Artykuły

Obrachunki z sezonem

Kilka lat temu pewna organizacja społeczna podjęła trud wydania monografii dolnośląskiej kultury w trzydziestoleciu. U mnie zamówiono część teatralną. Ściągnąłem - za zgodą autora - z prac Kelery informacje o latach pionierskich i meandrach stabilizacji, a dalej pisałem z entuzjazmem, że w czym jak czym, ale w teatrze Wrocław przoduje, a pozycję ma taką, iż mimo różnych zmian kadrowych, jakie niesie życie, możemy spokojnie patrzeć w przyszłość.

Książka odbyła przynależną kwarantannę w wydawnictwie oraz drukami i z niewielkim, kilkuletnim poślizgiem ukaże się na dniach w sprzedaży. Ja zwiewam na urlop, aby umknąć przed złośliwcami, którzy porównają mój optymistyczny horoskop z rzeczywistością minionego sezonu teatralnego w mieście.

Sezon był dziwny, w sumie zły. Paradoksem jest tu fakt, że z szesnastu premier, które odbyły się na scenach Teatru Polskiego i Współczesnego, po zdecydowanym skreśleniu "Alicji w krainie czarów" i "Segmentowców", pozostają pozycje lepsze lub gorsze, ale takich, które indywidualnie trochę albo i całkiem dobrze broniłyby się, gdyby wystąpiły w innym kontekście. Za rzecz naturalną uważa się przecież tak ryzykanckie przedsięwzięcia jak próba nowego odczytania klasyki, reżyserski debiut plastyka, jakąś repertuarową omyłkę, możliwe rozminięcie się intencji reżyserskich z aktorskimi itp.

Broni się - indywidualnie - "Miesiąc na wsi" co najmnniej dwoma rzetelnymi propozycjami aktorskimi "Matka Courage" - może szaloną, przeciwną Brechtowi, ale z jakąś słowiańską miękkością serca podjętą próbą uczłowieczenia tej przerażającej postaci. "Peer Gynt" - nie mieścił się w stereotypie oczekiwań widowni tradycyjnego teatru, ale na pewno był wartościową, twórczą przygoda, dla zespołu aktorskiego. "Protokół z pewnego zebrania" okazywał się wyzwaniach do gorących dyskusji dla załóg przemysłowych nie tylko na temat postaw bohaterów, ale i otaczającej nas samych rzeczywistości. "Nowe cierpienia młodego W". - utwór w moim odczuciu zbyt spóźniony - wywołał przecież żywy rezonans młodzieży, ujawniający się podczas dyskusji w Klubie 1212 i w konkursowych recenzjach licealistów... I tak dalej, i tak dalej.

W rezultacie recenzenci wrocławscy wiele krwi teatrom nie napsuli. Raczej marudzili, niż czepiali się poważnie, dobrotliwie - przynajmniej niektórzy - akcentowali bardziej walory, niż słabości poszczególnych przedstawień, klasyfikowanych w końcu w kategoriach "średnich". Niestety sezon nie sumuje się arytmetycznie. Kilkanaście "średnich" przedstawień nie "daje "średniego sezonu". Daje sezon mierny. Nawet kilkanaście dobrych, rzetelnych; propozycji nie sumuje się w wartość zadowalającą rozbudzone we Wrocławiu apetyty teatralne. Sporo zależy jeszcze od tego, co teatry realizują i jakie wartość d estetyczne, poznawcze, etyczne ich przedstawienia wnoszą w życie społeczne.

Tu niemal narzuca się pytanie o miejsce teatru we współczesności. Jak to bywa z pytaniami podstawowymi, trudno o jednoznaczną odpowiedź, chyba że będzie ona uogólniona do poziomu banału. Odpowiedzi jest wiele, nawet sprzecznych. Nauczyciele chcieliby widzieć teatr korespondujący ze szkolnym programem, eksponujący zwłaszcza wielką klasykę. Znaczna część widowni oczekuje od teatru relaksowej rozrywki i okazji do sentymentalnych wzruszeń. Studenci - których zresztą za mało na teatralnej widowni - opowiadają się za współczesnymi treściami i formami. Jest grupka widzów, która za swój uznaje teatr poszukujący, i to na różnych płaszczyznach, bo taka postawa twórcza wydaje się odpowiadać na najważniejsze wyzwania naszych czasów.

Teatrowi niełatwo jest sprostać zróżnicowanym oczekiwaniom. Musi dokonywać trudnych wyborów, iść nieraz na kompromisy, lawirować między pragnieniami, aspiracjami a realnymi możliwościami. Wszakże mimo istnienia różnych okoliczności łagodzących, teatr twórczy nie może być zwolniony od obowiązku samookreślenia, od własnej odpowiedzi na wymienione podstawowe pytanie, od konsekwentnej obrony swoich racji. Inaczej popadnie w jałowość i eklektyzm.

Właśnie coś takiego przytrafiło się chyba w minionym sezonie Teatrowi Polskiemu. Znowu abstrahując od okoliczności, które sprawiły, że tak a nie inaczej ukształtował się i repertuar największej sceny Wrocławia (nie poluję na winnych, tylko staram się nazwać fakty), cztery zrealizowane na niej pozycje: "Wielki człowiek do małych interesów", "Żołnierz królowej Madagaskaru", "Radosne dni" i "Alicja" znaczą w sumie mniej, niż niektóre pojedyncze pozycje z klasyki i współczesności, które widywaliśmy tu w dalekiej i niedawnej przeszłości.

Znowu chce się pogdybać. Gdyby "Żołnierz" dopełniał udanego Fredrę. Backett znalazł się na scenie kameralnej, a zamiast niego i "Alicji" zobaczylibyśmy przykładowo rzetelnie zrealizowanego Szekspira i Słowackiego czy Wyspiańskiego, inne miny mieliby nauczyciele, a krytycy co by wymyślili to by wymyślili, nie przyszłoby im wszakże do głowy, że teatr poszukuje najłatwiejszych sposobów wypełnienia swej rzeczywiście zbyt wielkiej widowni. Na dobrą sprawę w Teatrze Polskim zrodziło się w sezonie jedno przedstawienie większego formatu: "Kartoteka", choć jego rangę obniża nieco fakt, że jest ono repliką wcześniejszej realizacji warszawskiej.

Wyraźnie lepszy sezon miał Teatr Współczesny, z którym można spierać na temat celowości realizacji "Dzieci Kennedyego", interpretacji "Matki Courage", awaryjnego wprowadzenia na afisz "Segmentowców", ale przeciwwagą - niemałą - dla tego, co nieudane lub dyskusyjne, była prapremiera "Odejścia głodomora" oraz "Operetka". Nie można też temu teatrowi odmówić konsekwencji. Ani w zgodnym z nazwą i profilem preferowaniu literatury współczesnej, ani w - wynikających z zainteresowań i pasji Brauna - próbach eksperymentu i poszukiwań artystycznych, udanych czy nie, lecz rzeczywistych. Ostatnia premiera w tym teatrze uzmysławia fakt, że odbudowany został w nim zespół aktorski, zdolny do podjęcia najtrudniejszych zadań. Obiecujący to prognostyk na następny sezon.

Z nieoficjalnych informacji na temat przyszłych zamierzeni wynika, że w obu teatrach może się wkrótce wydarzyć sporo ciekawych rzeczy. Jakiś znaczący sukces jest zwłaszcza potrzebny zespołowi Teatru Polskiego, który - co tu ukrywać - cierpi na złe samopoczucie i frustrację. Muszę przyznać, iż pewną zgrozą mnie przejęły nie odosobnione objawy jakiejś masochistycznej satysfakcji niektórych członków zespołu po niepowodzeniu "Alicji". Czułem w tym coś desperackiego. Potrzebuje ten zespół pozytywnego mocnego bodźca, by przestała mu grozić rozsypka.

Wrocław teatrami słynął, a dobrej sławy jeszcze nie utracił. Żyją na scenach dramatycznych miasta przedstawienia poprzednich sezonów, które na przykład na gościach ostatniego festiwalu zrobiły większe wrażenie niż oficjalne I ogólnopolskie konfrontacje. Mogą i powinny powstać następne podobne. Ponieważ jednak to co ostatecznie pojawia się na scenie jest wypadkową bardzo różnorodnych i złożonych czynników, zależnych zresztą nie tylko od kierownictwa artystycznego i możliwości zespołów, wydaje się, że nadszedł właśnie czas, w którym teatrom należy się w mieście okres szczególnej troski.

Nie jest najlepiej, gdy teatry niektóre niepowodzenia mogą tłumaczyć w sposób, że jakaś nieudana pozycja weszła awaryjnie, bo "utrącono" inną ambitniejszą, a coś i z kolei zostało zmontowane byle jak, bo premiera musiała odbyć się przed końcem grudnia itp. Czasami na styku teatry - wydział kultury rodzą się napięcia, których warto unikać. To samo można wyczuwać w stosunkach i między oboma teatrami Wrocławia, dla których jedyną bodaj płaszczyzną integracji bywają mecze piłkarskie przeciw dziennikarzom. Konkurencja nie wyklucza przyjaźni, czego dowodem mogą być stosunki między Grotowskim i Brookiem.

Pominąłem w tych refleksjach wiele elementów składających się na życie teatralne Wrocławia. Skupiłem się na tym, co wydaje mi się w tej chwili szczególnie ważne. Nie uniknąłem dużych skrótów. Ponieważ tekst adresuję do interesujących się teatrem, zrezygnowałem z podawania nawet nazwisk autorów cytowanych sztuk, reżyserów i innych twórców. W tych "obrachunkach" nie te fakty wydały mi się ważne.

W artykule unikałem podtekstów, a jeśli są - to przypadkowe. Jest natomiast nieprzypadkowa troska o to, byśmy krótkiego a przecież niemałego dorobku wrocławskich teatrów nie roztrwonili. Nie ogłaszam stanu kryzysu, bo taki stan - w odniesieniu do Teatru Polskiego - jest faktem. Ogłaszam stan mobilizacji, który faktem stać się może. I powinien!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji