Artykuły

Piękne zabójstwo?

Sztuka Theresii Walser z nieubłaganą brutalnością otwiera przed widzami świat, o którego istnieniu wolelibyśmy nie myśleć i nie pamiętać. Akcja "Córek King Konga" rozgrywa się w domu starców. Pokazuje życie, a właściwie powolne umieranie starych ludzi.

I ponosi wszystkie konsekwencje wyboru tego tematu: scena jest pustawa. z boku stoi skromnie nakryty stół, okna są tak brudne, że nic przez nie nie widać. Pielęgniarki ciągle opowiadają o trudnym do wytrzymania odorze, o tym, co odczuwają, przewijając starych ludzi, wymieniając im mokre prześcieradła... Nawet w jadalni nigdy nie wiedzą, w co wdepną... Tak jest przez cały spektakl - "Córki King Konga" nieustannie podsuwają widzowi naturalistyczne, brutalnie rzeczywiste obrazy, uparcie eksponują fizjologię starości, najbardziej wstydliwe tajemnice słabnących, starych ciał, których wszystkie funkcje życiowe szwankują. Ta niezbędna cząstka prawdy o starości jest trudna do zniesienia dla widzów. Ale czy mogłaby być inna? Autorka "Córek King Konga" stawia sobie przecież taki cel - pokazanie całej rzeczywistości, bez żadnej cenzury. Nawet bez cenzury dobrego smaku.

Sztuka o starości

Nie można zresztą postawić jej zarzutu, że w jej sztuce starzy ludzie zostają sprowadzeni tylko do swojego umierającego ciała, że stworzyła brutalnie jednostronny obraz starości. Sztuka pokazuje też nudę starości. Część spektaklu to rozmowy staruszków o niczym przy skromnie zastawionym stole, ich śmieszne marzenia o odrobinie kakao lub likieru, ich powtarzane w kółko powiedzonka ("czyż to nie jest piękne?", "czy ktoś mógłby zmienić w moim pokoju te żółte zasłony?"). Poza tym - jeden ze staruszków pisze miłosne wiersze do pielęgniarki, jedna ze staruszek próbuje znaleźć mężczyznę, z którym mogłaby spędzić noc, inna przesłuchuje taśmy z pozdrowieniami od syna, który wciąż nie znajduje czasu, aby ją odwiedzić. Starość w tej sztuce to także - a może przede wszystkim - uporczywe czepiane się życia i szukanie kontaktu z żywymi. Myślę, że tutaj sztuka trafia w sedno.

Estetyczna śmierć?

Centralnym problemem spektaklu jest wątek córek King Konga, czyli pielęgniarek doglądających staruszków. Mają one jedną niewzruszoną zasadę - kiedy zbliża się osiemdziesiąta rocznica urodzin któregoś z pensjonariuszy, "pomagają" mu umrzeć. Robią to niezależnie od tego, w jakim staruszek jest stanie.

Sztuka stara się podwójnie uzasadnić to okrucieństwo. Po pierwsze, psychologicznie. Rodzi się ono z szaleństwa, z koszmaru pracy w takim zakładzie - z ciągłego obcowania z umierającymi, z w pełni uświadamianego poczucia bezsensu pracy, którą się wykonuje. Z tego, ze pielęgniarki swoje prawdziwe życie przeżywają w marzeniach, w rozmowach, które pozwalają im unieść się na chwilę ponad beznadziejności sytuacji, w której żyją na co dzień. I one za wszelką cenę starają się odczuć, że jeszcze żyją - całują się ze sobą, snują nierealne plany...

Aspekt drugi tego uzasadniania ma charakter niemal metafizyczny. Bo pielęgniarki w tym domu starców buntują się przeciwko takiemu porządkowi świata, w którym ciało umierającego człowieka jest odrażające, chciałyby, aby ich pensjonariusze w chwili śmierci czuli się znowu piękni, młodzi, pożądani. Robią im więc makijaż, zakładają peruki, starają się ucharakteryzować na gwiazdy Hollywood - Billy Holiday, Ginger Rogers, Rocka Hudsona czy Humphreya Bogarta. Każda z tych śmierci jest małą inscenizacją, ma być - na przekór swej istocie - jak najbardziej estetyczna.

Kiedy jednak pielęgniarki - zgodnie ze swoją filozofią - usiłują upiększyć przed śmiercią sparaliżowaną panią Tormann, okazuje się to niemożliwe. Wszystko niszczy grymas śmierci, konwulsje, wyraz oczu...

Nie można wyreżyserować cudzej śmierci. W ogóle nie powinno się w nią ingerować. Sztuka "Córki King Konga" właśnie tę prostą prawdę udowadnia.

Chwila nieśmiertelności

Spektakl w Teatrze Polskim wymaga wiele od widza. Wciąż oscyluje się między wstrętem a litością, przerażeniem i wzruszeniem. Ale - podobnie jak w treści sztuki - jest w nim równowaga: są dosadne sceny erotyczne i rozmowy o czynnościach fizjologicznych, a obok nich - zwyczajne obawy przed zranieniem jakimś niezręcznym słowem, marzenia o innym zajęciu, szukanie bliskości z drugą osobą... Zwłaszcza w rolach trzech pielęgniarek (Małgorzata Neumann, Zina Kerste, Beata Bandurska) jest i gwałtowność, i dzikość, i radość życia, i liryczne wyciszenie. Także każdy staruszek jest indywidualnością - dzięki tekstowi, lecz także dzięki aktorom (to Sidonia Płazińska, Irena Grzonka, Edward Warzecha, Wojciech Standełło, Henryk Abbe, Jadwiga Żywczak). Jest jeszcze reżyseria Rafała Sabary - dyskretna i uległa wobec tekstu, ale myślę. że ta sztuka takiego właśnie podejścia wymagała. I chociaż chwilami miałam wrażenie, że scen pokazujących brzydotę i okrucieństwo jest w tym spektaklu za wiele i zaczynały mnie one wręcz drażnić, po wyjściu z teatru przypomniałam sobie słowa którejś z bohaterek: jeżeli zobaczy się czyjąś śmierć, to wtedy podwójnie intensywnie odczuwa się życie - przeznaczoną nam wszystkim chwilę nieśmiertelności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji