Artykuły

Owszem baba, ale dziwo

Po prapremierze tej sztuki (19 38 r.) ambasada niemiecka kategorycznie zaprotestowała widząc w bohaterce przedstawienia fuehrera w spódnicy. Dziś owo celność uderzenia i jednoznaczność polityczna wymowy sztuki ma już charakter historyczny. Wówczas, na kilka miesięcy przed wybuchem wojny, zabrzmiała głosem tragicznego ostrzeżenia.

Oto w wymyślonym państwie Prawią rządzi dyktatorskie dziwo-baba, Valida Vrana. To rewolucja wyniosła ją na szczyty władzy z nizin proletariackiego pochodzenia. Jest despotyczna i tyranizuje swoich podwładnych. Jej dyktatorskie rządy zasiały niemoralność wśród obywateli Prawii, których część wysługuje się reżimowi, a część sterroryzowana milczy i biernie akceptuje nieprawość. Okazuje się, że najbardziej tchórzliwi, konformistyczni i podatni na karierowiczostwo są - wedle autorki - mężczyźni. I zgodnie z tą tezą nie mężczyzna a kobieta (uczona chemiczka) uwalnia społeczeństwo od rządów Validy, przysyłając dyktatorce bukiet pięknych kwiatów silnie nasycony odurzającym aromatem, który wprowadza ją w dziwny omdlewający stan i skłania do "otwarcia się". Znika maska i zza niej ukazuje się tragiczna twarz bardzo samotnej kobiety. I ten psychologiczny aspekt jest chyba ponadczasowy. Nigdy nie zestarzeją się bowiem pojęcia bólu, cierpienia, tragizmu.

Motywy wynaturzonego działania matki narodu wypływają z kompleksów erotycznych, urazu psychicznego nieładnej kobiety w młodości odtrącanej przez mężczyzn, kobiety, która nigdy nie zaznawszy uczucia miłości i macierzyństwa niszczy je u innych.

Ten wybitnie groteskowy utwór z ostrzem satyry skierowanym na faszyzm, totalizm, na patologiczny charakter dyktatury i tchórzostwo podwładnych trąci w kilku miejscach nadmiernym "rozgadaniem" autorki. Dobrze więc się stało, że reżyser dokonał tu niezbędnych skrótów. O żywotności tej sztuki decydują dziś względy inne niż 48 lat temu. Teraz na pierwszym miejscu wybija się walor komediowo-humorystyczny a jego interpretatorami są aktorzy. Zespół aktorski znalazł się świetnie w tej - zdawałoby się - od czasu do czasu myszką tracącej sztuce.

Ale siłą magnetyczną tego przedstawienia jest Nina Andrycz. To głównie dla niej wali publiczność na Foksal. Na swoje 50-lecie pracy artystycznej aktorka zdjęła koronę heroiny dramatycznej (nie po raz pierwszy, vide: Dulska w tym samym teatrze) na rzecz munduru despotycznej dyktatorki. Okrucieństwo i farsowość, męska władczość i kobiecy liryzm, despotyzm i samotność - tworzą portret Validy Vrany rysowany znakomitym piórem Niny And-rycz. Aktorka wykorzystując cały arsenał środków tworzy postać głęboką i bogatą. Na tę wielowymiarowość postaci składa się wszystko: sposób bycia, poruszania się, gestykulacja, melodia mówienia, tonacja głosu. Valida Andryczówny prowadzona jest przede wszystkim głosem - głębokim i twardo brzmiącym. Każdą zmianę nastroju oddaje aktorka melodią słowa, swoistą tonacją frazy, efektownie zagraną pauzą. Interpretacja postaci jest tu nieodłącznie związana z podaniem sylaby, samogłoski, ze sposobem mówienia.

Słowa perfekcjonizm wykonania można użyć w tym przedstawieniu jeszcze kilka razy. Na pewno w stosunku do Ireny Szczurowskiej, która w roli baronowej Leliki stworzyła kreację wielkiej klasy (już choćby sam upiorny tragiczno-liryczno-farsowy taniec zasługuje na miano wirtuozerii); na pewno też w stosunku do pary bohaterów: Anny Nehrebeckiej i Marka Barbasiewicza, a także Igora Śmiałowskiego i Jolanty Czaplińskiej.

Słowem obsada trafiona. Bess tego, co tu dużo mówić, w zderzeniu z dzisiejszym widzem utwór Pawlikowskiej zabrzmiałby tonem trochę kiczowatej ramotki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji