Krwawi i boli
To spektakl okrutny i wspaniały, piękny i ohydny, brutalny i delikatny, chamski i subtelny. A każde widowisko budowane na takich skrajnościach nie może być dla widza obojętne.
"Do piachu..." Tadeusza Różewicza jest w swej warstwie fabularnej opowieścią partyzancką, czy może trafniej byłoby powiedzieć antypartyzancką. To już nawet nie ironia wobec bohaterszczyzny, przelotnych wodzów - hochsztaplerów głoszących patriotyczną grafomanię. To brutalny obraz wszechogarniającej wojny niszczącej niemal wszystko, kastrującej elementarne ludzkie odczucia i reakcje. Rażąco sprzeczny z kreowanym przez lata mitem "leśnej wojny w barwach walki". Toteż już po prapremierze atakowali Różewicza partyzanci wszystkich krajów i opcji. Bo też autor z naiwną otwartością mówi słowami Komendanta (Jerzy Trela): "Takie gówno nam na głowę spadło - z jednej komuna, z drugiej NZS". Tego prostego człowieka nie interesuje polityka, ale on i jego ludzie są w nią beznadziejnie uwikłani.
Kazimierz Kutz świadomie wyolbrzymia i podkreśla naturalistycznymi ujęciami koszmar leśnego życia. Nie posługuje się żadną metaforą. Zmusza słabszego widza do odwrócenia się od ekranu, zatkania uszu. W opozycji do tego rozbudowuje pełną skupienia sekwencje mszy polowej. Choć skazany - bohater dramatu klęczy już po drugiej stronie ołtarza, modli się bardziej żarliwie niż jego koledzy z drugiej strony. Również inne odniesienia i nawiązania do Męki Pańskiej są w tym spektaklu wyjątkowo czytelne. Jedynie wiara zdolna jest oprzeć się niszczącej sile wojny - zdaje się mówić reżyser.
Również w opozycji do cwaniactwa, zakłamania, obojętności nakreślona jest główna postać Walusia. Znakomity w tej roli jest Piotr Cyrwus. Nie wiem, czy to już tak sprawny aktor czy raczej wykorzystano jego naturalne predyspozycje, ale jego Waluś jest właśnie skrajnie naiwny, do końca . Nic-nie-rozumiejący, że kto wie, czy nie za to zabijają go inni ludzie.
Barwy walki u Kutza są czarno-białe. Dopiero później nasyca obraz kolorem, by w finale dojść do porażającego, przebarwienia (może ręka mistrza zadrżała tylko w jednym, jedynym kadrze finałowym). Nastrój potęguje świetna muzyka Jana Kantego Pawluśkiewicza - otwierający i zamykający spektakl ni to stukot, ni to szuranie, jak rozpędzający się parowóz czy maszerujące wojsko.
Nie wątpię, że ten spektakl zbulwersuje wielu. Szczególnie zajadłym przeciwnikom "Bo piachu" mogę tylko zacytować na koniec wiersz poety:
"na początku ojczyzna
jest blisko
na wyciągnięcie ręki
dopiero później rośnie
krwawi
boli"