Rcenzja sztuki R. Kiernsnowskiego: "Dziewczyna z tamtej strony"
Pierwsze wrażenie - niezbyt zachęcające.
Niewielka sala (Ognisko), krzesełka jak z ciasnego baru, scenka jeszcze mniejsza, po stronach coś w rodzaju tarcz herbowych: po jednej hełm i szabla, po drugiej łopata i bodaj grabie. Czyżbym trafił na amatora przedstawienia otwierające akademię żołniersko-rolniczą? Gdy jeszcze Butscher wyszedł przed kurtynę i wygłosił rzewne przemówienie, patriotyczne, powiało zapaszkiem poczciwej prowincji, wysilając się na "pokrzepienie serc".
Na szczęście już po kilku minutach sztuka stała się interesująca. Zabity deskami walijski partykularz, w nim garść powojennych rozbitków, wizyta młodego gościa z kraju. Od pierwszych chwil posmak konfliktu i aluzja do tajemnicy.
(Dzięki nagłej miłości, splenionej bodaj z litością, "dziewczyna z tamtej strony" przechodzi na tę i widzowie podnoszą się z krzeseł zadowoleni, że sympatyczny Zbigniew zapomni w ramionach Zofii o przeżytych okropnościach wojny).
/Zofia - córka nagle zmarłego farmera, przyjeżdża z kraju./
Kiersnowski na zmysł sceniczny, wie jak widza zaciekawić i utrzymać w napięciu. Główny zarzut - niejednolitość sztuki spowodowana włączeniem zbyt wielu elementów. Zdaje się, że przynajmniej część winy spada na reżysera. Szpiganowicz powinien był sprzeczności stonować zamiast je wyjaskrawić. Wprawdzie byłoby na widowni mniej szmerków i chichotu, ale za to całość zyskałaby na zawartości.
Myślę, że na autorze "Dziewczyny z tamtej strony" ciążą smaczki rewiowe. Z tym wszystkim stać go na dobry teatr i "Dziewczynę..." można uznać za jego solidnie zaawansowaną zapowiedź.
Aktorzy tłukli się na 2 metrach między stołem a kredensem. Szalejącą burzę trzeba było w tych warunkach przyjąć na wiarę. Wszyscy doskonale utrzymali tajemnicę, aż do końca, a najbardziej zwodził widzów Laskowski, gdy z powodzeniem udawał demona, strasząc bardzo ładnie lękającą się Dygatównę. Tola Korian z przykładną rezygnacją znosiła męską brutalność. Ostrowska była apetyczną gąską, Butscher dzielnie reprezentował tradycje kawaleryjskie. Kiersnowski cierpiał po stoicku aż doczekał się nagrody.
[data publikacji artykułu nieznana]