Artykuły

Porno i boso

Witold Gombrowicz - Pornografia, adaptacja i reżyseria Andrzej Pawłowski (przedstawienie dyplomowe - Wydział Reżyserii PWST w Warszawie), scenografia - Marcin Stajewski, opracowanie muzyczne - Tomasz Bajerski, Teatr Ateneum - Scena 61. Witold Gombrowicz - Historia, reżyseria - Zbigniew Mich, scenografia Marcin Jarnuszkiewicz, muzyka - Andrzej Kurylewicz, Teatr Nowy - Piwnica Wandy Warskiej.

NIBY nic, a jednak coś. Z jednej strony stagnacja, bezruch, z innej wiele rzeczy dzieje się w teatrze. Trwa na przykład przyswajanie Gombrowicza, głośne czytanie tego, czego po cichu przeczytać się nie da. Bo największego polskiego pisarza współczesnego ciągle jeszcze poznajemy z drugiej ręki. Z teatralnej.

W "Ateneum" młody reżyser czyta nam "Pornografię", jedną z najznaczniejszych powieści (1960. r.) autora "Operetki". "Pomyślana, w pierwszym rzucie na wzór taniego romansu" stała się w istocie głębokim rachunkiem sumienia, rozliczeniem z tęsknotą do narodowych bohaterów i grobów, przeprawą z romantyzmem polskim (tu Konrad-Witold wadzi się z Naturą nie na Mont Blanc a na murze, pod cegłą...). Tak, jest tam to wszystko i jeszcze więcej. Jest przede wszystkim potrzeba stwarzania świata i formy według własnych osobliwych norm, ubranych dodatkowo w grymas groteski i perskie oko.

Walą więc na "Pornografię" warszawiacy, jedni dla Gombrowicza, inni dla tytułu, siedzą sobie na plecach w kucki, do północy i bawią się znakomicie. Bo młody reżyser umie czytać. Umiał przeczytać tę "Pornografię", zrozumieć i przeczuć.

Rzecz toczy się niewinnie. Do posiadłości Hipa S. w Sandomierskiem zjeżdża Witold ("Ja, pisarz polski, Gombrowicz") ze świeżo poznanym w Warszawie Fryderykiem. "Tej Polski powojennej nie znam, nie byłem przy tym" - tłumaczy się autor w Przedmowie. Ale tę Sandomierszczyznę ziemiańską zna aż nadto, urodził się tutaj. A więc wszystkich pakuje, jak Witkacy, do małego dworku. Gospodarz Hip, jego połowica (w teatrze ta postać została bardzo rozbudowana, złączona w jedno z inną, z matką Wacława), ktoś tam jeszcze i przede wszystkim dwójka młodych, beznadziejnie sobie obojętnych. Cała "żerująca na nich pornografia" będzie wewnętrznym tętnem tej powieści, której i tak nie da się streścić, bo nie o to chodzi.

Pawłowski sporządził niezwykle zgrabny scenariusz, bryk niemal, prawie romans. Trochę pociął, podopisywał kwestie (niewinne), żeby mu się zarysował dialog. Przemieszał sytuacje (zdarzenie w kościele nie jest początkiem wszystkiego dziwnego), skondensował (Amelia złączona z trzech postaci), przy tym wszystkim nie zgubił sensu. Sensu pisarstwa, tego, co pisarz wyjaśniał we "Wspomnieniach polskich": "Człowiek człowieka stwarza to był mój punkt wyjścia".

Wielka gra. Wszyscy stwarzają wszystkich. Ze względu na siebie i na innych mówią, robią, kochają, zabijają. A teatr gra to w radosnym uniesieniu. Młody reżyser dowodzi, że ma ten typ poczucia humoru, który nie zna rechotu. Bawi się, a wraz z nim wszyscy aktorzy. Kiedy się nudzi - wymyśla jakiś dowcip sytuacyjny, smaczną scenę (bryczka do kościoła, tablice ze wzorem pornograficznych śmierci). Pierwszą część prowadzi w brawurowym tempie, z werwą i przytupem. W drugiej gorzej - za powolnie zmierza do pointy, plącze się w kablach głośników, wydających coraz to inny głos, choć to mu się porobiło dopiero w końcówce.

Aktorów ma wyborne grono. Najpierw Jerzy Kamas jako fatalny Fryderyk, sprawca zmian w naturalnym i rzeczy porządku. Małmazja, finezja, jak mówią gdzie indziej. Tu grymas, tam zawieszenie głosu, tu gest, tam spojrzenie, ani razu żadnego "komediowego poślizgu", choć pokus znalazło by się niemało. Kamas-Fryderyk jest duszą i katalizatorem tego przedstawienia. Obok niego nadrabiająca skutecznie początkowy brak i erotycznej aury Ewa Wiśniewska. Młodziutka Anna Gornostaj i Michał Bajor, jako kojarzona para, także w tej kompanii. Wszyscy obdarzeni świetnym słuchem - co to groteska, ironia, forma, wiedzą doskonale. Wiedzą też i Tatiana Kołodziejska (Kucharka) i Marek Lewandowski - Witold i Jacek Borkowski, Tadeusz i Chudecki, Marian Opania. Świetny pomysł, dobre przedstawienie. Udany start reżyserski. Czegóż chcieć więcej?

DRUGA nowość z Gombrowicza to "Historia" u Warskiej bez Warskiej. Za to z Kurylewiczem, przygrywającym pointujące muzyczki, własne zresztą. W Piwnicy jest i nastrój, klimat i przede wszystkim i wolno palić, co jest bodaj największą zaletą tego miejsca. Poza tymi znowu zwabia nas autor. Tu czyta i się inaczej i co innego: mało znany szkic, fragmenty nie dokończonego czegoś, co zapowiadało (?) rozszerzało (?) "Operetkę" (druk 1975 r. Kultura).

"Historia" jest wspaniałym wprowadzeniem do teatru Gombrowicza, nitką do kłębka. Tutaj klarowne pierwsze wtajemniczenie w życie, w literaturę, wyzwoliny z gorsetu i formy, no i młody, w którym znowu możemy się domyślać autora. Tu Gęba ekshibicjonizm twórczy i nowa Ideologia. Jest nią w "Historii"... chodzenie na bosaka.

Co z tego wynika? Teatr i Gombrowicz, Gombrowicz i teatr. Aktorzy Nowego przechodzą tę ogniową próbę innej estetyki z tarczą. A widz z przyjemnością.

P.S. Scena 61 w "Ateneum" od pewnego czasu gra o godz. 21, a więc tylko dla posiadaczy samochodów. Jako piechur byłam na Ursynowie o 1.30. Jestem szczęśliwa!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji