Artykuły

Eurypides w Gnieźnie

O teatrze gnieźnieńskim nieczęsto się w prasie pisze. A jeśli już to na okrągło z okazji jakiegoś święta czy jubileuszu. "Tydzień" również wolał skwitować pracę tego teatru barwnym fotoreportażem zza jego kulis, niż zmuszającym do oceniania i wartościowania poszczególnych jego premier, szkicem krytycznym czy omówieniem. Wiadomo teatr objazdowy. Nie zasobny w aktora, nie zawsze też zmuszany do najwyższego wysiłku przez swą widownię. Autentyczne ambicje repertuarowe tej sceny wystawiającej coraz to Szekspira, Witkacego czy Różewicza nie zawsze znajdowały pokrycie w możliwościach teatru, w materiale aktorskim, w reżyserskim zamyśle.

I oto scena gnieźnieńska znowu zdecydowała się podbić stawkę. Teatr objazdowy pokusił się o pierwszą w Polsce Ludowej realizację "Bachantek" Eurypidesa. W dwudziestoleciu międzywojennym raz tylko wystawił je Radulski w teatrze lwowskim za dyrekcji Wilama Horzycy. Statyczna akcja. Niełatwy w odbiorze tekst wymagający od widza znajomości antyku. Koturnowość i retoryka starożytnego teatru. A więc kolejne nieporozumienie artystyczno-repertuarowe? Propozycja nie na miarę sił i możliwości tego teatru. Otóż nie, raczej miła niespodzianka. Tragedia Eurypidesa w takim kształcie, w jakim pokazana została na scenie gnieźnieńskiego teatru ma jednak sens. Jest to przedstawienie dalekie zapewne od doskonałością Ale jest w nim jakaś artystyczna prawda. Oglądając je nie tylko nie mamy wątpliwości, że znajdujemy się w profesjonalnym, ale i rozumiejącym nadrzędny sens prezentowanego nam dzieła, teatrze.

Przez siedem kolejnych sezonów teatrem w Gnieźnie kierował Eugeniusz Aniszczenko. Rozstał się z nim w 1963 roku. Ostatnią zamykającą jego dyrekcję premierą był "Edyp w Kolonie" Sofoklesa. Przez długie lata nosił się jeszcze z zamiarem wystawienia "Bachantek" Eurypidesa. Otrzymał tę możność dopiero teraz w swym dawnym teatrze w Gnieźnie, z okazji wieńczącego jego długoletnią działalność sceniczną jubileuszu, trzydziestolecia pracy artystycznej.

Tragedię Eurypidesa rozgrywa Aniszczenko na niemal pustej scenie. Z tyłu surowa architektura pałacu królewskiego w Tebach, z boku dwie wychodzące aż na proscenium kolumny zaprojektowane przez Wojciecha Krakowskiego. Ale oto na scenie pojawiają się aktorzy. Przebrany za człowieka, bóg Dionizos, szlachetni starcy i komentujące bieg wydarzeń chóry. Dionizos wyjaśnia od razu cel swej ziemskiej misji.

Zszedł z niebios aby ukarać tebańczyków, którzy odmawiają mu cech boskości. Król Teb. Pentheus, nie chce pogodzić się z ogarniającym kobiety w jego państwie szaleństwem religijno-bachicznych uniesień. Nie wierzy w boskość Dionizosa. Pragnie aby w jego państwie panował ład i porządek. Surowo sprzeciwia się szerzeniu się kultu jeszcze jednego nieznanego boga. Z jednej strony mamy więc przemawiające do rozumu racje państwa, z drugiej magię religii i jej kościoła apelującą do uczuć i emocji tłumów. Rozmaite możemy tutaj znaleźć punkty odniesienia: Szach i Chomeini. Król i święty biskup. Odwieczny i ponadczasowy problem dwuwładzy i związanych z tym moralnych rozterek i tragedii jednostki. Znając bieg wydarzeń historii nie możemy nawet mieć wątpliwości kto musi zwyciężyć.

Przedstawienie Aniszczenki surowe i statyczne, działa na nas nie tyle aktorską prawdą postaci, co swą inscenizacją przestrzenno-ruchową i obrzędowością. Szlachetną prostotą rozwiązań scen zbiorowych, plastyką, muzyką, zbiorową recytacją. Przede wszystkim jednak poddajemy się w tym przedstawieniu prawdom uniwersalnym, w sposób maksymalnie czytelny i wyrazisty przekazywanego nam przez aktorów tekstu Eurypidesa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji