Artykuły

Non-stop Różewicz

Jerzy Jarocki znany jest ze swego upodobania do współczesnej dramaturgii, a w jego teatrze pojawiają się wciąż nazwiska kilku ulubionych autorów. Ale wierność wobec nich idzie w parze z równie charakterystyczną dla tego reżysera skłonnością do daleko nieraz posuniętych ingerencji w tworzywo literackie, z którego czerpie. Adaptuje, przerabia, zmienia zakończenia i kolejność scen, tworzy własne scenariusze, "pisze na scenie". Mnogość jego technik adaptacyjnych wynika z różnorodności opracowywanego literackiego materiału. Omówienia inscenizacji dramatów Mrożka pełne są zapewnień, że "reżyser był bardzo wierny autorowi". Odwrotnie z Różewiczem: sceniczne wcielenia jego utworów pod ręką Jarockiego budzą zawsze zdumienie, a reżyserska ingerencja w tekst jest tu bodaj największa.

Wart odnotowania jest osobny i niepowszedni stosunek Jarockiego do twórczości Różewicza. Wiadomo przecież, że jest on jedynym wybitnym reżyserem konsekwentnie tej twórczości wiernym i odnajdującym w niej od przeszło dwudziestu lat wciąż nowe źródła pomysłów i inspiracji. Fakt, ze tegoroczny Non-stop-show dzieli od ostatniej realizacji dramatu Różewicza, Na czworakach (Teatr Dramatyczny, Warszawa), blisko dziewiętnaście lat, dowodzi tylko, jak mylące bywają rzeczowe dane. W istocie Jarocki kilkakrotnie przymierzał się do przeniesienia na scenę Różewiczowskich tekstów. Projektowi realizacji Pułapki w 1981 w warszawskim Teatrze Dramatycznym przeszkodził stan wojenny, na który Jarocki uznał za stosowne zareagować - w pierwszej kolejności Mordem w katedrze Eliota, nie zaś znakomitą skądinąd sztuką o Kafce. W 1987 w Starym Teatrze odbył się szereg prób przedstawienia opartego na pomyśle zawartym w Straży porządkowej, do premiery jednak, z jakichś powodów, nie doszło. Jeśli do tego dodać pracę nad scenami z Różewicza w szkole teatralnej, okaże się, że jego dramaturgia ciągle towarzyszy artystycznej drodze reżysera.

Inspiracje do spektaklu w krakowskiej PWST były z pewnością różnorodne, nie ma zresztą powodu do szczegółowych na ten temat dociekań. Można jednak wskazać na dwie, zapewne jedynie cząstkowe. Wobec nikłej obecności Różewicza na scenach polskiego teatru chciał by może Jarocki zademonstrować, jak można dzisiaj wystawiać jego utwory i jeszcze raz udzielić lekcji twórczego czytania dramatu. Zainspirować go również lektura niedawno opublikowanej w Dialogu sztuki Taboriego Peepshow. Jarocki uznał, że wątki i pomysły występujące w tym utworze zostały znacznie wcześniej i lepiej wymyślone i zapisane przez Różewicza, co też pisząc scenariusz starał się udowodnić. Podkreślając więc rangę twórczości pisarza, sięgnął także do źródeł własnego teatru. Do dać jeszcze warto, że tytuł spektakli wzięty został z Różewiczowskiego poematu, zawierającego pełen abominacji obraz kultury i cywilizacji Zachodu.

Co zatem mieści w sobie dziwna konstrukcja, zatytułowana Non-stop show i opatrzona informacją: "Teksty: Tadeusz Różewicz, scenariusz Jerzy Jarocki"? Wraz z publicznością wchodzą na widownię Zapowiadacze (kwestie Konferansjerów z Pogrzebu po polsku), zagadują, aranżują z ulizanymi uśmiechami roztaczają zalety teatru, w którym odbywa się przedstawienie. Z niejakim zażenowaniem tłumaczą też pochodzenie dziwnych hałasów, dobiegających z podziemi: "Młodzi się tam zagnieździli, bez pozwolenia... Odgrażają się, ze zorganizują teatr zgrozy." Ich poczucie odpowiedzialności za to, co się będzie działo na scenie, jest uzasadnione: w czasie całego przedstawienia dyskretnie czuwają nad przebiegiem akcji, eliminując jedne osoby, prowokując do określonych zadań inne (trochę przypominają w ten sposób Strażników ze Straży porządkowej). Im wreszcie przypadnie w udziale odegranie ostatniej scenki dramatycznej. Na razie jednak, w prologu, odsłaniają kurtynę i rozpoczyna się dramat właściwy, czyli historia życia bohatera, znacząco nazwanego Adasiem, od narodzin aż do śmierci. Jako dziecko buntuje się przeciwko bezmyślnej tyranii dorosłych i torturze natarczywych odgłosów współżycia rodziców (Akt przerywany). Przezywa pierwsze miłosne wtajemniczenia z findesieclową Ciotką z Białego małżeństwa, która uwodzi go swoją odwagą w nienoszeniu majtek i opowiadaniem o nie skonsumowanym, wskutek wyroków historii, małżeństwie. Grubo nie w porę przychodzi zatem z niedopełnioną misją uświadomienia dorastającego syna Ojciec; Adaś już zdaje sobie sprawę z jego kłamstw i wybiegów. I chociaż Matka próbuje go zaintrygować refleksją o biologicznej wyższości kobiet nad mężczyznami ("Nigdy by w was nie dojrzał płód... Mężczyźni to urodzeni abstrakcjoniści. Ale w tym jest śmierć"), to jakoś bardziej rozczula go Ojciec, "mały szary urzędnik w powiatowej mieścinie", w wolnych chwilach grywający na skrzypcach. Adaś bierze do ręki podsunięty przez Zapowiadacza mikrofon i śpiewa Song o Ojcu. Dalej wszystko idzie ustalonym trybem: matura ("Powiedz nam, za co kochasz Chopina?"), a po niej "Jego uniwersytety", czyli poglądowa lekcja historii, udzielona na cmentarzu przez Grabarzy, którzy wykopują szczątki "męczennika" albo "nikczemnika", "tatusia" albo "kapusia", zależnie od koniunktury politycznej, sami zaś doskonale wiedzą, że "ten grób nic w sobie nie skrywa". Nie idzie wszak o prawdę, ale o manipulację narodowymi symbolami (Intermedium z Wyszedł z domu). Żona Adasia wygłasza monolog Ewy z Wyszedł z domu, dziwną modlitwę o zatrzymanie czasu i przywrócenie męża, w której prośby do Opatrzności mieszają się z trzeźwymi konstatacjami, ze przecież "pana nie ma". Zaginiony Adaś się odnajduje, tyle tylko że wskutek wypadku cierpi na przejściowy zanik pamięci, podobnie jak bohater wspomnianej powyżej sztuki. Na próżno Żona próbuje ożywić jego pamięć bodźcami, podsuwając mu to spodnie, to litanię sosów, to wreszcie uroki własnego ciała. Amnezja jest dla Adasia szansą wyłączenia się z dokuczliwej i pełnej zobowiązań aktualności, umożliwia zaś pogrążenie w przeszłości, w przypomnieniach i sennych majakach. W tych snach odwiedza go Ojciec, od niechcenia kokietuje go Stara Kobieta, która jednocześnie udziela mu skróconego wykładu wiedzy o życiu, zdobytej po tylu doświadczeniach: "Mało mam czasu. Muszę rodzić, bez przerwy". Świadomość starzenia się, męka osłabienia pamięci, zniedołężnienia, utraty zdolności twórczych, a nade wszystko mdłości jako jedyna reakcja na otaczający świat - wszystko to prowadzi bohatera do, nieudanego wprawdzie, samobójstwa. Wezwany na pomoc Dr Racapan (Na czworakach) tylko potwierdza proces rozkładu cielesnej powłoki Adasia. Bohater raz jeszcze buntuje się przeciwko wtłaczaniu go w przyziemną powszedniość ludzkiej egzystencji - i niespodziewanie nadchodzi koniec. Postawiony przed sądem (ludzkim Sądem Ostatecznym?), na pytanie o perspektywy naszego świata odpowiada: nadchodzi Nic. Wyrok sądu jest oczywiście skazujący. W epilogu Adaś, już jako dziadek, zostaje przyciągnięty do punktu skupu makulatury, a wreszcie wrzucony do rzeki ("Co tu macie" z Teatru niekonsekwencji).

Cała ta historia, mimo komizmu wielu scen, byłaby dość ponura i jednobrzmiąca, gdyby nie obecność w spektaklu elementów, które tę konstrukcję rozbijają, pokazując możliwość innego spojrzenia na świat i los bohatera. Należą do nich i opisana powyżej rama inscenizacyjna, i interwencje Zapowiadaczy, którzy, sterując akcją, wprowadzają wyraźny dystans do przedstawionych wydarzeń, bo przecież wszystko może mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby ... Ale najważniejsza i najbardziej wyrazista jest tu grupa młodych, tych właśnie, którzy zagnieździli się w podziemiach teatru i teraz co rusz wyskakują na scenę manifestując swoją agresywną obecność. Kim są, odziani w czarne skóry gęsto nabite metalem? Można ich nazwać różnie, na pewno jednak prezentują buntowniczy stosunek do świata, mieszaninę gniewu, ironii, pogardy i pobłażliwej wyrozumiałości. Ich wtargnięcie na scenę zmienia cały sceniczny świat, bo zostali wyposażeni w skrajnie odmienne środki ekspresji. Wypowiadają się za pośrednictwem tańca i muzyki. I chociaż Non-stop-show nie jest rock operą, to ma sporo cech spektaklu muzycznego, a znakomite kompozycje Krzysztofa Knittla, osadzone w rozmaitych stylach współczesnej muzyki rozrywkowej, stanowiły niewątpliwy atut przedstawienia, doskonale współgrając z tekstami i charakterem młodzieżowej grupy. Młodzi przedstawiają najpierw swój pogram prostego i zachłannego witalizmu ("Prędzej, dalej, więcej, szybciej, dłużej"). Stopniowo wtrącają się do akcji, opatrując niemożność i bezsilność bohatera ironicznym komentarzem, namawiając go do rozstania się ze światem, którego wszak nie akceptuje. Stać ich tez na liryczną refleksję, świadczącą, ze pod pozorami chłodnej ironii zachowali wrażliwość na niekonwencjonalne piękno życia (Song o starych kobietach). Ich funkcje w spektaklu są więc różnorodne i niesprowadzalne do jednej, uniwersalnej formuły. Zazwyczaj jednak stanowią swoisty kontrapunkt wobec działań bohatera, czy raczej zdarzeń, którym podlega. Czasem sugerują możliwość odmiennej reakcji na to, oo nas otacza, innego stosunku do własnego losu. Czasem zaś usiłują nakłonić go do konsekwencji albo wręcz tę konsekwencję egzekwują, Nadają jej przypowieści nowy sens i wymiar. Jakie są rysy bohatera przedstawienia i czy można jeszcze nazwać go bohaterem Różewiczowskim? Nieuchronnie nosi niektóre cechy głównych postaci Kartoteki, Wyszedł z domu czy Na czworakach, ale zarazem się od nich różni. Przede wszystkim nie przynależy do żadnego określonego pokolenia, nie jest ani ofiarą, ani produktem historii. Charakterystyczna jest tu scena odwiedzin nieżyjącego już Ojca. Ojciec posługuje się tekstem Wujka z Kartoteki, który składa wizytę w drodze powrotnej z Częstochowy. Na pytanie o przyczyny zgryzot siostrzeńca, bohater Kartoteki odpowiada słynną kwestią o klaskaniu. Adaś natomiast wyjaśnia Ojcu: "Czy tata nie widzi, ze wszystkiego przybywa, tylko mnie ubywa? Mniej włosów, mniej zębów, mniej wapna w kościach..." inni ludzie, nawet najbliżsi, społeczeństwo, historia, są oczywiście wrogami człowieka, ale tylko w ograniczonym stopniu. Wrogiem najgroźniejszym, bo niemożliwym do pokonania, jest czas. Dramatem bohatera Non-stop-show jest więc nieuchronny upływ czasu, ale także świadomość, ze czasowi i biologii nie umiał się w najmniejszym stopniu przeciwstawić. Bo przecież robi tylko to, co wynika z przynależnego mu w danym momencie czasu. W młodości kocha się, zdaje maturę, potem jest ojcem rodziny, a starzejąc się niedomaga i choruje. Jego bunty, załamania i rozpaczliwe próby powrotu do przeszłości niczego nie zmieniają, niczego nowego w jego życie nie wnoszą. I chociaż w ostatnim słowie zwraca się do swego pokolenia i próbuje wytłumaczyć, ze wszyscy są jednakowo winni, nawet "małe dzieci, które podawały bukiety kwiatów", nie pobrzmiewa to jakimiś obrachunkami z historią. Winni są po prostu wszyscy, którzy żyją, bo kto żyje, ten pewnego dnia zostanie postawiony przed sąd i skazany na śmierć. Można więc oburzać się i na współczesne społeczeństwo, i cywilizację, która pozwala wnukowi przynosić dziadka do skupu makulatury, a przecież ów wnuk dopełnia tylko tego, czego dokonała już biologia. Dziadek jest wszak "ślepy, głuchy jak pień i sra pod siebie". O ile cała konstrukcja scenariusza, zwarta, logiczna i przedstawiająca pewną zamkniętą całość, niewiele przypomina budowę Rożewiczowskich utworów scenicznych, o tyle Adasia można chyba nazwać syntetycznym bohaterem tej dramaturgii. Upatrywano w nim współczesnego Everymana, w czym jest pewnie sporo słuszności. Natomiast Non-stop-show nie jest chyba moralitetem. Jest raczej ostrą i surową diagnozą niż pouczeniem. Prawda, ze zawsze czas wyznaczał ostateczny kres ludzkiego życia. Ale współczesny człowiek nie umie się przed nim bronić. Nie istnieje nic, co temu życiu nadałoby sens jednostkowy i ponadczasowy. Nie ma też żadnych wartości, których warto byłoby je poświęcić. A może i są, tylko przestaliśmy je dostrzegać i pielęgnować.

Jarocki porusza się w świecie pisarstwa Różewicza swobodnie, jak pośród dobrych znajomych. Łączy w jednej postaci cechy kilku bohaterów, przeszeregowuje i przyporządkowuje ich sobie wzajemnie zgodnie z własną logiką i potrzebami. Tak więc niańka Adasia, Pelasia (Na czworakach), mówi kwestie Czerstwej Kobiety z Aktu przerywanego, a Stara Kobieta wkracza na scenę z Bobikiem - Panem z Przedziałkiem z Kartoteki. Kunsztowną robotę autora scenariusza można w pełni dostrzec wtedy, gdy usiłuje się zidentyfikować pochodzenie poszczególnych scen. Okazuje się, że czasem jedna wypowiedź zawiera w sobie fragmenty kilku wierszy i dramatów. Niektóre sceny wzięte są z Różewicza w całości, niektóre mają zmieniony charakter i pointę. Większość jednak została wymyślona przez Jarockiego i skomponowana jak mozaika, z fragmentów, okruchów i krótkich cytatów. Z materii wyprodukowanej przez Różewicza ulepił reżyser nowy, całkowicie odrębny kształt. Sposób, w jaki traktuje on postulaty teatralne pisarza, godzien jest odrębnej analizy. Można jednak stwierdzić, że jest to jedna z wersji deklarowanej niegdyś "wierności autorowi wbrew niemu samemu". Skarżył się kiedyś Jarocki w wywiadzie, że krytycy i recenzenci nie umieją czytać dramatów, czego dowodem było chłodne przyjęcie tekstu Starej kobiety, tak świetnie potem sprawdzonej na wrocławskiej scenie. Nie dodał wówczas, że do właściwego czytania dramatu potrzebna jest nie tylko długoletnia praktyka teatralna, ale także niezwykła reżyserska intuicja i twórcza wyobraźnia. Tak i teraz udowodnił, że w 1991 roku można Różewicza i grać, i oglądać. Czy jednak nakłoni w ten sposób innych reżyserów do zainteresowania tą dramaturgią i czy powstaną w efekcie wybitne przedstawienia, jest kwestią wysoce dyskusyjną.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji