Długie owacje po "Garderobianym"
Parę minut temu skończyło się przedstawienie. Od razu napiszę, że był to spektakl jakiego dawno nie oglądałem na wrocławskich scenach. Rola w rolę, scena w scenę, począwszy od kreacji (tak! tak!) Jerzego Schejbala (garderobiany Norman) i Igora Przegrodzkiego (Sir), przez role drugoplanowe Grażyny Krukówny (Lady), Mirosławy Lombardo (Madge), Ewy Skibińskiej (Irenę), aż po epizody Cezarego Kussyka (Geofrey), Stanisława Melskiego (Oxenby), Alberta Narkiewicza (Kent) i Wojciecha Dąbrowskiego (Edmund), wszystko zmajstrowane precyzyjnie, perfekcyjnie. Wyda się to mniej zaskakujące, jeśli napiszę, że przy przedstawieniu majstrował (czytaj: reżyserował) Maciej Wojtyszko. W tej chwili bez wątpienia jeden z najlepszych polskich reżyserów. Swoje zachwyty postaram się rozwinąć i uzasadnić w najbliższym czasie.
Może jeszcze dodam, że sztuka o której piszę czyli "Garderobiany" Ronalda Harwooda jest jedną z najlepiej napinanych sztuk o teatrze. Wszystkim prawdziwym teatromanom radzę ustawić się w kolejce do kasy pod Teatrem Kameralnym. W razie deszczu jest tam długi korytarz.