Artykuły

"Król Edyp" i "Persefona" w Warszawie

KRAINA antycznego dramatu greckiego i greckiej j mitologii jest wciąż niewyczerpanym źródłem piękna. I przeżyć i wzruszeń estetycznych, a także źródłem moralno - filozoficznych problemów o nieprzemijającej aktualności. Czerpią więc z tego źródła współcześni literaci " dramaturdzy, szukają w nim nieraz natchnienia plastycy a także kompozytorzy. Nic przeto dziwnego, że jeden z największych j żyjących dziś twórców - Igor Strawiński w swej przedziwnej wędrówce poprzez różne epoki i style muzyczne, w poszukiwaniach różnorodnej tematyki dla swych dzieł, przejść! musiał także przez okres urzeczenia pięknem starogreckiej kultury. Wynikiem tego urzeczenia stały się przede wszystkim dwa dzieła - powstała w 1927 roku opera - oratorium "Oedipsus Rex (Król Edyp) i późniejsza odeń o lat siedem "Persefona".

"Król Edyp", jak łatwo się domyślić, opiera się na tragedii i Sofoklesa (granej zresztą obecnie również w warszawskim Teatrze Dramatycznym). Wiedząc, że grecki oryginał byłby bardzo trudny do przyjęcia dla współczesnego słuchacza, a pragnąc jednocześnie podkreślić monumentalność tematu i ustrzec się przed niepożądanymi przekładami na różne języki (związek między poszczególnymi sylabami tekstu a muzyką był bardzo ważnym elementem w jego intencjach twórczych), zdecydował się Strawiński na łacińską wersję dramatu, którą na podstawie dokonanej przez niego samego wespół z Jeanem Cocteau francuskiej adaptacji , tekstu Sofoklesa opracował J. Danielou. Łacina bowiem wedle słów Strawińskiego jest "mową nie tyle martwą, ile skamieniałą, monumentalną i przez to bezpieczną przed wszelką trywializacją". A oto właśnie chodziło kompozytorowi.

Osobliwa jest także sama forma dzieła Strawińskiego wobec nie dającej się uniknąć sztuczności operowej konwencji kompozytor zrezygnował świadomie z dążeń do realizmu i prób odzwierciedlenia na scenie "wydarzeń z życia". Idąc dalej, konsekwentnie zrezygnował też z akcji scenicznej w tradycyjnym pojęciu, koncentrując się całkowicie na samej idei dzieła - na wewnętrznym dramacie wybitnej jednostki walczącej z ciążącym nad nią nieubłaganym przeznaczeniem. Powstała w ten sposób tragedia istotnie na wzór grecki, tragedia o surowych, monumentalnych rysach, w której wspaniała muzyka po mistrzowsku kojarzy się ze słowem, a o samych wydarzeniach, o "akcji" widz dowiaduje się jedynie przez usta Narratora.

Jeszcze dalej w kierunku antycznej "sztuki synkretycznej" idzie w odmiennym zresztą zupełnie nastroju utrzymana, pełna subtelnej ekspresji "Persefona", gdzie z mówionym i śpiewanym słowem oraz muzyką łączy się jeszcze element tańca i pantomimy (przy akcji ograniczonej do minimum). Pisał Strawiński to dzieło dla słynnej tancerki Idy Rubinstein, której uniwersalny talent pozwalał jej zarówno tańczyć, jak też deklamować partię Persefony.

TAKIE to dwa dzieła wystawiła obecnie Opera Warszawska jako swojego rodzaju "bilet wizytowy" Bohdana Wodiczki, nowego dyrektora tej instytucji, noszącej już obecnie zaszczytną nazwę Teatru Wielkiego Opery i Baletu. W ten sposób ostatecznie już przełamany został na tej scenie zaklęty krąg dziewiętnastowiecznego, romantyczno-werystycznego repertuaru operowego, czego pierwszą zapowiedzią była już ubiegłoroczna premiera "Salome" Ryszarda Straussa. Czy było to potrzebne zarówno w obecnej chwili, jak i wobec przyszłych zadań stojących przed reprezentacyjną stołeczną sceną? Na pewno tak.

Realizacja sceniczna obydwu dzieł Strawiński ego jest czymś zupełnie nowym na gruncie warszawskiej praktyki operowej - zaskakuje swą niezwykłością i zarazem wybitnymi walorami estetycznymi oraz zgodnością z klimatem utworów (co niestety nie zawsze idzie w parze), jakkolwiek nie brak i momentów dyskusyjnych, zwłaszcza w "Persefonie".

"PERSEFONA" ujęta została jak gdyby w kształt żywego obrazu: amfiteatralnie ugrupowany chór z dwóch stron tworzy obramowanie sceny, w głębi której zastygły w hieratycznej pozie na wysokim postumencie kapłan Eumolpe celebruje "misteria eleuzyjskie", których treścią była właśnie piękna legenda o Persefonie i jej matce, bogini Demeter, w symboliczny sposób mówiąca o tajemnicy zmieniających się pór roku, o naturze budzącej się do życia zastanych w ziemi ziarn i o nieśmiertelności duszy. Na środku sceny porusza się jedna tylko postać: tancerka, której partię słowną recytuje aktorka dramatyczna.

Tak pomyślana koncepcja utworu, zrealizowana została z całą konsekwencją. Czy jednak takie rozwiązanie najlepiej oddaje intencje twórcy i czy jest w pełni czytelne dla widza? Mit o Persefonie wraz z całą swoją filozoficzno - moralną problematyką należy do najbrudniejszych w mitologii greckiej, w dodatku nie każdemu przecież dokładnie znanej, trzeba więc chyba starać się o maksymalną jego zrozumiałość. Otóż w londyńskiej Operze Covent Garden widziałem całkiem niedawno przedstawienie "Persefony" idące bardziej w kierunku: baletowo - widowiskowym (występowały tam obok samej Persefony i inne postacie wymienione w tekście - Demeter, Pluton, Merkury...), i to w sposób który nie kolidował bynajmniej z treścią i nastrojem utworu, a dawał właśnie większą znacznie "czytelność". W dodatku tancerka i kreująca rolę Persefony recytowała zarazem całą jej partię słowną. Na warszawskiej scenie natomiast odziana w biały grecki strój aktorka zupełniej nie kojarzy się widzowi z szarą (dlaczego?) postacią tancerki tym bardziej, że ewolucje taneczne i gesty - pełnej uroku Alicji Boniuszko nie zawsze stanowią wyrazowy odpowiednik dla słów tekstu (uznana przez wielu za czołowego polskiego choreografa Janina Jarzynówna zawiodła tu nieco oczekiwania). Powstaje też dodatkowe niebezpieczeństwo: mistrzowska recytacja Zofii Mrozowskiej tym silniej podkreślą słabą dykcję utalentowanego skądinąd tenora Kazimierza Pusielaka, w którego wykonaniu tekst Eumolpa zupełnie nie dociera do uszu widza. Dopiero na drugim przedstawieniu, gdy partię tę śpiewał Bogdan Paprocki, ta rażąca dysproporcja zanikła.

Celowo zaczęliśmy od zastrzeżeń, gdyż wydaje się, że ten bezkrytyczny entuzjazm, w jaki uderzyli już niektórzy, jest równoznaczny z "taryfą ulgową" i deprecjonowałby raczej realizatorów przedstawienia, a już na pewno nie sprawiłby im sat3rsfakcji ani nie pomógł w dalszej pracy. Zresztą walorów przedstawienie "Persefony" ma dość na to, by górowały one nad pewnymi mankamentami.

Podkreślić tu trzeba przede wszystkim świetną realizację strony muzycznej pod batutą Bohdana Wodiczki - znakomicie śpiewa chór Filharmonii Narodowej (znać dbałość o tekst, zwłaszcza na początku), bardzo dobrze gra orkiestra. Interesująca jest scenografia Jana Kosińskiego.

Prawdziwym jednak triumfem realizatorów staje się dopiero "Oedipsus Rex". Tu scenograf i reżyser otrzymali rzęsiste, a zasłużone brawa od razu po odsłonięciu kurtyny: wyłaniające się z półmroku wynoszące się rzędy siedzących złotych posągów - w takiej bowiem postaci ukazany został chór - wywierają doprawdy ogromne i niezwykłe wrażenie.

Potęgują je postacie Edypa i Kreona, przybrane w maski na wzór dawnej tragedii greckiej. Muzyka, która w estradowych wykonaniach . "Króla Edypa" wydawała się czasem już nieco "przedawniona", tu brzmi z niezwykłą świeżością i siłą wyrazu, w czym oczywiście wielka jest zasługa wykonawców. Orkiestra operową oraz połączone chóry męskie Filharmonii Narodowej i Opery Warszawskiej pod dyrekcją B. Wodiczki brzmią bodajże lepiej jeszcze, niż w "Persefonie"; pełne uznanie należy się też solistom - Bogdanowi Paprockiemu (Edyp), Krystynie Szczepańskiej (Jokasta), Zdzisławowi Klimkowi (Kreon) i Kazimierzowi Walterowi (Teirezjasz). Bardzo dobrze wypadli w skromniejszych partiach Pasterza i Posła Zdzisław Nikodem oraz Jerzy Kulesza, Ignacy Gogolewski jako Narrator raził trochę niepotrzebnym w tej roli patosem.

Dużą satysfakcję sprawili słuchaczom również wykonawcy z drugiej obsady solistów - Kazimierz Pustelak, Krystyna Szostek - Radkowa i Jerzy Kulesza w partiach Edypa, Jokasty i Kreona.

REASUMUJĄC - przedstawienie obydwu dzieł Strawińskiego jest na pewno wielkim sukcesem Opery Warszawskiej i krokiem naprzód w jej artystycznym rozwoju - nawet, jeżeli nie okaże się bezpośrednim sukcesem kasowym. Tych zresztą, których odstrasza domniemany "modernizm" "Edypa" i "Persefony" można zapewnić: muzyka tych dzieł sprawiać może trudności wykonawcom, natomiast w słuchaniu jest całkiem łatwa - i bardzo piękna. A same spektakle też niewątpliwie warte są obejrzenia.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji