Artykuły

Odkrywanie Gombrowicza

Katowickie spotkanie sceniczne z Gombrowiczem "od końca", z ostatnim jego dziełem dramatycznym, nie jest chyba przypadkowe. To najłatwiejszy z pozoru utwór, który nie powinien nastręczać trudności w odbiorze, nawet widzowi nie przyzwyczajonemu do tego rodzaju przewrotnej formy teatralnej, czego nie można natomiast powiedzieć o "Ślubie", który wymaga prawdziwego przedzierania się poprzez zawiłości i wieloznaczności autora. Zewnętrzna forma "Operetki" jest tak bogata, że ostatecznie wystarczy za całość. Korzystając ostentacyjnie z "boskiego idiotyzmu" operetki Gombrowicz stworzył sobie przewrotny i zarazem efektowny punkt ,wyjścia do zbudowania utworu w gruncie rzeczy tragicznego, w którym - najogólniej mówiąc - ogłasza stan upadłości cywilizacji. Pośród tańca, śpiewu, przedrzeźnień i masek przemyca zręcznie swoje pragnienia o "nagości wiecznie młodej, młodości wiecznie nagiej", wiarę w odzyskanie tożsamości ludzkiej, po odrzuceniu mód historycznych i póz.

W tej łatwej z pozoru i błyskotliwej formie operetkowej tkwi jednak niebezpieczeństwo dla realizatora, że nie dostrzeże on spoza niej owej prawdziwej a więc tragicznej twarzy autora. Jak rzadko która sztuka, ta właśnie zależy od wyobraźni reżysera, od tego, w jakim kierunku poprowadzi jej sens. Krańcowo różne były dotychczasowe inscenizacje: albo katastroficzne, ostre, eksponujące wątek rewolucyjny albo pogodne i rozbalowane, zajęte najbardziej apoteozą nagiej młodości.

Jerzy Zegalski nie wyparł się operetki, w jego katowickiej realizacji jest ona pokazana ze wszystkimi szykanami. Są więc wystawne stroje i ogromne, ni to hollywoodzkie, ni to kościelne schody jak w prawdziwej rewii. Architekturę sceny, zaprojektowaną z ogromnych prospektów, przepych świateł pozwala układać w różne obrazy a zespół tańczy i śpiewa, do końca nie wychodząc z rytmu. Długo przygotowywano to przedstawienie i z przygodami (swego czasu zachorował reżyser a tuż przed premierą jedna z artystek skręciła nogę), ale to mu najwyraźniej wyszło na dobre. Cały ansambl bezbłędnie opanował operetkowy styl i gdy mu przyszło go przedrzeźniać, mógł to czynić swobodnie i z kokieterią.

Pochłonięty niesłychaną wystawnością sceny widz zaczyna się jednak w pewnym momencie nużyć: początek ponad miarą chyba został rozciągnięty, jego pustosłowia nie zdołał zastąpić przepych. Ale oto wchodzą na scenę Himalajowie i od tego momentu akcja nabiera tempa, by już nie zawieść w drugiej części. Przejście od operetki do rewolucji zaaplikował nam reżyser w formie złagodzonej, zależało mu raczej na optymizmie niż na grozie. Na scenę wpada wściekły tłum, z pałacu zostaje pobojowisko, zaczyna się sąd czy też samosąd, książę Himalaj zamienia się w lampę ale tak naprawdę to nic nie jest groźne w tym przewrocie. A tym bardziej tragiczne.

Przesłanie tego spektaklu jest płynne i mało czytelne, za chmurami, za lasami. Ma om wiele znakomicie rozwiązanych (i dopracowanych), dowcipnych scen, nie tworzą one jednak jakiegoś polemicznego stopniowania, giną po prostu w ogólnej wesołości.

Wśród wykonawców, bardzo sprawnych i operatywnych, zabrakło chyba indywidualności i to jest powód, dlaczego te postacie zlewają się z sobą i kończą się wraz z opadnięciem kurtyny. Najwyżej cenię rolę Romana Michalskiego, jako Książe Himalaj w tej swojej przerasowanej dystynkcji i jako wystraszona lampa był najbardziej chyba gombrowiczowski. Maria Stokowska jako jego książęca małżonka, obnosiła urodę i najwspanialsze stroje, powtórzyła jednak mimowolnie podobną rolę z "Szewców". Przewrotny Hrabia Hufnagiel Adama Baumanna brawurowa prowadził galopadę ale w ogólności był jakby przygaszony. W epizodycznej roli Generała Emir Buczacki mógł i tym razem ujawnić swój niekonwencjonalny charakter komediowy. Jacenty Jędrusik, wodzirejowskim zacięciem, był jako Hrabia Szarm na początku znacznie wyraźniejszy, potem zapodział się w tłumie. Nadzwyczaj pięknie prezentował się chór pań, w którym wymienić trzeba Teresę Kałudę, Marię Meyer, Marię Mielnikow-Krawczyk, Bogumiłę Murzyńską i Marię Wilhelm.

Ale zobaczyć to przedstawienie trzeba, ogląda je się z przyjemnością i w dzisiejszej szarzyźnie stanowi ono wydarzenie, co jest zasługą jego znakomitych twórców: Piotra Hertla (muzyka), Jerzego Zegalskiego (inscenizacja i reżyseria), Andrzeja Sadowskiego (scenografia) oraz Henryka Konwińskiego (choreografia).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji