Czas akcji: współcześnie.
Miejsce akcji: mieszkania w bloku na przedmieściu dużego miasta we Francji.
Obsada: 3 role męskie, 3 kobiece.
Druk: "Dialog" nr 3/2005.
Do państwa Cholley zagląda nowy sąsiad, pan Lebrun. Jest zdenerwowany, bo dopiero się tu z żoną wprowadzili, a dziś zauważył wydrapany w windzie napis "Lebrun=chuj". Państwo Cholley zastanawiają się, kto mógł to zrobić, może jakieś dziecko? Pan Cholley dochodzi do wniosku, że to może ostrzeżenie dla wszystkich przed Lebrunem. Sąsiad jest zdenerwowany, ponieważ uważa, że "nie jest chujem". Państwo Cholley próbują go pocieszyć, tłumacząc, że może to nie o niego chodzi, że jest wiele osób o tym nazwisku. W końcu udaje im się wyprosić intruza.
Państwo Bouvier w gościnie u sąsiadów - państwa Cholley obgadują Lebruna, który przyszedł również do nich i także w porze kolacji, co dowodzi jego braku wychowania. Zastanawiają się, czy on w ten sposób prowadzi śledztwo. Zgodnie uważają, że Lebrunowie, to ludzie niemili, nie uważali nawet za stosowne przyjść na organizowane corocznie Święto Dzielnicy. Dochodzą do wniosku, że każdy normalny człowiek usunąłby ten napis nic nikomu nie mówiąc i byłoby po wszystkim, a on robi z tego jakąś aferę. Na koniec stwierdzają, że Lebrun jest nie tylko źle wychowany, ale jest też z pewnością domowym tyranem.
Pani Lebrun odwiedza panią Cholley. Wyznaje, że jest w trudnej sytuacji, bo jej mąż nie chce usunąć tego napisu, a jej rodzice, gdy to zobaczyli, powiedzieli, że nie odwiedzą ich dopóki napis w windzie nie zniknie. Prosi panią Cholley, żeby jej mąż usunął ten napis. Tłumaczy, że boi się nawet zaprosić znajomych, żeby pokazać im nowe mieszkanie. Pani Cholley odmawia - oni z mężem nie mieszają się w sprawy innych. Przy okazji próbuje wypytać panią Lebrun, dlaczego z mężem wyprowadzili się z poprzedniego mieszkania.
Pani Bouvier opowiada mężowi, że pani Cholley odkryła, że Lebrunowie zmienili mieszkanie, bo mieli złe stosunki z sąsiadami. Nowi lokatorzy wrzucili wszystkim sąsiadom do skrzynek zaproszenie na drinka w najbliższą niedzielę z uzasadnieniem, że chcą lepiej poznać sąsiadów. Państwo Bouvier z ulgą konstatują, że na ten dzień przypada Święto Chleba, więc nie pójdą. W takim zaproszeniu wietrzą podstęp, sądzą, że Lebrun chce zaprosić wszystkich po to, żeby wykryć, kto wydrapał napis. W końcu uznają jednak, że nie wypada im nie pójść.
Państwo Cholley i Bouvier na drinku u państwa Lebrun. Przez całą rozmowę pan Lebrun jest w opozycji do poglądów gości, a jego żona stara się im potakiwać. Rozochoceni alkoholem goście, próbują wypytywać nowych sąsiadów o szczegóły ich życia, następnie przypominają sobie, że to mieszkanie mieli kupić jacyś czarnoskórzy, po czym z entuzjazmem stwierdzają, że nie są rasistami, uwielbiają ludzi o innym kolorze skóry i zachwycają się swoją tolerancją. Podkreślają, że nie używają określenia "murzyn", tylko "czarny", co dowodzi ich uświadomienia i tolerancji. Później goście przypominają sobie o Święcie Chleba, które zacznie się za chwilę i z euforią mówią o idei integracji i święta obywatelskiego. Następnie zachwycają się nowoczesnością i wspaniałym wynalazkiem internetu. Próbują też dociekać, dlaczego pani Lebrun przestała pracować, ona w końcu wyznaje, że planują z mężem dziecko, stąd też ta przeprowadzka do większego mieszkania. Sąsiedzi wybuchają entuzjazmem. Każą panu Lebrun asystować przy porodzie i własnoręcznie przeciąć pępowinę. Państwo Cholley są bardzo oczytani w nowoczesnej literaturze psychologicznej dotyczącej pierwszych miesięcy życia dziecka, a nawet okresu wewnątrzmacicznego, sami zresztą mają roczne dziecko. Pan Cholley opanował nawet język, za pomocą którego rozmawiał z dzieckiem jeszcze gdy było w łonie żony. Martwią się tylko, że ich dziecko nie urodziło się dwa dni wcześniej, bo wtedy byłoby spod bardziej pasującego do nich znaku zodiaku. Instruują też przyszłych rodziców, że dziecka nie wolno wtłaczać w jego kobiecość czy męskość, bo różnica między płciami to coś, co powinno zostać przezwyciężone. Zalecają tylko uważać na pedofilów, na przykład na księży. W końcu stwierdzają, że najważniejsza jest tolerancja.
Gdy Lebrun powraca do tematu napisu w windzie, wszyscy zgodnie stwierdzają, że właściwie nie ma nic złego w takim stwierdzeniu i że wolno im tak myśleć o Lebrunie - jest przecież demokracja, a winda to wspólna przestrzeń wolności i każdy może napisać tam, co chce. Lebrun pyta, czy w takim razie, jeśli jutro pojawi się tam napis "Cholley jest pedałem", to również uznają to za przejaw wolności? Następuje ogólna konsternacja. Goście są oburzeni na Lebruna, również za to, że terroryzuje swoją żonę tak, że ona nawet nie śmie sama usunąć tego napisu i musi prosić o to sąsiadów. Lebrun jest rozgoryczony, gdy się o tym dowiaduje.
Sąsiedzi wciąż powtarzają, że najważniejsze są tolerancja i jawność, a ten napis może pojawił się nie bez powodu, bo z poprzednimi lokatorami jakoś nigdy nie było problemów i obraźliwych napisów pod ich adresem. Lebrun zauważa, że to przez nich właśnie wyprowadzili się stąd poprzedni lokatorzy. To Cholley'owie nakłonili sześćdziesięcioczteroletniego mężczyznę do jazdy na rolkach, przez co złamał sobie biodro; teraz porusza się z trudem i stracił chęć do życia. Uważa, że to żałosne gdy staruszek próbuje udawać młodzieńca. Sąsiedzi są oburzeni jego poglądami i tym, że mógł uznać ich za winnych tego wypadku. Cholley'owie szczycą się tym, że pierwsi w dzielnicy zaczęli jeździć na rolkach, a teraz wszyscy ich naśladują. W końcu uznają, że Lebrun to faszysta i zaczynają rozumieć, dlaczego nie przyszedł tu inny z sąsiadów, który jest Żydem. Pani Bouvier zachwyca się tym, że teraz to już nie ma znaczenia, bo żyjemy w społeczeństwie wielonarodowym i jesteśmy u progu drugiego tysiąclecia. Lebrun prostuje, że właśnie wkroczyliśmy w trzecie tysiąclecie, a u progu drugiego byliśmy ponad tysiąc lat temu. Pani Lebrun próbuje załagodzić sytuację i zmienić temat rozmowy. Pyta, gdzie sąsiedzi spędzają wakacje. Pani Cholley chwali się, że zimą jeżdżą na Seszele, państwo Bouvier wybierają Mauritius. Uważają, że zima w europejskim klimacie trwa zbyt długo. Lebrun uważa inaczej, gardzi ludźmi, którzy męczą się dwanaście godzin w samolocie po to, żeby zafundować sobie szok termiczny. Uważa to za objaw zdziecinnienia i słabości. Sąsiedzi są oburzeni, krzyczą, że jest reakcjonistą i faszystą.
Lebrun intensywnie i z zachwytem przygląda się panu Bouvier opychającemu się migdałami. Gdy ten zdenerwowany pyta, dlaczego to robi, Lebrun odpowiada, że Bouvier budzi jego podziw, ponieważ jest sobą, "kompletnym chujem", ale sobą, a to zaleta. Zauważa też, że jednak najgorszy z nich jest Cholley. Goście znów są oburzeni. Pani Lebrun ma już tego dość i chce iść z sąsiadami na Święto Chleba. Mąż grozi, że odejdzie od niej, jeśli pójdzie tam z nimi. Wszyscy zaczynają go namawiać, żeby dał spokój i zaczął się zachowywać normalnie, zachęcają go do pójścia, opowiadają o atrakcjach, jakie czekają wszystkich na Święcie Chleba. Otaczają go wciąż mówiąc, w końcu zaczynają wokół niego tańczyć, muzyka staje się coraz głośniejsza. Lebrun stoi w środku nieporuszony.
Ukryj streszczenie