Artykuły

Dramat ludzi milczących

Sztuka Romana Brandstaettera w "Ognisku"

Sztuka Romana Brandstaettera "Milczenie" jest dramatem a nawet czymś bliskim klasycznej tragedii, wywiera głębokie wrażenie i nie może nie wstrząsnąć najbardziej nawet obojętnym widzem. Chciano ją podobno wystawiać raz w Polsce, w Krakowie, ale po rozpoczęciu prób cenzura zakazała jej wystawiania. Głośno się mówi, że sztuka odnosi się wyłącznie do okresu "stalinowskiego", sprzed Gomułki. A jednak ponure refleksje, jakie pozostawia, polegają w istocie na tym, że i teraz, dziś jeszcze, obraz ten jest w Polsce prawie że aktualny, że czarna noc nad Polską wciąż trwa i ze tak jak w "Milczeniu" nie widać z niej wyjścia.

Jest w tej sztuce coś z "Cmentarzy" Hłaski, choć nie ma w niej tak plugawego języka. Dominuje strach - "nie ma w Polsce człowieka, który by się nie bał" - walka resztkami sił o zachowanie swego oblicza, swej duszy, swej istoty w świecie potwornego ustroju, którego winowajcami są ludzie, "którym się wydało, że są bogami".

Brandstaetter jest doskonałym pisarzem polskim, żydem, który w czasie wojny: pisywał w wydawnictwach na Bliskim Wschodzie, a po wojnie powrócił do Kraju z dużym przekonaniem entuzjazmem. Jeśli takie jest jego odczucie rzeczywistości w Kraju, to można sobie wyobrazić, jak potworna jest ta rzeczywistość i jak słabo, zbyt słabo emigracja uświadamia sobie piekło życia ludzi w jarzmie komunizmu.

Ale też, by tę sztukę zagrać dobrze, trzeba samemu przeżyć w rzeczywistości coś z tych wydarzeń, które się rozgrywają na scenie. Nikt z aktorów, wykonawców "Milczenia" w Londynie, nie ma za sobą tych przeżyć, choć więc w wystawienie dramatu włożono z pewnością wiele rzetelnej pracy, wysiłku i talentu aktorskiego i reżyserskiego, ma się wrażenie, że aktorzy krajowi zagraliby tę rzecz trochę inaczej, z jeszcze potężniejszą wymową i z jeszcze bardziej przygnębiającym efektem. W londyńskim przedstawieniu było może trochę autentyzmu przeżyć w rolach literata Ksawerego Poniłowskiego (Wojciech Wojtecki) i jego żony Ireny (Krystyna Dygatówna). Aktor gra zawsze najlepiej rolę, która jest odbiciem jego prawdziwego życia, podobnie pisarz tworzy rzecz najlepszą, jeśli oddaje ona jego własne przeżycia.

W pozostałych rolach najlepszy był chyba Artur Butscher w roli Piotra Niedzickiego, potem Ryszard Kiersnowski, jako ciekawa postać prokuratora Feliksa Witowicza, wreszcie Barbara Galicówna w zbyt słabo oddanej roli młodej komunistki Wandy. Epizodyczna rola Feliksa Stawińskiego jako funkcjonariusza urzędu bezpieczeństwa, dopełniła kompletu dość wyrównanego zespołu.

Reżyseria Leopolda Kielanowskiego była może zbyt umiarkowana jak na ten rodzaj sztuki. Dekoracje Tadeusza Orłowicza w połączeniu ze światłami były wymowne i podnosiły wybitnie dramatyczny charakter "Milczenia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji