"Freuda teoria snów"
Komedia Antoniego Cwojdzińskiego
Kiedy w latach przedwojennych wystawiano w Warszawie "Teorię Einsteina" Cwojdzińskiego, a potem "Freuda teorię snów", byłem przekonany, że obie te komedie, żywe, zabawne, inteligentne, dostaną się na sceny zachodnie i zrobią tam karierę.
Ze sztuk polskich tego okresu grano na Zachodzie sztuki Grubińskiego (w "Kochankach" główną rolę odtwarzała sławna aktorka francuska, Eve Francis), "Księgę Hioba" Brunona Winawera, "Cud biednych ludzi" i "Firmę" Hemara, "Lato w Nohant" Iwaszkiewicza. Cwojdzińskiemu - o ile mi wiadomo - jakoś się to nie powiodło.
Pytałem kiedyś pewnego francuskiego teatromana, który bywał często w Polsce i doskonale się bawił na obu sztukach Cwojdzińskiego, o przyczynę tego niepowodzenia. Odpowiedział mi, że według niego obie sztuki Cwojdzińskiego są zbyt kosmopolityczne i europejskie, że są za mało egzotyczne. Na moją uwagę, że przecież zarzuca się literaturze polskiej regionalizm, patriotyzm, zamknięcie we własnych ideologiach, a Cwojdziński, na odwrót aż właśnie, wyłamuje się z tego "wiecznie polskiego kręgu" - odpowiedział:
- Ale jest mało egzotyczny! Sztuki importowane, które chcą widzieć takie kraje, jak Francja czy Anglia, muszą wyrażać jakąś odrębną, specyficzną "egzotykę" własnego kraju, a jednocześnie mieć wydźwięk uniwersalny... Chce pan przykładu? - dodał... - Literatura skandynawska!... Ibsen, Strindberg, Bjomson... Są oni par excellence regionalni, prawie prowincjonalni, a jednocześnie wyrażają sprawy, które przemawiają do wszystkich w skali uniwersalnej. Tak samo Czechow... Tak samo Reymont - dorzucił z nadrywem, bo należał do entuzjastów "Chłopów".
Ta rozmowa przypomniała mi się teraz, gdy słuchałem wznowionej w "Ognisku" wariacji Cwojdzińskiego na temat teorii Freuda. I wydawało mi się znowu, że wbrew twierdzeniu mego rozmówcy sprzed lat, Cwojdzińskiemu stała się jednak krzywda i że mógł w swoim czasie znaleźć chętnych i rozbawionych widzów na Zachodzie, zwłaszcza w Ameryce.
Komedia Cwojdzińskiego jest właściwie dwuosobową farsą. Komizm jej polega także na tym, że Cwojdziński, który był naukowcem dość fachowo wplótł do swojej komedii elementy teorii snów i psychoanalizy. Dał je jednak do komentowania dwom amatorom, którzy nie umieją się z nimi obchodzić i których cała psychoanaliza na tyle tylko obchodzi, na ile im jest potrzebna do rozegrania własnych komplikacji miłosnych.
Po Maszyńskim i Romanównie, efektowne role pisarza i aktorki objęli Wojtecki i Dygatówna. Grali bardzo dobrze i żywo, ale - moim zdaniem - o ton za serio i za poważnie. Byli zbyt sofistyczni, podczas gdy Cwojdziński widział w swoich postaciach dwoje sprytnych, ale mało inteligentnych warszawiaków, którzy snobują się tylko na powierzchownie muśniętych teoriach, skomplikowanych terminach i tak zwanej "kulturze z drugiej ręki". Tempo gry, trochę wolne na początku, nabrało właściwego rozmachu w dalszych aktach, które publiczność przyjmowała głośnymi wybuchami śmiechu.
* * *
Na przedstawieniu poniedziałkowym obecna była wnuczka wielkiej Modrzejewskiej, Mrs. Patterson, która w drodze powrotnej z Warszawy do Ameryki zatrzymała się w Londynie. Powitał ją imieniem artystów p. Świderski. Mrs. Patterson żywo interesowała się przedstawieniem i gorąco oklaskiwała parę naszych świetnych aktorów.