Artykuły

Żarty z IKEA to szwedzka specjalność

Z Jaremą Bielawskim, autorem szwedzkiego przekładu "Między nami dobrze jest" Doroty Masłowskiej, rozmawia Jacek Kopciński

JACEK KOPCIŃSKI Dramat Masłowskiej wziął się ze słuchania i rejestrowania mowy współczesnych Polaków. Czy w języku bohaterów Między nami dobrze jest może się też przejrzeć mentalność współczesnych Szwedów?

JAREMA BIELAWSKI Mentalność ludzi należących do społeczeństw konsumpcyjnych nie jest uzależniona od narodowości. Wszędzie chodzi o peany i kryjące się za nimi obietnice. Wszyscy w nich posługują się takim samym językiem - językiem pozorów, którego ani nadawca, ani odbiorca nie traktują poważnie, nie wierzą w jego przekaz, ale stosują dalej - w myśl zasady: "The show must go on". Przypomina to używanie oficjalnego języka w byłych socjalistycznych republikach ludowych, z tą różnicą, że obywatele w społeczeństwie konsumpcyjnym uczestniczą w pseudodyskursie bez widocznego zewnętrznego przymusu.

KOPCIŃSKI Masłowska bawi się w swojej sztuce nazwami mebli z IKEA - pozostawił Pan ten fragment w brzmieniu oryginalnym.

BIELAWSKI Tak. Nazwy mebli IKEA są takie same w polskim i w szwedzkim katalogu tej firmy. Po szwedzku także brzmią w niektórych wypadkach nieco absurdalnie. Ale trzeba tu dodać, że nazwy mebli IKEA, choć wydaje się, jakby były zapożyczone z katalogu, są wymysłem Masłowskiej. Autorkę zafascynowało - z czysto językowego powodu - powtarzanie się tych samych spółgłosek. W związku z tym stolik nazywa się u niej STAKKA, tapczan RIKKA, a woda do kwiatów LIKKE. Nawiasem mówiąc, tej wody jeszcze nie ma w asortymencie, ale prawdopodobnie jest to tylko kwestia czasu Ale w tym fragmencie tekstu najważniejszym, najbardziej dowcipnym, a zarazem skłaniającym do refleksji, wydaje mi się zabieg wstawienia do pokoju samego siebie, czyli w języku ikeowsko-masłowskim SIEBBIE. I to bardzo się spodobało szwedzkiej publiczności. Nikt zresztą nie pozwala sobie na lepsze żarty z firmy IKEA niż sami Szwedzi.

KOPCIŃSKI W Między nami dobrze jest język konsumpcji miesza się z językiem wspomnień wojennych. Pierwsza kwestia dramatu: "Ech, pamiętam dzień, w którym wybuchła wojna", w Polsce i Szwecji znaczy jednak coś innego.

BIELAWSKI W Polsce historię podaje się na śniadanie, z łatwych do wytłumaczenia powodów jest ona wszechobecna - w architekturze, muzyce, literaturze, sztuce filmowej, w miejscach pamięci i uroczystościach upamiętniających wydarzenia historyczne. Jeżeli to prawda, że sztuka ma nam coś ważnego do przekazania, jeżeli chce mówić o tym, co to właściwie znaczy być człowiekiem, nie można pominąć rzeczywistości, w której się urodziliśmy, zostaliśmy ukształtowani i dorastaliśmy (albo w której utrudniano nam proces dorastania). Ta rzeczywistość była w ostatnich stuleciach kompletnie różna w Szwecji i w Polsce. Szczęśliwie w ciągu ostatnich dwustu lat los zaoszczędził Szwecji wojen. Wszyscy wiemy, w co w tym okresie wplątana była Polska, a to odbija się oczywiście także w sztuce, w mentalności, polityce, w sposobie prowadzenia rozmowy i w języku potocznym. Z powodów historycznych takie słowa jak "honor", "chwała" lub "bohater" mają w języku polskim inne konotacje niż w szwedzkim. W Polsce nie brakowało okazji do wykazywania się honorową postawą i bohaterstwem. A cytując Mężczyznę ze sztuki: "w czasach pokoju, w których wojna i głód mają akurat miejsce w innych krajach", na przykład w takiej Szwecji bohaterem zostaje hokeista, który strzeli bramkę, kobieta, której udało się schudnąć albo ktoś, kto uratował kota, ściągając go z drzewa. "Honor" i "chwała" to coś przynależnego ludom plemiennym. Z całą pewnością nie są to pojęcia opisujące współczesność. Jeżeli w ogóle coś jest w Szwecji "chwalebne", to dlatego, że jest nowoczesne, a to oznacza bycie na bieżąco ze wszystkim lub najchętniej nieco wcześniej przed innymi. Więc cóż - w pewnym zakresie pojęciowym mówimy i myślimy inaczej.

KOPCIŃSKI Mamy więc szansę na porozumienie?

BIELAWSKI Zawsze znajdzie się garstka ludzi, którzy z jakiegoś niewiadomego powodu rozumieją zjawiska, których właściwie nie powinni pojmować, bo nie brali udziału w konkretnym dyskursie czy zbiorowym przeżyciu. Najczęściej można ich rozpoznać po otwartym umyśle, empatii emocjonalnej, doświadczeniach życiowych, po ciekawości, wykształceniu i kulturze osobistej, fantazji i chęci uczenia się od innych. Mają oni umiejętność wychwytywania w lot - mimo różnych kodów kulturowych - tego, co ogólnoludzkie. Można ich nazwać antropologami życia codziennego; są amatorami, ale jakże spostrzegawczymi. Uważam, że jest wielu Szwedów, którzy mają w sobie ten potencjał i mogą oglądać sztukę Masłowskiej z takim właśnie nastawieniem. Jestem przekonany, że publiczność, która fatyguje się do teatru, może niekoniecznie ma fałszywy obraz tego, co ta wojna pozostawiła po sobie w takim kraju jak Polska. A poszukiwanie swojego miejsca w Europie i w świecie, skomplikowany stosunek do historii i zdefiniowanie jej hierarchii oraz znaczenia i wreszcie odnajdywanie w tym siebie nie są wyłącznie polską specjalnością, chociaż w Polsce zjawisko to ma historyczno-traumatyczne uzasadnienia, przebiega w tempie przyspieszonym i własnymi koleinami.

KOPCIŃSKI Sądzi Pan, że sztuka Masłowskiej może sprowokować Szwedów do dyskusji na temat własnej pamięci?

BIELAWSKI By może. Zresztą namawia do tego krytyk sztuki Ingegärd Waaranperä z najpoważniejszej gazety "Dagens Nyheter". Swoją bardzo przychylną recenzję kończy słowami: "Poruszająca metoda Masłowskiej polegająca na okaleczaniu swojego polskiego autoportretu spowodowała, że kilka razy poczułam się nieco poza nawiasem. I to w taki sposób, że nagle pomyślałam, żeby w Szwecji ktoś napisał podobnie ostry i wnikliwy dramat historyczny". Ktokolwiek podejmie się tego przedsięwzięcia, musi zrozumieć, z czego składa się szwedzka pamięć zbiorowa - kto puka do naszych szwedzkich drzwi. A wracając do drugiej wojny światowej, która tak natrętnie puka do naszych polskich drzwi - w trakcie pracy nad tłumaczeniem słyszałem równocześnie inne natrętne pukanie: "Halo, to tylko ja, WOLNOŚĆ, i co dalej?". Tej frazy oczywiście nie mogłem przetłumaczyć, bo nie została napisana i wprowadzona do tekstu sztuki. Ale wnioskując z reakcji szwedzkiej publiczności w teatrze, która tę frazę usłyszała, właśnie tego fragmentu chyba najlepiej udało mi się nie przetłumaczyć...

KOPCIŃSKI Z pozoru absurdalne zdania Masłowskiej są pełne podtekstów i aluzji stylistycznych. "Rączo furkotały na wietrze moje warkoczyki, gdy tak sobie nie szłyśmy jesiennym parkiem, ona opowiadała mi te swoje pyszne historie, jak pojechała na ten obóz koncentracyjny" - mówi w pewnym momencie Mała Metalowa Dziewczynka, a my kojarzymy te "rącze" warkoczyki z Sienkiewiczem, "jesienny park" z Łazienkami Prusa, a "pyszne historie" z mową dziadków wychowanych w mieszczańskim domu we Lwowie. Z kolei obóz koncentracyjny pewien polski zbuntowany poeta nazwał kiedyś "ogrodem koncentracyjnym" Jak Pan sobie poradził z takimi zdaniami?

BIELAWSKI To było trudne zadanie, żeby nie powiedzieć, że właściwie niewykonalne. Z drugiej jednak strony wcale nie mam pewności, czy wszyscy nasi rodacy - przy całym moim szacunku dla ich oczytania i ogólnego wykształcenia - od razu kojarzą "rączo furkotające warkoczyki" z Sienkiewiczem. Nie mogę też wykluczyć, że szwedzka publiczność znalazła sobie w dziedzictwie literatury światowej inne literackie odwołania do "jesiennego parku" niż twórczość Prusa. Natomiast nikt ani w Polsce, ani w Szwecji nie "jeździ na obóz koncentracyjny", w najgorszym wypadku był (w Polsce) do obozu wywieziony. I w tym wypadku udało mi się zachować zamierzony efekt wypowiedzi Metalowej Dziewczynki. W tym i w podobnych fragmentach skoncentrowałem się przede wszystkim na oddaniu napięcia, które wynika z dychotomii pomiędzy formą, treścią i podwójnymi negacjami. No i także tego, że niby nic się nie dzieje, a wszystko się zdarza. Czy Szwedzi są w stanie coś z tego zrozumieć? Wszyscy wiedzą, że można o sobie samym mówić w sposób, który przyciąga uwagę słuchaczy, ale można też zanudzić słuchaczy na śmierć. Według mnie różnica polega głównie na tym, że w pierwszym przypadku mówimy wprawdzie o sobie, ale nie tracimy z pola widzenia naszego rozmówcy - jego doświadczeń, wrażliwości, umiejętności przeprowadzania własnej interpretacji. W drugim wypadku jest to ekskluzywny, hermetycznie w sobie zamknięty i w siebie zapatrzony monolog, który tylko imituje rozmowę. Sztuka Masłowskiej należy niewątpliwie, jak każde dobre dzieło sztuki, do tego pierwszego gatunku.

KOPCIŃSKI Czy Szwedzi mają w swojej najnowszej literaturze utwory podobnie eksplorujące współczesny język? Czy mógł się Pan na czymś wzorować?

BIELAWSKI Niestety nie mam wystarczającego rozeznania we współczesnej literaturze szwedzkiej, żebym mógł odpowiedzieć na to pytanie. Przychodzi mi na myśl szeroko dyskutowana powieść Hassena Khemiriego Ett öga rött (Czerwone oko jedno), zawierająca przemyślenia młodego imigranta wyrażone za pomocą karkołomnych konstrukcji gramatycznych. Zaczerpnąłem inspirację z języka mówionego, z tego, jak ludzie z różnych grup społecznych i pokoleń używają języka. W mojej wcześniejszej pracy i w obecnej pracy konserwatora spotykałem i spotykam ludzi z różnych warstw społecznych. Można właściwie powiedzieć, że stałem się językowym kameleonem. No i mam dwie córki, które - tak los chciał - są ode mnie dużo młodsze i dzięki nim słucham języka młodzieży.

Jarema Bielawski - konserwator zabytków, członek stowarzyszenia Nordiska Konservatorförbundet.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji