się w kunsztownie łamane, ceglaste mury Babilonu, jak ku górze wznoszą się coraz wyżej schody, które muszą utrzymać za chwilę kilkadziesiąt osób: kapłanki, tancerki, żołnierzy babilońskich i żydowskich skazańców.

Podczas II aktu szef techniczny sceny - Dariusz Michalski, którego miłość do opery z godną podziwu wyrozumiałością toleruje jego małżonka, podczas II aktu wiedzie mnie na tył sceny, i wiezie w górę wąską, ale długą jak scena windą prospektową. Na każdym poziomie dziesiątki i setki metrów kwadratowych zrolowanych horyzontów z różnych oper. Potem specjalną windą zjeżdżamy pod scenę, wprawdzie nie jak paryski upiór - 7 pięter w dół ale i tak dosyć głęboko. Tam, z tego podziemia, można elektrycznymi wyciągami wydobywać gotowe już fundamenty dużych dekoracji.

Tymczasem podczas II przerwy w pokoju obok sceny z towarzyszeniem fortepianu rozśpiewuje się grupka solistów, którzy potem mają bardzo trudną partię a'capella. A kiedy w III akcie zapadnie żelazna kurtyna, symbolizująca więzienie, znakomity chór poznańskiej Opery wykona swoje słynne "Va pensiero" (śpiew uwięzionych Żydów) na wąskim proscenium mając tuż przed nosem kanał orkiestrowy. Dariusz Michalski wdrapie się jeszcze po tylnej ścianie dekoracji, aby w pewnym, momencie obrócić Baala, żeby widzom się zdawało, że to grom z jasnego nieba poraził bożka.

A potem już ukłony, uśmiechy, brawa, uczucie ulgi i miłe zmęczenie. Kilku żołnierzy Nabucca umawia się za kulisami na piwo. Pustoszeje miejsce po suflerce. "Oficer wachtowy", czyli Danuta Kaźmierska (patrz rozmowa obok), zamyka egzemplarz partytury i z ulga zdejmuje słuchawki. Kurtyna opada po raz ostatni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji