Artykuły

Łagodny Bulterier

- Nigdy się nie oburzałem, jak niektórzy starsi koledzy po fachu, że aktorzy prostytuują się w reklamach. Tak mówią tylko ludzie zawistni, którzy pewnie nigdy nie dostali propozycji gry w reklamie i nie zobaczyli tych wszystkich zer - MARIAN OPANIA o życiu i aktorstwie.

Wojciech Trzcionka: Gdzieś przeczytałem opinię o panu: "Jest jak wino, im starszy, tym lepszy". Naprawdę?

Marian Opania [na zdjęciu]: To ocena subiektywna, uprzejme określenie mojego wieku. Ale czy ja wiem, czy to prawda.

Czy w pańskim wieku aktor ma jeszcze jakieś marzenia?

- Gdyby ktoś z nas nie miał marzeń, nie próbował się rozwijać, to od razu powinien położyć się do piórnika. W zawodach artystycznych nie ma pojęcia emerytury. Na scenie zwykle się umiera. Może nie chciałbym umrzeć tak szumnie i spektakularnie jak Tadeusz Łomnicki, ale jednak wolałbym, żeby to się stało w biegu.

Gra pan w teatrze, filmach, serialach, kabarecie. Którą z tych dyscyplin pan preferuje?

- Nie hierarchizuję. W różnych okresach mojego życia różnie się zdarzało. Dlaczego mówi się, że jestem wszechstronny? Ano dlatego, że nie chcę, żeby ten zawód mi się znudził. Biorę się za różne rodzaje sztuki: dubbing, komedie, dramaty, za estradę i seriale. A wynika to, przypuszczam, z podświadomego cwaniactwa. Gdy jedna z tych gałązek zaczyna szwankować, to przeskakuję na drugą. I zawsze jakoś wiążę koniec z końcem. A bywa wielokrotnie, co widzę u kolegów, że cienko przędą, bo są ukierunkowani tylko na teatr, na rzeczy poważne.

Chyba najlepiej mają się dzisiaj ci aktorzy, którzy stawiają na filmy i telewizję?

- Nie, najlepiej przędą właśnie ci wszechstronni, którzy potrafią się odnaleźć w wielu dziedzinach, proponują coś wartościowego w różnych rodzajach sztuki. Można też oczywiście łapać czterdzieści srok za ogon i żadnej rzeczy nie wykonywać dobrze, ale mnie się udaje grać i komediowo, i dramatycznie.

Bierze pan jeszcze udział w nagraniach nowych odcinków serialu "Na dobre i na złe"?

- Moja przygoda z tym serialem ciągle trwa. Właśnie kręciłem nowe odcinki. Wiele zależy od kaprysu scenarzystów. Raz mnie umieszczają w serialu, raz nie. Kiedyś nawet bolałem, że tak rzadko bywam w "Na dobre i na złe", ale teraz myślę, że to może jest i zdrowo, że publiczność trochę odzwyczaiła się od mojego wizerunku. Stworzyłem w końcu postać, która na mnie ciąży. Publiczność bardzo utożsamia mnie z postacią lekarza, którego gram w serialu.

Kiedyś powiedział pan, że musi dozować obecność w serialu, aby nie być kojarzonym z doktorem Zybertem. Zdarza się, że ludzie zwracają się do pana: panie doktorze?

- Bywa.

Denerwuje to pana?

- Nie, najwyżej śmieszy, bo pokazuje naiwność widza. Ale jest też i satysfakcja, że udało mi się dość umiejętnie wykreować postać. Gry w serialach nie uważam za rzecz naganną. Jeżeli serial jest godziwy, a scenariusz dobrze napisany, to to procentuje, bo jestem lepiej "sprzedawalny". Popularność daje gwarancję, że ludzie przyjdą na mnie i zapłacą za bilet.

Pana żona jest lekarzem. Pomaga panu w kreowaniu serialowej postaci?

- Trochę tak, ale wpadki i tak się zdarzają. Raz zdarzyło mi się trzymać zdjęcie rentgenowskie do góry nogami. Mamy jednak dobrych konsultantów, więc lekarskie wpadki trafiają się raczej rzadko.

Mógłby pan w prawdziwym życiu być lekarzem?

- Sądzę, że mógłbym, ale chyba nie zostałbym chirurgiem tylko lekarzem od chorób wewnętrznych.

Mdleje pan na widok krwi?

-Aż tak źle nie jest, ale pokrojony człowiek nie jest przyjemnym widokiem.

Miała być druga część "Piłkarskiego pokera" z panem w roli głównej. Co się stało, że ostatecznie zrezygnowano z produkcji? Za mało afer w polskiej piłce?

- Oj nie, jest ich od choroby i trochę. Druga część filmu pod tytułem "Piłkarska ruletka" miała się kręcić wokół afer międzynarodowych. Miałem dostać świetną rolę, dużo lepszą niż w pierwszej części. Zasiedziałego prezesa piłki nożnej, gangstera. Niestety, poszło o prawa autorskie. Autor scenariusza "Piłkarskiego pokera" nie uległ prośbom Janusza Zaorskiego i nie napisał drugiej części, po czym zgodził się, aby zrobił to ktoś inny. Widocznie scenariusz był zbyt dobry, bo ostatecznie nie zgodził się na oddanie praw. Żałuję.

Zagrał pan w reklamie pewnego leku. Czy to dobrze, że coraz więcej znanych i cenionych aktorów pojawia się w telewizji, by zachwalać różne produkty?

- Kto ma robić dobre reklamy jak nie zawodowcy! My jesteśmy od wielu zadań, które wiążą się ze słowem, obrazem, plastyką ciała. Nie widzę nic nagannego w tym, że za przyzwoite pieniądze robi się reklamę przyzwoitego towaru. Środków na łupież albo podpasek bym nie reklamował, ale leki?! Nigdy się nie oburzałem, jak niektórzy starsi koledzy po fachu, że aktorzy prostytuują się w reklamach. Tak mówią tylko ludzie zawistni, którzy pewnie nigdy nie dostali propozycji gry w reklamie i nie zobaczyli tych wszystkich zer. Nasza profesja bywa sztuką, ale na ogół jest dobrze pojmowanym rzemiosłem. Gdy się widzi amatorskie reklamy, to dopiero się w człowieku bebechy przewracają.

Z samej gry w teatrze nie da się wyżyć?

- Jeżeli gra się bardzo dużo, w wielu sztukach, to skromnie da się żyć. A jeżeli aktorzy nie mają filmu, telewizji, estrady, w teatrze grają rzadko, to ocierają się o granicę wegetacji. Pensje w teatrze są kiepskie.

Nie narzeka pan, że młodzi ludzie po studiach nie garną się do gry w teatrze, lecz wolą tanie sitcomy?

- Takie przyszły czasy. Nie ma się co obrażać, że ktoś gra w serialach. Każdy młody człowiek chce się dostać do teatru, bo wie, że jest to kwestia warsztatu aktorskiego. Ale dostaje się tylko garstka. Pozostali mają do wyboru: wyjechać na zapadłą prowincję albo zostać w stolicy i walczyć o pracę. Nie wyznaczajmy drogi innym. Niech każdy idzie swoją obraną ścieżką.

Zagrał pan już swoją życiową rolę, czy nadal pan na nią czeka?

- Jeszcze czekam...

Nie należy pan do rosłych ludzi. Czy wzrost jest ważny w aktorstwie?

- Przez lata miałem olbrzymie kompleksy z powodu wzrostu. Może nie zawodowe, ale prywatne. Nawet usiłowałem na siłę urosnąć! Na pierwszym roku szkoły teatralnej jeździłem do kliniki endokrynologii i tam pytałem, czy nie uda się mnie "pociągnąć" jakimś hormonem wzrostu. Niestety. Doradzono mi, że jedyne co mogę zrobić, to wisieć na drążku. Z czasem okazało się, że w zestawach scenicznych, na przykład z kolegą Wiktorem Zborowskim, różnica wzrostu może być pomocna. Nie jest to wymysł mój z Wiktorem, bo już od stuleci istnieją takie pary sceniczne. A że dopełniamy to różnymi charakterami, to wychodzi z tego całkiem ciekawa mieszanka.

Jest pan podobno strasznym cholerykiem?

- Fakt. Jestem złośnikiem, człowiekiem niecierpliwym. Przezywają mnie Bulterier. Tylko wyglądam na spokojnego i łagodnego.

Miał pan jeszcze jakieś inne przezwiska?

- W podstawówce kolega nazwał mnie Karłem i to się źle dla niego skończyło, bo wybiłem mu zęby. Potem w szkole teatralnej Andrzej Zaorski przezywał mnie Napo od Napoleona. Byłem też Karaszonem.

Wpisałem pana nazwisko w wyszukiwarce internetowej i pojawiło się 8.340 wątków. Oficjalnej strony Opani jednak nie znalazłem. Taki znany człowiek, a nie ma swojej witryny?

- Ależ ja nawet nie umiem włączyć komputera! Kiedyś za to widziałem "ciekawą" stronę Opani. Byłem wtedy w Australii. Kolega pyta: "Maniek, widziałeś swoją stronę?" Zdębiałem! To był pornol! Nie jakiś tam porno, ale taki hard, na ostro pod adresem www.marianopaniafilmy.pl. Gdy kliknęło się moje nazwisko wyskakiwało przyrodzenie żeńskie z puszką coca-coli. Dalej były grube, cienkie, chude, bezrobotne, żółte, czarne, panie od tyłu, od przodu, geje, wszystko...

I co pan zrobił?

- Osiwiałem do reszty! Przeraziłem się, że jeszcze ktoś pomyśli, że jak tam jest moje nazwisko i cały mój życiorys, to propaguję pornografię. Zadzwoniłem do córki, ona do kolegi w policji i, chwała Bogu, udało nam się przekonać właściciela witryny, żeby mnie z niej usunął. Zrobił to, chociaż nie musiał, bo przecież serwery są w różnych krajach, gdzie nikt takiej pornografii nie zakazuje.

Podobno często bywa pan na Śląsku?

- Mam brata i bratową w Gliwicach i bardzo lubię Śląsk. Pochodzę z Puław, czyli z prowincji, generalnie nie przepadam za wielkimi miastami, a za stolicą w szczególności, bo nie ma charakteru. Jak przyjeżdżam do przepięknego Cieszyna czy Bielska-Białej, to spotykam innych ludzi, życzliwszych. Warszawa jest strasznym miejscem do mieszkania.

Nowa Warszawa, zmieniająca się architektonicznie, też się panu nie podoba?

- A niech mi pan pokaże ładny budynek w stolicy!

Lubi pan swój zawód?

- Czasami nie za bardzo.

A popularność?

- Jest potrzebna i mile łechce, ale bywa uciążliwa. Nie mogę spędzić urlopu w znanym miejscu, bo mi ludzie nie dają żyć. Jeżdżę więc za granicę albo po zadupiach. Żeby mieć spokój.

MARIAN OPANIA

Aktor teatralny i filmowy. Zapisał się w pamięci widzów znakomitą rolą redaktora Winklera w "Człowieku z żelaza" Andrzeja Wajdy, ale od kilku lat telewidzowie kojarzą go głównie z postacią doktora Zyberta w serialu "Na dobre i na złe". Urodził się 1 lutego 1943 roku w Puławach. Studiował w warszawskiej PWST im. Aleksandra Zelwerowicza. W latach 1964-71 występował w Teatrze Klasycznym w Warszawie, następnie w Teatrze Studio (1971-77), Teatrze Kwadrat (1978) i Teatrze Komedia (1979-81). Od 1981 roku jest aktorem Teatru Ateneum. Zadebiutował rolą księcia Edwarda w "Edwardzie II" Christophera Marlowe'a w 1964. Dwa lata wcześniej jako student szkoły teatralnej wystąpił pierwszy raz w filmie. Zagrał Miśka w "Miłości dwudziestolatków" Andrzeja Wajdy. Potem był m.in. Olkiem Smoleńskim w "Beacie" w reż. Anny Sokołowskiej (1964), Pawłem w "Skoku" Kazimierza Kutza (1967), Węgiełkiem w ekranizacji "Lalki" w reż. Wojciecha Jerzego Hasa (1968). Jedną z jego najbardziej złożonych ról był Tadeusz, bohater filmu Antoniego Krauzego "Palec boży" (1972). Opania zagrał również w "Człowieku z żelaza" Andrzeja Wajdy (1981), w serialu Stanisława Barei "Zmiennicy" (1986), "Rozmowach kontrolowanych" Sylwestra Chęcińskiego (1991), "Saunie" Filipa Bajona (1992).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji