Czas akcji: koniec XX wieku.
Miejsce akcji: okryte czarnymi kotarami puste pomieszczenie.
Obsada: 1 rola męska.
Druk:
Nareszcie koniec to monolog około pięćdziesięciopięcioletniego mężczyzny, który z powodu chronicznej depresji i zmęczenia życiem chce popełnić samobójstwo.
Sztukę rozpoczyna słowami: "Policzę do tysiąca i zabiję się". Zaczyna liczyć. W przerwach pomiędzy kolejnymi sekwencjami cyfr opowiada o sobie i swym życiu. Dowiadujemy się, że bohater to człowiek sukcesu, powszechnie szanowany i poważany dziennikarz. Gdy dochodzi do liczby czterysta pięćdziesiąt okazuje się, że leczył się u psychiatry i ma za sobą okres głębokiej depresji. Próby pomocy ze strony najbliższego otoczenia nie dawały rezultatów. Odrzucał je i często reagował paradoksalnie. Gdy redaktor naczelny gazety, w której pracował, prosił go, aby coś pisał, ściągał z internetu najnowszy numer "Los Angeles Times" tłumaczył artykuł, który wydawał mu się najbardziej bezsensowny, a następnie wysyłał do redakcji faksem jako własny tekst. Gdy w końcu ta mistyfikacja wyszła na jaw, gazeta zerwała z nim współpracę. Bohater stopniowo coraz bardziej odcinał się od zewnętrznego świata. Komputer, telefon, telewizor, zegary wyrzucił do przedpokoju. Odmówił odbierania korespondencji, podarł wszystkie listy, notatki, kalendarze. Jak mówił, chodziło mu o przywrócenie ciszy.
Gdy dociera do liczby pięcset, ogłasza półmetek umierania.
Akcja zaczyna wyraźnie przyśpieszać. Bohater staje przed czarną ścianą, przykłada ręce do ust i krzyczy: sześćset!! Przez chwilę nasłuchuje i znowu krzyczy: siedemset!! W ten sposób szybko osiąga dziewięćset. Teraz mężczyzna znów przykłada lufę do skroni i z płaczem wraca do odliczania pojedynczych cyfr. W chwilę później zrywa czarną kotarę z prawej bocznej ściany. Ukazują się drzwi do przedpokoju. Bohater wyłamuje je, by ze stosu wygrzebać kilka worków, które wlecze do swego czarnego pomieszczenia. Zamyka drzwi i wysypuje zawartość worków na podłogę. Kładzie się na stosie wysypanych rupieci i liczy dalej.
Przy liczbie dziewięćset siedemdziesiąt wstaje, wykręca żarówkę z oprawki i znów siada wśród rzeczy na podłodze. Jest całkiem ciemno. Słychać tylko jego głos. Nagle rozlega się huk wystrzału i odgłos tłuczonego szkła. Przez dziurę w lewej kotarze pada na mężczyznę promień światła. Z zewnątrz słychać odgłosy ruchu ulicznego, głosy ludzi i świergot ptaków.
Mężczyzna liczy dalej. Przy dziewięćset dziwięćdziesiąt zaczyna mieć wątpliwoiści: "A co będzie, jeśli strzał nie ugodzi mnie śmiertelnie, i wszystko pójdzie na marne? Może powinienem przedtem pójść do klozetu?"
Gdy dolicza do tysiąca mówi: "Nareszcie koniec". Strzela sobie w głowę i pada między walające się na podłodze rzeczy.
Ukryj streszczenie