Artykuły

Ostrzelani słowami

O "Powrocie na pustynię" w reż. Anny Augustynowicz w warszawskim Teatrze Powszechnym pisze Jacek Wakar.

Patrzę na bardzo zdolną aktorkę, mam ją niemal na wyciągnięcie ręki. Już nie mówi, a wyrzuca z siebie potoki słów. Twarz nabrzmiała napięciem i czysto fizycznym wysiłkiem, pod skórą pulsuje krew, wydaje mi się, że dostrzegam żyły na skroni. Jeszcze głośniej, szybciej, głośniej. To już nie jest mówienie, to jest strzelanie głosem. I nagle dochodzi do mnie, że cały ten monolog przelatuje mi mimo uszu - po kilkunastu sekundach uodporniłem się na tę strzelaninę i marzę tylko o chwili ciszy. Już nieistotny jest cały teatr i szczere zaangażowanie aktorki, bo przecież ona została w tę sytuację wmanewrowana. Gdyby reżyserka pozwoliła jej powiedzieć to samo trzy razy ciszej, różnicując emocje, opowieść mogłaby naprawdę być przejmująca.

Remis? Niemożliwe!

Premiery dramatów Bernarda-Marie Koltesa także w Polsce bywają wydarzeniami. Tak było ze zrealizowanym przez Krzysztofa Warlikowskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu "Roberto Zucco" (1995) czy z "Samotnością pól bawełnianych", którą w ubiegłym roku na Scenie w Bramie krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego przygotował Mariusz Wojciechowski.

Ale z Koltesem nie można zremisować, wyjść bez szwanku, z przeciętnym, trzymającym się norm przedstawieniem. Dlatego częstsze od spektakularnych sukcesów są klęski. To, niestety, przypadek "Powrotu na pustynię", wystawionego przez Annę Augustynowicz na małej scenie warszawskiego Teatru Powszechnego.

Z pewnością nie jest to najwybitniejsza sztuka francuskiego autora. Rzecz o rodzinnym konflikcie z wojną w Algierii w tle nie ma siły wspomnianych tekstów, w których słowa stawały się jedyną bronią bohaterów, a oni sami prowadzili ze sobą grę na śmierć i życie. Najlepsze utwory Koltesa do końca trawił mrok i nie było w nich miejsca nawet na cień uśmiechu. Tym razem pisarz spróbował wprowadzić na scenę komizm.

Dobre aktorki - Dominika Ostałowska, Paulina Holz - nie ratują spektaklu

Od razu widać, jak obca jest mu ta materia i jak ogromne trudności piętrzy przed inscenizatorami.

A jednak "Powrót na pustynię" pulsuje podskórnym napięciem. To przecież historia również o tym, że wszelkie konflikty rozpoczynają się w domu, a chęć krwawego odwetu dojrzewa w ludziach długo i czas nie leczy ran. Twórca nie ma złudzeń - ludzkim życiem nie rządzi żadna wewnętrzna logika, nic nie odbywa się według ustalonego gdzieś na górze planu. To raczej splot absurdalnych często okoliczności każe nam podejmować niezrozumiałe decyzje. W chwilach, gdy dramat staje się po Koltesowsku suchy i gorzki, można odkryć w nim wreszcie znajome nuty.

Warszawskie przedstawienie tylko potęguje wszystkie te słabości. Rozgrywa się w nieokreślonej przestrzeni, co, jak można założyć, miało pozwolić na połączenie konkretu z metaforą. Efekt jest taki, że aktorki przechadzają się po scenie okutane w kołdry, czasem śpią na siedząco, innym razem na stojąco. Po dachu zbudowanej na scenie dziwnej konstrukcji przechadza się kobieta, ale widzimy tylko nogi w białych pończochach. Dlaczego? Bo jedna z bohaterek widzi zjawę, a reżyserka postanowiła właśnie w ten sposób to pokazać... Poza tym zostają jeszcze długie, typowe dla bohaterów Koltesa, tyrady. Niestety, artyści z Powszechnego i na to nie znajdują sposobu. Tylko czasem Elizie Borowskiej (Fatima) i obsadzonej wbrew przypisanemu jej wizerunkowi Paulinie Holtz (Marthe) uda się zmienionym tonem głosu - albo nawet jednym tylko gestem - pokazać, że ich bohaterki, inaczej niż pozostałe postaci z tego widowiska, nie są tylko maszynami do strzelania słowami.

Partnerzy i rywale

Spektakl w Powszechnym jeszcze raz udowadnia, że Koltes na scenie musi znaleźć prawdziwych partnerów, a nawet... rywali. Pisane przez niego słowa trzeba okiełznać i nadać im precyzyjną formę. W przeciwnym razie, przynajmniej tak jest z "Powrotem na pustynię", rażą nieznośną retoryką. W dodatku inscenizacja rozpada się na poszczególne sekwencje, kompletnie pozbawione napięcia, choć okraszone nachalną ilustracyjną muzyką. Bohaterowie zajmują swoje miejsca na scenie niczym figury na szachownicy, wypowiadają swoje kwestie, dbając, aby słowom towarzyszyły wymyślone wcześniej i dokładnie obliczone ruchy.

I co z tego wynika? No właśnie... Bezradność reżyserska i aktorska, spektakl napompowany pretensjami do bycia wydarzeniem, bo to polska prapremiera, Koltes i Augustynowicz. I zmarnowana szansa, jak zazwyczaj, gdy artyści bombardują sztuką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji