Artykuły

Bez adrenaliny

Polska prapremiera " Ulicy Gagarina" Gregory'ego Burkę'a odbędzie się dziś na scenie Malarnia teatru Wybrzeże. Rozmawiamy z reżyserem spektaklu

- Bohaterowie Pańskich filmów i spektakli często zdają się uwikłani w realia społeczno-polityczne. Rzadko jednak sięga Pan po teksty poruszające problemy społeczne aż tak bezpośrednio, jak Burkę w "Ulicy Gagarina"...

Feliks Falk: Podobną sztukę realizowałem w teatrze Wybrzeże dziesięć lat temu. Była to "Śmierć komiwojażera" Artura Millera. Przejmujący dramat, choć ani sztuka, ani przedstawienie nie ukazywały problemu aż tak drastycznie, jak dramat Burkę'a. "Ulica Gagarina" mówi jednak nie tylko o problemach społecznych. Porusza także pewną problematykę moralną. Historia, chociaż w tekście potraktowana dość fragmentarycznie, jest tutaj dosyć zręcznie związana ze współczesnością. Burkę pokazuje, że pewne współczesne realia społeczne (sytuacja robotników, strajki, ruchy anarchistyczne) są konsekwencją historii (nieudanych rewolucji czy pewnych ruchów politycznych). "Ulica Gagarina" łączy więc politykę, psychologię i pytania o słuszność wyborów. Elementy czysto publicystyczne starałem się eliminować.

- Realizacja "Ulicy Gagarina" wiele ma wspólnego z Pana biografią?

- To, co jest najważniejsze w tej sztuce - frustracja wynikająca z sytuacji społecznej - nie dotyka mnie bezpośrednio, choć nie jest obce mojemu środowisku. Natomiast tło historyczne jest mi dosyć bliskie, jak choćby wojna o Hiszpanię czy rok 1968. Teraz stykam się z pokoleniem, które już niezbyt dokładnie wie, co to były Brygady i co się wówczas działo w Hiszpanii. Dla mnie tymczasem są to sprawy ciągle żywe.

- Pańska teatralna lektura "Ulicy Gagarina" będzie więc lekturą w sporej mierze osobistą i emocjonalną...

- "Ulica Gagarina" nie tylko jest emocjonalna, ale powinna także emocje generować. Widz prawdopodobnie będzie identyfikował sytuację bohaterów sztuki ze swoją sytuacją społeczną. Zagrożenia, o których mowa w spektaklu, nie są mu przecież obce.

- Jakie miejsce we współczesnej kulturze wyznacza Pan sztuce społecznie zaangażowanej?

- Kino społeczne nie odnosi dziś specjalnych sukcesów w polskiej kinematografii. Być może w teatrze jest tak samo. Ludzie chodzą najchętniej na farsy i komedie, wolą ulegać iluzjom, uciekać w bajkę. Z drugiej strony istnieją teatry, które odniosły sukces w dziedzinie sztuki społecznej. Teatr Wybrzeże, na przykład, od roku czy półtora, pokazuje wiele sztuk bardzo silnie osadzonych we współczesnych realiach i nie może narzekać na brak zainteresowania. Obawiam się jednak, że masowa publiczność nie oczekuje tego typu spektakli czy filmów.

- Masowa publiczność jest wg Pana adekwatnym miernikiem sukcesu twórcy?

- Jako reżyser filmowy jestem w trudniejszej sytuacji niż reżyser teatralny. Scena w Malarni przeznaczona jest na sto osób i jeśli spektakl zbierze kilka tysięcy widzów, będzie to już wielki sukces. Film natomiast uważany jest za klęskę, jeśli nie zbierze kilkudziesięciu tysięcy widzów. Oczywiście, najchętniej robiłbym takie filmy, jakie lubię, nie podlizując się publiczności, w każdym razie nie za wszelką cenę i nie według dzisiejszych kryteriów. Zawsze jednak uważałem, że kino jest dla widzów i trzeba wypełnić sale kinowe. Jeśli są puste, robienie filmów przestaje mieć jakikolwiek sens.

- Doświadczenie filmowca bardziej przydaje się czy przeszkadza w pracy scenicznej?

- Jedyną rzeczą łączącą pracę na planie i scenie jest oczekiwanie od aktora

pełnej prawdy. Umowność czy niedopowiedzenia mogą być zawarte w całej sztuce, natomiast od aktora oczekuję, że przekaże nam prawdę i tylko prawdę. Lubię realizm, nawet jeżeli jest to realizm nieco zdeformowany. Pod tym kątem dobieram aktorów. Praca z aktorem sprawia mi zresztą dużo satysfakcji. W filmie nie ma na to czasu, a nawet potrzeby, bo samo zbliżenie daje to, co w teatrze trzeba zagrać. Praca sceniczna pozwala dotrzeć do samego aktorskiego wnętrza, bardzo, bardzo głęboko.

- Jakie miejsce na mapie Pańskich, szerokich przecież, poczynań twórczych zajmuje teatr?

- Nie jestem reżyserem teatralnym w pełnym tego słowa znaczeniu, jak Krystian Lupa na przykład. Teatr to nie jest materia, którą się naprawdę żywię. Nie ma co ukrywać, film spotyka się ze znacznie większym rezonansem niż teatr, a to nie jest bez znaczenia. Myślę też, że materia filmowa daje znacznie szersze możliwości. Niemniej lubię reżyserować w teatrze. Dla mnie jest to dużo spokojniejsza praca niż w filmie, kameralna, nawet jeśli robi się duże przedstawienie. Teatr daje satysfakcję, ale nie podnosi adrenaliny tak bardzo, jak film.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji