Artykuły

WSZYSTKO NA OPAK

Pewnie dlatego, że rewia Ref-Rena w Ognisku nosi tytuł "Vice-Versa" wszystko z nią było do tego stopnia na opak, że i prasę poproszono na przedstawienie w miesiąc po premierze, gdy już rewia schodzi prawie z afisza. Tak samo, jak z samą rewią, którą zaczęto od końca, a zakończono początkiem.

Trzeba powiedzieć, ku zmartwieniu Hemara, że jednak jest to rewia pierwszorzędna, że teksty poszczególnych aktów były i dowcipne i trafnie kpiące z życia i - stosunkowo jak na przedstawienie rewiowe - niewiele zawierające nieprzyzwoitych kawałów. Byłoby może lepiej, gdyby sobie darowano aluzje do poszczególnych par aktorskich, bynajmniej nie małżeńskich, a tylko udających małżeństwa, ale to już inna sprawa.

Chociaż na scenach polskich od lat oglądamy wciąż te same twarze, jakoś publiczność się nie nudzi. Tym razem nowy dodatek stanowili Żarnowska, Zięciakiewicz i Fabian i trudno nie przyznać, że wszyscy troje dodali uroku przedstawieniu. Wanda Żarnowska jest debiutantką-pieśniarką, raczej jednak wykazuje zacięcie dramatyczne niż rewiowe, choć i w tej dziedzinie jej wdzięk i prostota ujęły wyraźnie publiczność. Zięciakiewicz jest talentem wszechstronnym, na którym zresztą poznali się już i obcy. P. Fabian natomiast okazuje się prawdziwym mistrzem pantominy. Zarówno Chaplin jak Toulouse -Lautrec w jego interpretacji byli skończonymi arcydziełami, jakich na pewno mogłaby mu pozazdrościć pantomina angielska.

Reszta, to talenty stare i znane, o których już wiele napisano. Ma się rozumieć wieczór nie byłby kompletny, gdyby na nim nie było sentymentalnych piosenek o Warszawie Zofii Terne. Aktorka ta potrafiłaby chyba jeszcze w wieku lat 90 wzruszać polską publiczność mimiką, gestem i nuceniem warszawskich wspomnień, ściszonym głosem, przy przyćmionych światłach.

Do najlepszych punktów programu należały "Portfel", "Coś na R", tekst "Dwóch urlopów" i "Hostessa" a także "Geneza śmiechu". "Niesprawiedliwość anatomiczną" cechowała w wykonaniu zbyt słabo atmosfera pijacka rozmówców, "Nóżki" zaś niepotrzebnie zakończono amerykańskim podskakiwaniem z przytupem. Raczej nie należałoby przyswajać sobie zwyczajów tubylców, według którego artysta-komik powinien, i recytować, i śpiewać, i tańczyć, w dodatku nie taniec, lecz pozbawione melodii i hałaśliwe, na wpół murzyńskie kręcenie się w kółko.

Złą stroną sali w Ognisku jest m. in. to, że gdy występuje na scenie Pola Gobińska, wówczas publiczność poczyna przesuwać głowy w prawo i w lewo, by widzieć postać tancerki w całości. Zaczyna się to od pierwszego rzędu, a kończy na ostatnim, czemu się zresztą nie ma co dziwić, albowiem u Poli Gobińskiej podziwiać można raczej figurę niż twarz. Ciasnota miejsca i wzajemne wjeżdżanie sobie krzesłami na kolana, nie są zaletą tej sali. Czy nie można by jakoś tych krzeseł umocować, by publiczność czuła się mniej tak jak śledzie w beczce?

Złośliwi twierdzili, że najlepszym punktem programu było olbrzymie ogłoszenie "Tazaba" na kurtynie w przerwie. Jest. to jednak ohydne oszczerstwo. Rewia była bowiem dobra, o ileż lepsza od rewii w londyńskich music-hallach o wielkiej scenie i sali, o bogatych i pięknych dekoracjach, o większych zespołach i wymyślnych efektach świetlnych, a jednak o treści i dowcipach płytkich, głupich, banalnych i często gęsto pornograficznych, nie tylko w słowie, ale i w obrazie.

Dekoracje Mikuły i Smosarskiego dobre, muzyka Kropiwnickiego, któremu gęste włosy pokryły całkowicie łysinę, jak zwykle doskonała, w sumie przedstawienie udane i warte, objechać z nim polską prowincję

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji