Czas akcji: rok 1745, kilka godzin w porze kolacji.
Miejsce akcji: Lipsk, salonik w Hotelu Turyńskim.
Obsada: 3 role męskie.
Druk: "Dialog" nr 3/1986.
W saloniku Hotelu Turyńskiego w Lipsku przybyły z Londynu Georg Fryderyk Händel (1685 - 1759) czeka z proszoną kolacją na swego gościa, Jana Sebastiana Bacha (1685 - 1750). Miejsce jest eleganckie, stoją tu piękne meble, klawesyn, suto zastawiony do kolacji bufet i stolik z wybornymi alkoholami. Nad wszystkim, co dotyczy przyjęcia, czuwa Jan Krzysztof Schmidt, od trzydziestu lat zaprzyjaźniony z Händlem muzyk, pełniący rolę totumfackiego. W głównym salonie hotelu dobiega końca uroczystość przyjęcia Bacha do Towarzystwa Nauk Muzycznych, właśnie gra na fortepianie jeden ze swych utworów. Ta muzyka zachwyca Schmidta, zaś Händel lekceważąco mówi nie Bach, lecz "Pach", ale po cichu przyznaje: "Gra, jak jakiś bóg".
Do salonu wchodzi Jan Sebastian Bach. Jest nieśmiały, nieco sztywny w zachowaniu, wyraźnie zakłopotany widokiem wystawnej kolacji i powitaniem gospodarza. Händel przyjmuje go z łaskawością, w której pobrzmiewa wielkopański ton światowca. Stoją naprzeciw siebie dwaj Saksończycy, dwaj giganci muzyki, jeden z nich, Bach, o cechach muzycznego geniusza. Händel - nadworny kompozytor w Londynie, sławny, bogaty, ceniący luksus, wolny od rodzinnych obowiązków, postać z europejskiego high-society. Bach - kantor w kościele pod wezwaniem świętego Tomasza w Lipsku, znany w okolicy, obarczony kilkanaściorgiem dzieci, borykający się z biedą, stale walczący z muzycznymi miernotami.
Na stole stoją szparagi, pasztet, pieczony kapłon, homary, karczochy, baranie kotlety, marynowane borowiki, świeże smardze, opodal przednie wina, likiery, szampan. Dla Händla to codzienność, dla Bacha - niemal abstrakcja.
Siadają do stołu. Najpierw przystawki, wino mozelskie i pierwsze starcie - na temat nazwiska. "Pach" złośliwie powtarza Händel, Bach skromnie poprawia, wreszcie rewanżuje się: "Panie Handel" - mówi z naciskiem. Taka lekcja skutkuje. Dalej rozmowa dotyczy pracy obydwu muzyków - Händel komponuje za wysokie honoraria, Bach jest bardzo skromnie opłacanym kantorem w kościele i poczytuje sobie za zaszczyt posiadanie nadanego mu przez księcia elektora tytułu nadwornego kompozytora. Książę nie płaci nic, Bach komponuje dla zaszczytu. Potem rozmawiają o chorobach - Händel panikuje mówiąc o niedawno przeżytym wylewie, Bach, zajadając karczochy z sosem, spokojnie mówi o swym pogarszającym się wzroku i czekającej go ślepocie, która jest w jego rodzinie obciążeniem dziedzicznym. Kiedy Schmidt wnosi ostrygi, eliksir życia Händla, Bach ma kłopot z jedzeniem ich. Schmidt dodaje mu otuchy i przypomina, jak z tym samym problemem miał do czynienia kiedyś Händel. Za to wspomnienie zostaje wyrzucony z salonu. Bach ze spokojem poddaje się lekcji jedzenia ostryg.
Händel opowiada o Londynie, o teatrze operowym, na czele którego stoi i który jest dla niego źródłem nieustającego stresu. Pokazuje Bachowi anonimową karykaturę, na której przedstawiony jest przy organach, w otoczeniu butelek po winie, a zamiast głowy ma świński łeb. "Mówią o mnie czarujący potwór" - wyjaśnia Händel. Od siebie dodaje o swej samotności, o niełasce w jaką popadł u Metthesona, w przeciwieństwie do Bacha, którego muzykę ten papież niemieckich krytyków ceni bardzo wysoko.
Z każdym kieliszkiem dobrego wina Bach odzyskuje pewność siebie, nadmierna skromność ustępuje miejsca coraz wyższej samoocenie. Gdy Händel zgłasza chęć zagrania swego "Mesjasza" w kościele św. Tomasza, to Bach cicho, lecz dobitnie odradza: "Lipsk to nie Londyn. Tu muzyka musi działać nie tylko na bębenki." Od tej chwili siedzą naprzeciw siebie równi partnerzy, nawet mówią o własnych niepowodzeniach. Händel o swoich wrogach, o intrygantach, którzy próbują mu szkodzić. Bach o beztalenciach grających na organach, niedouczonych chórzystach, dla których jest bezwzględnym krytykiem, surowym nauczycielem, skarżą się więc i nazywają go potworem.
Händel i Bach piją wino alzackie, reńskie, a kiedy Schmidt wnosi ślimaki la Colbert atmosfera kolacji jest bardzo swobodna. Bach zdejmuje surdut, prosi o wino nieco mocniejsze - wytrawne frankońskie i okazuje się wielkim znawcą tego trunku.
Händel z przerażeniem i obrzydzeniem mówi o zależności artysty od mecenasów sztuki, którymi często są cuchnące piwem chamy, od opiniotwórczych polityków, a nade wszystko od publiczności, która decyduje o losie dzieła artysty i każe mu żyć w strachu od przedstawienia do przedstawienia. "Jesteśmy dziwkami, sprzedajemy się" - krzyczy Händel. Bach reaguje bez emocji: "Zapalę fajeczkę. To jedyny luksus w życiu zwykłego kantora... Za to nie muszę czepiać się niczyjej purpury. Ani uganiać się za cuchnącym piwem chamstwem. Urodziny królowej mogą mi być obojętne. Właściwie wszystko, a publiczność nawet przede wszystkim. Moja muzyka należy tylko do mnie." Händel nie pojmuje tego, nazywa Bacha partaczem. Bach puszcza przytyk mimo uszu i dopytuje się o następne dania.
Zanim nadejdzie Schmidt z kolejną tacą zapełnioną frykasami, Händel zachwyca się muzyką Bacha, co ten przyjmuje bez szczególnego zaskoczenia. Händel zaprasza Bacha do Londynu, daje mu szybką lekcję, jak i na czym może tam zarobić dużo pieniędzy. Ale Bach powiada z wyrzutem, że dwadzieścia lat wcześniej przyjąłby zaproszenie z zachwytem, teraz nie. Wielokrotnie zabiegał o spotkanie z Händlem i zawsze słyszał, że mistrz nie ma czasu. Dlatego dziwi go dzisiejsza kolacja. "Musiałem zobaczyć, musiałem zrozumieć, dlaczego taki geniusz, jak pan, nie odnosi żadnych sukcesów. Modliłem się: żebym ja był takim Bachem!" - tłumaczy Händel. A Bach odpowiada: "Musiałem zobaczyć, po prostu musiałem zrozumieć, dlaczego taka miernota, jak pan, ma takie powodzenie. Chciałem choć raz odnieść taki sukces, jak pan, grając tak nędzną muzykę." Po tych bezbrzeżnie szczerych wyznaniach Händel gra na klawesynie i opowiada anegdotę z Halle, swego rodzinnego miasta. Kiedyś był tam przejazdem, wstąpił do katedry i grał na organach, a stojący za nim kościelny powiedział z uznaniem ... Ale zdanie kościelnego wypowiada Schmidt, który właśnie wchodzi z tacą pełną smakowite pasztetu: "Jak pan cudownie gra, panie Bach." Händel z wściekłością rzuca się na Schmidta, dusi go. Bach śpieszy na ratunek, pasztet ląduje na dywanie. Schmidt grozi odejściem i z godnością opuszcza salon. Po chwili Händel żałuje, że wpadł w złość. Bach z żalem zbiera resztki pasztetu z podłogi.
Kolację kończy uroczysty toast wzniesiony szampanem za przyjaźń, choć obaj dobrze wiedzą, że w pamięci historii pozostaną stereotypy: "biedny, porządny pan Bach" i Händel "czarujący potwór".
Ukryj streszczenie