Artykuły

Piekło to Sartre

MŁODY CZŁOWIEK w kelnerskim uniformie, z ironicznym grymasem na twarzy, dyskretnie, ale zdecydowanie dyrygując rękami, zaprasza publiczność do piekła. Piekło na razie nie jest groźne, drzwi jeszcze się otwierają, można wyjść, można wrócić po chwili, ale za moment drzwi się zamkną i z piekła nie będzie już wyjścia. Publiczność raz patrzy podejrzliwie na młodego człowieka w czerni, raz z roztargnieniem, to znowu z niepokojem. Nie wiadomo, czy to już zaczął się teatr, czy jeszcze jesteśmy wolni.

Co kilkanaście sekund wchodzą ludzie, stają niepewnie u progu i zaraz posłusznie idą w stronę, którą wskazuje piekielny, czy hotelowo-piekielny lokaj, a może kelner, a może ktoś inny, o którym trudno powiedzieć, jaką pełni funkcję. Twarz ni to clowna, ni to operetkowego kpiarza, blada i poza warstwą uśmiechu smutna, a może i gorzka, zastanawia. Publiczność śledzi eleganckie, pełne wytworności ruchy, za którymi czai się zdrada. Bo któż z takim wdziękiem zaprasza do Sartrowskiego piekła, czyli do dramatu pt. "Przy drzwiach zamkniętych"? Tak zaprasza ktoś bardzo przewrotny. Już od drzwi gdy widzę tę scenę, czuję się jak w pułapce. A przecież drzwi jeszcze są otwarte, dzwonek alarmowy działa, światło, którego później nie można i będzie zgasić mam wrażenie, da się wyłączyć. Ale gdy wchodzi na salę bileterka, a kelner drzwi zamyka, czuję się głupio. Zaczyna się piekło.

Garcin, czyli Maciej Staszewski, jakby popchnięty czyimś silnym ramieniem, zachowuje się od razu jak w potrzasku.

W oczach, w ruchach, w spojrzeniu niepewność, lęk, nieufność. Na scenie trzy kanapy, męska rzeźba z brązu, przycisk do dzwonka i samotny mężczyzna, przez chwilę samotny. Zaraz zjawia się Iner (Janina Jankowska). Sytuacja wzajemnego badania. Mają pozostać w tej tajemniczej przestrzeni, między tymi kanapami, razem. Nie wiedzą jeszcze kim są, co ich tu sprowadza. Pierwsze sceny dość martwe, kukiełkowe, może i świadomie takie, ale bez wyrazu. Ożywienie wprowadza, grająca - jak na mój gust nieco histerycznie - kapryśna, pełna temperamentu, i kobieca, i dziecinna, i zabawna, i tragiczna, Stella (Maria Maj). Nurt przedstawienia jest szybszy, rośnie temperatura problemów, zespalają się, wcześniej nieco rozbite epizody, jakby nowy duch wstąpił w spektakl.

A więc piekło. Tych troje, to ludzie po tamtej stronie życia, skazani tylko na siebie i przez' wieczność tylko na siebie. Będą musieli teraz drążyć swoje stany psychiczne, rozpoznawać swoje przerażenia, lęki, wątpliwości, swoje fascynacje i gorzkie prawdy o życiu, ale nie tylko każdy sobie będzie się przyglądać, nie tylko siebie będzie tropić, każdy powoli będzie wchodzić w los, w dramat, w niepokoje drugiego człowieka. Napięcie tragedii rośnie. Odrzucane są maski, które zdążyły przemknąć i do piekła. A więc i tam są maski. Zrzucają je, wyzwalają się od nich: Garcin, Inez, Stella. Ale równocześnie szukają wyjścia z sytuacji, nie tylko z historii własnych klęsk, szukają wyjścia z piekła. A piekło wciąż zamknięte. I to z rzeczywistymi drzwiami, i to z drzwiami do ich tajemnic.

A drzwi takich jest wiele, bardzo wiele. Kiedy otwierają się jedne widać następne, zamknięte. I zdaje się wtedy, że nie ma żadnego wyjścia z losu, z doświadczeń, które się przeżyło, z tajemnicy, którą się nosi. Zwierzenia, relacje o życiu niczego nie załatwiają, piekło pozostaje to samo. Okrutna to sztuka. O wolności, i ludzkich niepokojach, o załamaniu człowieka, i o ufności, że jednak drzwi się otworzą, a gdy drzwi się otwierają, troje ludzi, stęsknionych, marzących o wyzwoleniu od siebie i od sytuacji zamiera. Są już związani, są złączeni na zawsze. Już ich piekło nie ma drzwi, bo jest wszędzie. Pozostają, jakby martwi, jakby zastygli w przerażeniu.

Kelner, (Stanisław Cichocki), który się pojawia w otwartych drzwiach, wskazuje wyjście, przez chwilę nikt się nie rusza, ale po sekundzie wstaje z krzesła Ludwik Flaszen i opuszcza piekło, na moment jednak się waha, ale bardzo króciutko, potem znika w korytarzu.

Reżyserem spektaklu jest Krzysztof Pankiewicz. Poprowadził przedstawienie w umiarkowanym tempie, nie zawsze panując nad temperamentem Marii Maj. Spektakl uwolnił się od ornamentyki reżyserskiej, znanej u tego reżysera, stał się wcale przyjemną zabawą, nawet z pieprznymi widokami erotycznymi, jeleniogórska mała scena Teatru im. Cypriana Norwida, znowu zapełniona. A to coś mówi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji