Artykuły

OD "GAŁGANKA" DO ZASAD ETYCZNYCH. MORALNOŚĆ W TEATRZE

POMAŁU, POMAŁU!

W "Gazecie Niedzielnej" nr. 18 ukazał się artykuł ks. F. Brzózki "Przeciw Gagankowi", a z drugiej trony p. Jana Bielatowicza "Za Gałgankiem''.

Uderzył mnie artykuł p. Jana Bielatowicza, który swoim tonem pewności chce wykazać ciasnotę poglądów księdza na sztukę, której broni przed zarzutami niemoralności ze strony księdza.

Średniowiecze, to biedne średniowiecze, którym się straszy niegrzeczne dzieci i strąca z piedestału prawdziwej i zasłużonej wielkości dla dorobku myśli ludzkiej i osiągnięć fundamentalnych kultury ludzkiej, dziś zapoznawanej, bo wielkością ducha chrześcijańskiego przeszkadza dzisiejszym. Nie trzeba jednak w polemice o zasady katolickie ani średniowieczem ani "aniołkami modlącym się za grzeszników", ani tym podobnymi chwytami obniżać głębokiej wagi poruszonego tematu, tak ważnego dla katolickiego życia emigracyjnego.

Zakończenie artykułu "Za Gałgankiem" słowami: "Gałganek jest przeciwny złu. Jest sztuką zdrową moralnie. To jest oczywiste i bezsporne" - zmusza mnie powiedzieć: pomału, pomału!

P. Bielatowicz mówi: "Cała sztuka jest pokonywaniem zła widocznego, grzechu dotykalnego". To właśnie problem moralności w sztuce, względnie umiejętności użycia miary, powiedzmy miary psychologicznej, w doborze przejawów psychiki ludzkiej, jak namiętności, popędy, skłonności i wszelkie uczucia wciągnięte w służbę grzechu, tak, aby one nie pozostawiły wpływów ujemnych na widzu, czy czytelniku.

Bardzo ciekawe studium tego zagadnienia moralności w sztuce znajdziemy w książce ks. Kleina, profesora literatury na Instytucie Katolickim w Paryżu pt. "Autour du dilettantisme" i w jego pamiętnikach ("Souvenirs" tom 3). Na skutek omawiania w powyższej książce zagadnienia moralności w literaturze, autor otrzymał dwie odpowiedzi, pełne delikatnego zrozumienia dopuszczalności krytyki ze strony księdza, bez cienia zarzutu ciasnoty, a to od Huysmanna i P. Bouargeta. Tego ostatniego kilka zdań z listu zacytuję: "Dodaję, że jeśli ksiądz uważa tezę za błędną, to jest raczej, jeśli ksiądz w swoim kapłańskim sumieniu myśli, że zupełna swoboda analizy namiętności jest niebezpieczną, więcej niż dobroczynną, nie będę zupełnie dotknięty, jeśli ksiądz to powie w związku z tym listem" - tak odzywa się zaatakowany P. Bourget.

Moralność katolicka, oparta na b. głębokiej wiedzy i obserwacji życia z tak bliska, jak nikt nie ma możności, zna psychologię ludzką, a doświadczenie Kościoła, równocześnie wielkiego mecenasa sztuki, uczy go, jak łatwo obrazem zła można przyćmić zdolność myślenia i utrzymania przed duszą wyższych celów i zasad, wśród kalejdoskopu brudu i głupoty, które mu pozostaną nieraz na długo już i w domu, w wyobraźni działającymi, jako nakazy światopoglądowe.

Moralność katolicka wymaga od autora liczenia się b. sumiennego w doborze "życiowych" obrazów z "dziejów grzechu", aby ten grzech nie uzyskał obywatelstwa, a cnota nie została wygnaną w nierealne zaświaty idei nieżyciowych.

Widziałem na scenie "Słoneczniki". Miła sztuka, ale to nie znaczy, że ją nie dotknie zarzut niemoralności i to słusznie. Bo przecież w tej sztuce miłość jako siła nadrzędna nie zna, co to pany, władztwa nad sobą, norm moralności i obowiązku. Mama w niewoli namiętności miłosnych poucza córkę, która znowu widzi w miłości biologiczne objawy, podległe jedynie prawom poza siłą duchową, a jak się już stało, to wtedy eksces miłości zakryje małżeństwo, a wszystko się wtedy dobrze skończy. Bo nawet i Sakrament małżeństwa w konwencjonalnym obyczaju, to tylko środek na przemożne prawa miłości.

Na widzach niekoniecznie wdających się w rozumowanie, pozostaje w miłym tonie utrzymana sztuka i grana doskonale, jednak wrażenie przemożnej siły - biologicznej - której nic się nie może oprzeć, a to niemoralne, to niekatolickie.

Głos Ks. F. Brzózki przeciw "Gałgankowi" winien zastanowić, a przede wszystkim w prasie katolickiej winien być poważnie wzięty pod uwagę, a ta pewność p. Jana Bielatowicza ,,Za Gałgankiem", że tak bezspornie jest sztuką moralną, zmusza mnie, jako księdza, więc kompetentnego w sprawach moralnych bardziej, jak literat, do przestrogi "pomału, pomału!"

KS. WŁODZIMIERZ CIEŃSKl

List mój, podyktowany recenzją o ,,Gałganku", miał na celu zwrócenie uwagi na skutki, jakie może mieć zbyt pochwalna recenzja sztuki o wątpliwej wartości moralnej. Powoływanie się już na ową recenzję w innych okolicznościach potwierdziło moje obawy.

Ponieważ jednak otwarto na ten temat dyskusję, a p. Bielatowicz w artykule "Za Gałgankiem" ("Gazeta Niedzielna" z 4 września) wygłasza w obronie moralności "Gałganka" teorie niezgodne z zasadami moralności, pozwolę sobie sprecyzować kilka punktów. Uwagi moje ograniczają się oczywiście tylko do strony moralnej sztuki w ogóle, a "Gałganka" w szczególności. Stronę artystyczną pozostawiam specjalistom artyzmu.

Autor artykułu "Za Gałgankiem" wychodzi z założenia, iż "z woli samego Boga zło jest nie tylko rzeczywistością, ale i koniecznością". I tego wydaje się wysnuwać potrzebę poznania zła przez zastosowanie go w praktyce, bo "aby móc walczyć, trzeba poznać wroga, zobaczyć dokładnie jego postać i przejrzeć zamiary" (!).

Otóż istnieje konieczność i konieczność. Zło jest nieuniknione na świecie i stąd jest konieczne. Dlatego to św. Tomasz uczy, iż zło istnieje, ponieważ istnieje dobro. Lecz nie ma konieczności w tym znaczeniu, że ponieważ zło istnieje, trzeba się z nim koniecznie zapoznać, czyli wziąć w nim udział, doznać zła albo szerzyć go na scenie, w rozmowie i przykładzie.

Że "nie da się tego świata tak wymieść ze zła, aby zeń uczynić niebo", to prawda. Lecz że "nie da się wyprać duszy ludzkiej z grzechu", to nieprawda. Nie da się może "wyprać" do tego stopnia, że grzech zupełnie zniknie ze świata; lecz by nie dało się oczyścić duszy ludzkiej grzechu wogóle i zachować jej czystą, to nieprawda. Bo właśnie potrzeba walki ze złem świadczy również o możności oczyszczenia albo "wyprania duszy ludzkiej z grzechu". Może nie zawsze ta operacja się udaje, lecz nie znaczy to, by skutek był nieosiągalnym. Inaczej walka ze złem nie miałaby sensu.

Odmienną zaś, a z punktu widzenia moralnego zupełnie nie do przyjęcia jest zasada, że aby poznać zło, trzeba je praktykować, "Aby móc walczyć, trzeba poznać wroga", to słuszne. Lecz żeby aż "zobaczyć dokładnie jego postać" to niepotrzebne, a aby "przejrzeć zamiary" wroga, nie ma wcale potrzeby się z nim bratać.

W zastosowaniu do przedmiotu naszej dyskusji twierdzę, że aby poznać zło, bardzo często ukryte pod piękną formą sztuki, nie trzeba wcale go praktykować albo tylko przedstawiać na scenie i bawić nim widzów.

Błędną również w zasadzie jest teoria, że należy szukać zła i zaznać go, by go później zwalczyć. Walka ze złem jest konieczna tam, gdzie nie można go uniknąć. I wówczas trzeba walczyć. Lecz gdzie można zło ominąć, tam trzeba je najpierw omijać. Narażanie się na zło, dla samego chociażby poznania, jest niedozwolone ze stanowiska moralnego. I ponieważ p. Bielatowicz użył przykładu Marii z Magdali, chciałbym tylko sprostować i przypomnieć, że Pan Jezus nie pochwalił jej za to, że wybrała złą drogę, lecz za to tylko, że zeszła z niej.

Zalecanie wiec zła, szukanie i doświadczanie go w pysznym a często nieudanym zamiarze odniesienia zwycięstwa albo też tylko, by "poznać dokładnie jego postać" nie jest w duchu Chrystusowym, a więc również katolickim.

Przedstawianie zaś na scenie, w jaskrawych obrazach, praktyk niemoralnych, urabia tylko ogólną atmosferę pobłażliwości dla zła, przyzwyczaja do niego i przytępia czujność.

Nie twierdzę bynajmniej, że należy ze sceny usunąć wszelkie postacie zła. Przypuśćmy nawet, że sztuka nie może istotnie obejść się bez postaci grzesznych, bo jak twierdzi p. Jan Bielatowicz: "Gdybyśmy chcieli odsądzić od katolicyzmu wszystkie sztuki, w których jawią się postacie grzeszne, nie mielibyśmy sztuki!" Osobiście wątpię w prawdziwość takiego twierdzenia by sztuka zależała w zupełności od pojawiania się postaci grzesznych.

Jeszcze mniej wydaje się prawdopodobne oświadczenie: "Cała wielka sztuka jest pokonywaniem zła widocznego, grzechu dotykalnego". Znowu bardzo swoista teoria p. J.B., jak i ta, zawarta w recenzji o "Gałganku" w "Życiu" z dnia 27 lipca br. str. 6: "Ale o wartości sztuki decyduje nie temat i nie treść, lecz pisarz". Po wnioskach można ocenić wartość i prawdziwość takiego twierdzenia.

Lecz nawiązując do pierwszego oświadczenia, czy można powoływać się na "nagość" i "pokusę" u wielkich rzeźbiarzy? Ponieważ rzeźbiarze i malarze renesansu i baroku przedstawiali w figurach i obrazach realistycznych formę ciała ludzkiego, niesłusznym zdaje się jest przypisywanie im chęci okazania "nagości" i "pokusy", by później w smutku tychże samych nagich aniołków wyrazić cichą modlitwę za grzeszników".

Czyż ten sam motyw ma uzasadniać wprowadzenie do sztuki scen niemoralnych, by później ze smutkiem kiwać głowami? Moim zdaniem, jeśli sztuka lub autor sztuki teatralnej pragnie przedstawić jakąś złą i niemoralną praktykę w formie realistycznej i rościć sobie prawo do sztuki "zdrowej moralnie", musi w równej przynajmniej mierze podkreślić potępienie owej złej praktyki. Tego jednak nie odczuwa się w "Gałganku", przynajmniej we wszystkich formach przedstawionego zła. Wprawdzie młoda dziewczyna odrzuciła zakusy uwiedzenia i w tym można się dopatrzeć potępienia tej praktyki. Lecz to tylko jedna strona. Nie ma zaś odpowiedniego wyrazu potępienia uwodzenia żon. A czyż nie ma jaskrawego przykładu w akcji tego występku? Nie podanie zaś ręki nie jest jeszcze dostatecznym podkreśleniem że ta praktyka jest niedozwolona i grzeszna. I trzeba wnikliwej analizy, by dopatrzeć się w tym geście sensu moralnego. Niepodanie ręki można również dobrze motywować nadąsaniem dziecka lub zazdrością.

Sama intencja autora nie wystarczy jeszcze, by sztuka mogła nazywać się moralną. Intencja musi być przeprowadzona w treści i akcji. Sztuka, zwłaszcza o temacie niemoralnym, by miała skutek moralny, musi pozostawiać wrażenia moralne i jasne potępienie niemoralności. Inaczej chybia swego celu i pozostaje niemoralną, mimo dobrej intencji autora. W "Gałganku" istnieje intencja moralna, lecz nie ma dostatecznie jasno przeprowadzonej sankcji praktyki uwodzenia żon i nie wyczuwa się wcale potępienia w pobłażliwej postawie męża. Stąd "Gałganek" nie wydaje mi się sztuką "zdrową moralnie"; co najwyżej jest moralną w intencji autora, lecz niemoralną w grze i skutkach.

P.s. Sztuka "Sami swoi" zawiniła podobnymi błędami: brakiem konstruktywnej idei, przedstawieniem wsi polskiej jako zbiorowiska pijaków, zabijaków, kłótników, złodziei i uwodzicieli oraz wprost niesmacznym opowiadaniem sceny w stodole.

Sztuka może i powinna iść w parze z moralnością, a będzie zawsze raziła i odpychała brutalnością. Jeśli, według stwierdzenia p. J. B., "Sami swoi" jest "najlepszą sztuką, jaką polski pisarz dramatyczny napisał na emigracji i jaką polski teatr grał na emigracji", to chyba tylko na tej zasadzie, że o wartości sztuki decyduje nie temat i nie treść, lecz pisarz. A to, moim zdaniem, jest błędne.

Ks. Dr. F. BRZÓZKA

Pewien wybitny teoretyk katolicyzmu i zarazem wszystkich sztuk wyzwolonych, mający w lewym rękawie Arystotelesa, w prawym św. Tomasza a w biblioteczce domowej resztę filozofów - po przeczytaniu notatki "Za Gałgankiem" oświadczył ze współczuciem, że nie ma ona nic wspólnego z filozofią, że zawiera same teologiczne i moralne herezje i że ks. dr Brzózka jako filozof napewno "się rzuci".

To też list Księdza doktora sprawił mi głęboką radość. Podkreślam to osobiste uczucie o nieosobistym i niecodziennym znaczeniu. Bo doprawdy nie byłoby już na tym świecie żadnej radości samodzielnego myślenia i odczuwania, gdyby teologowie i pasterze "rzucali się" zamiast tłumaczyć i przekonywać.

List Księdza doktora - o ile się nie mylę - dowodzi poza tym, że aksjomaty etyki nie są tajemną wiedzą wybrańców, ale prawdami codziennego żywota i jego codzienną praktyką. Że też chyba taki "Gałganek" (sztuka w gruncie rzeczy dosyć pospolita) nie jest widać bezwartościowy moralnie, skoro może nastręczyć okazji do dyskusji, a więc do zdań sprzecznych, o moralności.

A jednak uparcie stoję przy swoim. Aczkolwiek miałem w życiu sposobność do złożenia trzech akademickich egzaminów z filozofii, podejrzewam, że całego nieszczęścia w dyskusji narobiła nieumiejętność ścisłego wyrażania się. Do rozmowy o moralności wprowadziłem - stary nałogowiec - ni przypiął ni przy łatał pojęcia wojskowe. Oto w wojskowym pojęciu nie ma boju bez rozpoznania, bez dokładnych wiadomości, gdzie, w jakiej sile i w jakim ugrupowaniu znajduje się na przedpolu nieprzyjaciel. Ale rozpoznanie stanowczo nie oznacza nie tylko utożsamiania się z wrogiem, bratania się, ściskania go za ręce ba, nawet wchodzenia w jego pozycje!

Takie wojskowe rozpoznanie miałem na myśli, pisząc o konieczności spojrzenia w oblicze zła. Poznanie zła, to jeszcze nie "branie w nim udziału" ani "doznawanie" go ani "szerzenie na scenie, w rozmowie i przykładzie" ani "zalecanie" itd. Tylko, proszę mi powiedzieć, jak pokazać w sztuce walkę ze złem, zwycięstwo nad grzechem - bez ukazywania zła i grzechu? Pisząc o "nagości i pokusie" w obrazach, miałem przede wszystkim na myśli "Sąd Ostateczny" Rafaela. Otóż na tym genialnym i wstrząsającym obrazie po lewicy Boga Ojca nie widać brzydkich szatanów, ale właśnie ciała, dyszące niewystygłą jeszcze żądzą i ociekające grzechem. To jest właśnie ideał sztuki - pokazywać zło takim, aby nie było wątpliwości, że to jest zło. Sądzę, że tak też zło usiłował pokazać w "Gałganku" Nicodemi.

Myślę, że praktykę "uwodzenia żon" dość wyraźnie osądził autor, nie tylko przez oświetlenie jej reflektorem śmieszności. Bohater sztuki (tak samo jak Maria z Magdali) schodzi z drogi zła. I to mi się w sztuce wydaje najistotniejsze i najzupełniej moralne. Czyżbym się ciągle mylił?

P. s. O wartości sztuki decyduje autor w tym znaczeniu, że najważniejsza jest w niej nie treść nie temat, ale robota, rzemiosło, pisarstwo, a zatem autor.

JAN BIELATOWICZ

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji