Artykuły

"Terapia grupowa tylko dla panów"

Jest w tym spektaklu coś z wesołej zabawy przy ognisku, gdzie wśród grupy przyjaciół i wakacyjnych znajomych opowiada się anegdoty i odgrywa zaimprowizowane naprędce skecze. Skora do śmiechu publiczność wybacza wówczas wykonawcom niedoskonałości techniczne, błahość tematu, banał, niewyszukane żarty i - po prostu dobrze się bawi. Taką właśnie zbiorową zabawą są spektakle "Terapii grupowej": aktorzy to studenci, a publiczność - prawie wyłącznie ich rówieśnicy (lub niewiele starsi), dzięki temu porozumienie zostaje szybko nawiązane: jedni opanowują tremę i debiutancką sztywność, drudzy odpędzają najeżoną nieufność, jaką zwykle czujemy wobec rzeczy nie znanej, debiutu właśnie.

Byłoby oczywiście znacznie lepiej, gdyby młodzieniec prowadzący "zajęcia terapeutyczne" obdarzony był łatwością nawiązywania kontaktu, gdyby umiał atakować swoją osobowością, a nie tylko błyskać łagodnym uśmiechem. Bezbarwna jasność tego uśmiechu nie przekonuje, nie przyciąga uwagi i sprawia w rezultacie, że prowadzony wykład o męskich ambicjach uwodzicielskich nie jest zajmujący. Mówiąc inaczej: trudno uwierzyć teoriom o sztuce uwodzenia prelegentowi, który nie jest w stanie "uwieść" publiczności. (Po raz kolejny potwierdza się stara prawda o rzadkości talentu prezentera, osobowości kabaretowo-estradowej).

Pozostali debiutanci mieli wdzięczniejsze zadanie: odgrywanie skeczowych scenek ilustrujących tezy wykładowcy. Ale i w tym przypadku młodzi aktorzy mogli na własnej skórze przekonać się jak niewielki procent aktorsko uzdolnionych (i wykształconych!) nadaje się do grania ról komediowych...

Ogólnie rzecz biorąc zdecydowanie lepiej radzili sobie chłopcy. Zaprezentowali zróżnicowane charaktery, wykreowali zabawne postaci. Na pochwalę zasługują zwłaszcza Amor-Małolat (w innej scence - Flecista), a także Teść-"Satyr" i Uwodzicieli Nieśmiały. Partnerujące im dziewczęta stanowiły zaledwie tło. Były stanowczo zbyt jednobarwne, zbyt podobne do siebie w reakcjach i gestach. Odniosłam wrażenie, że wszystkie te role mogła zagrać ta sama aktorka w różnych kostiumach i nie miałoby to wielkiego znaczenia dla konstrukcji całości i ostatecznego efektu.

A skoro o konstrukcji mowa... Nie najszczęśliwsza jest ta adaptacja - kompilacja Mrożkowych tekstów. Czuje się tu wprawdzie jego charakterystyczny groteskowy humor, ale tym większym dysonansem jest zupełnie nie-Mrożkowa budowa. Zbyt mało atrakcyjna, bo niedostatecznie zwarta, kulawa dramaturgicznie (za długi i źle rozegrany wstęp-wykład, za mała różnorodność scenek-przykładów); niepełna, bo muskająca ledwie problem i zbyt płytka, bo po niegłębokich przemyśleniach pointa rozłazi się niezgrabnie.

Ale przecież, mimo tych wszystkich braków, "Terapia grupowa" to przedstawienie nie pozbawione wdzięku. Przejęcie "zielonych" aktorów krótko i fachowo trzymanych ręką doświadczonego reżysera, żarty i humor niezawodnego w tej dziedzinie Mrożka, dowcipne kostiumy i takaż muzyka gwarantują lekką i przyjemną zabawę. Można pójść na nią. I nie mieć później poczucia zmarnowanego wieczoru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji