Artykuły

Magiczna maszyna Mrożka

- Maszynopis miejscami bywał nawet trudniejszy do odczytania niż rękopis, ponieważ autor miał kłopoty z maszyną do pisania. Długo ją obłaskawiał, narzekał, że np. "ą" zbyt wyskakuje, że wystukiwanie polskich znaków jest irytujące. Pisał więc na maszynie - jak mówił - "histerycznie" - opowiada w Gazecie Wyborczej Anita Kasperek, redaktorka "Dziennika" Mrożka

Małgorzata I. Niemczyńska: Jak wyglądał "Dziennik", gdy trafił do wydawnictwa?

Anita Kasperek*: W większości miał postać rękopisu zamkniętego w kilkunastu teczkach w pastelowych kolorach. Zapisywany był w zeszytach formatu A4, najczęściej w linię. Łącznie blisko 4 tys. stron - ponad 3 tys. stron rękopisu, do tego 800 maszynopisu.

Mrożek stawiał litery staranne i drobne, choć sam zauważał, że z biegiem lat zmieniały mu się i charakter pisma, i język zapisków. Maszynopis miejscami bywał nawet trudniejszy do odczytania niż rękopis, ponieważ autor miał kłopoty z maszyną do pisania. Długo ją obłaskawiał, narzekał, że np. "ą" zbyt wyskakuje, że wystukiwanie polskich znaków jest irytujące. Pisał więc na maszynie - jak mówił - "histerycznie". Literki sobie skakały, a teraz trzeba je było uporządkować.

Ale poza tym, że była utrapieniem, to ta maszyna działała prawie magicznie. Była narzędziem dyscyplinującym, talizmanem i deską ratunku, pisanie na niej służyło ćwiczeniom motywująco-afirmującym. Pióro nie zostało jednak zaniechane. W "Dzienniku" znajdziemy rymowankę: "No to znowu za pióro łap-łap i po papirze pisz-pisz-piszym pan piszyński".

A wczesny dziennik? Ten, który sam zniszczył?

- Zaczął pisać dziennik jako siedemnastolatek. Kiedyś ktoś włamał się do jego pokoju i wykradł zapiski. Spalił pierwsze zeszyty, gdyby to się miało powtórzyć.

Późniejszych tomów musiał strzec jak oka w głowie.

- Publikowany teraz dziennik - pisany po wyjeździe z Polski do roku 1989, czyli do chwili wyjazdu do Meksyku - prowadził w kilkudziesięciu miastach, kilkunastu państwach i na trzech kontynentach. Pakował bruliony, rozpakowywał, woził ze sobą.

Natrafiono na nie parę lat temu podczas porządkowania materiałów w jego archiwum. I tak się zaczęło. Całość podzieliliśmy na trzy tomy: pierwszy obejmuje lata 60., drugi - 70., trzeci - 80.

Co było najtrudniejsze w redaktorskiej pracy nad "Dziennikiem"?

- Może obawa, by jakimś przecinkiem dodanym czy usuniętym nie zmienić charakterystycznej Mrożkowej frazy? To gęsty tekst. Rzadko się jednak zdarza publikowanie dzienników za życia autora, więc mogliśmy niektóre rzeczy z nim skorygować.

Podczas lektury takich osobistych tekstów ciekawe jest tropienie twórczych pomysłów autora: poszukiwanie tematów, porzucanie ich, aranżowanie scen, lektury, namysły. Jest taki zapis z maja '64 r., w którym pojawia się kilkanaście pomysłów na tytuł skończonej sztuki: "Chmielny dzban", "Piwny łan", "Marsz weselny", "Staż meselny", "Wasz kobielny". Ostatecznie tytuł brzmi "Tango".

Interesowało mnie też, dlaczego tak niewiele jest rysunków. Rysunki na marginesach rękopisów robili np. Czesław Miłosz czy Tadeusz Różewicz. A przecież u Mrożka rysunki są równie ważne jak pisanie. Ale zapytany odpowiedział, że rysowanie to inny porządek, inny rytuał.

Nie mieliście dylematów związanych z wielojęzycznością dziennika?

- Mrożek cytuje długie fragmenty lektur czytanych w obcych językach, ale też sam pisze po angielsku, po francusku, po włosku. Najpierw krótko, jakby dla wprawy, później coraz obficiej. Wybrnęliśmy z tego - myślę, że w sposób wygodny dla czytelnika, a jednocześnie starając się nie rozbić integralności tekstu.

Josif Brodski uważał, że pisarz sięga po inny od ojczystego język z konieczności, z ambicji lub by uzyskać dystans. Skąd u Mrożka ta wieża Babel? Lubił języki obce, bo język polski był tak jasny i oczywisty, że nie stawiał oporu. Pisarz notował więc: "Kiedy czytam po francusku czy po angielsku, mam wrażenie, że wyrażam nim tajemnicę, choćbym sam jej nie znał". I tak zatem myślał po polsku, pisał po angielsku, rozmawiał po francusku, a uczył się hiszpańskiego.

Czy często odczuwała pani, że to tekst, który powstawał bez myśli o czytelniku?

- I to od pierwszej strony. Czy to naprawdę on, ów powściągliwy i małomówny Sławomir Mrożek? Tak intymny, prywatny, tak wiele mówi o sobie? A jednak. Parafrazując Mrożka, ile niego w nim samym na tych kartach - strach pomyśleć. Całe kontynenty.

*Anita Kasperek - redaktorka Wydawnictwa Literackiego, prowadzi edycje m.in. Mrożka, Miłosza, Dukaja, Ignacego Karpowicza, a także: Orhana Pamuka czy Virginii Woolf

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji