Artykuły

Słowacki w teatrze wyobraźni

"Fantazy" w reż. Piotra Cieplaka w Teatrze Miejskim im. Witolda Gombrowicza w Gdyni. Pisze Monika Żółkoś w Didaskaliach - Gazecie Teatralnej.

Ramą "Fantazego" w reżyserii Piotra Cieplaka jest audycja radiowa. Spektakl rozpoczyna wystąpienie dziennikarza (Mateusz Ławrynowicz), który rzuca kilka lekkich komentarzy, osadzających audycję w lokalnym kontekście. To gdyńskie Radio Gombrowicz, ale nadawany tu program mógłby pojawić się w każdej niemal komercyjnej stacji, jest typowym melanżem informacji bez znaczenia, wypowiedzianych z charakterystyczną manierą - półprywatnie, na luzie, jakby każde zdanie byto przednim dowcipem. Dziennikarz zapowiada radiową adaptację "Fantazego" poprzez Gombrowiczowski dylemat "zachwyca czy nie zachwyca", który w publicznym obiegu stał się bardziej sztampowy niż najbardziej upraszczające szkolne interpretacje dramatów Słowackiego. Można czynić z tego zarzut, bo wymuszanie podziwu dla wieszcza przestało być kwestią wartą uwagi od czasu "szkoły szyderców", ale nie można zignorować faktu, że Cieplak wprowadza tę scenę ironicznie, choć nie z intencją prostej negacji. Reżyser kpi z konwencji narzucanych przez komercyjne stacje, a zarazem podejmuje pytania o Słowackiego, choć przesuwa akcenty, gdzie indziej widzi problematyczność sięgania po jego utwory przez współczesnych inscenizatorów. Spektakl Cieplaka to teatralny test. Reżyser poddaje "Fantazego" próbie sceny, a dokładniej - próbie języka, sprawdza nośność samego tekstu, obrazowość stylu, dzisiejszą aktualność pisarskiego idiomu Słowackiego. Po rocznicowym sezonie pytanie to zasadne, ale kłopotliwe, bo czy dramaty autora "Kordiana" przylegają do współczesnej wrażliwości w sposób niekwestionowany? Wszak i obraz podmiotowości, który się z nich wyłania, i narracja o narodowej tożsamości jest niepokojąco ambiwalentna, a sam język chyba nie w pełni przyswojony, daleki od przystępności, której domaga się komercyjne medium radiowe. Pomysł Cieplaka był ryzykowny, bo choć nietuzinkowy, to - wydawałoby się - starczy na pięć minut spektaklu. A jednak z powodzeniem wypełnia dwie i pół godziny. Aktorzy gdyńskiego teatru tworzą słuchowisko radiowe, grają samych siebie w niecodziennej dla nich sytuacji twórczej. Spektakl rodzi się ze zdarzenia niemal prywatnego - w zwyczajnych ubraniach, ze scenariuszem w ręku wchodzą niespiesznie do radiowego studia, są zamyśleni, sporadycznie wymieniają luźne uwagi. Prywatność tej sytuacji utrzymana zostaje do końca spektaklu. Czekając na swoją scenę, aktorzy przesiadują na rozstawionych po bokach krzesłach lub przechadzają się po studiu, ich codzienne gesty i zachowania są wyciszone, stonowane. Prawdziwy teatr rozgrywa się w słowie. Cieplak przyznawał w wywiadzie, że inspiracją stał się zorganizowany w Instytucie Teatralnym cykl spektakli-wykładów "Słowacki. Dramaty wszystkie", które pokazywały teatralność samego tekstu, a także sposób, w jaki w sytuacji spotkania aktora ze słowem ów teatr zaczyna się snuć. W gdyńskiej inscenizacji artyści pozostawieni zostali z dramatem Słowackiego. Wizualne środki są bezużyteczne, wszystkie napięcia i niuanse znaczeniowe muszą wybrzmieć w sposobie podania przez nich tekstu. I to się rzeczywiście udaje: mówią Słowackim, wygrywając wieloznaczności "Fantazego", uwypuklając sugestywność i obrazowość kolejnych sekwencji, odsłaniając ukryty w słowie teatr. Pomysł ze słuchowiskiem radiowym pokazał, jak silnie w tym dramacie słowo sczepia postaci, jak otwiera je na siebie wzajemnie, jak pogłębia i komplikuje łączące je relacje. Teatr w teatrze jest, oczywiście, skrajnie umowny, nie tylko dlatego, że rozgrywa się w wyobraźni widza, ale również z tego powodu, że widzimy kulisy tworzenia słuchowiska. Aktorzy szurają po piasku albo głośno tupią, zaznaczając kolejne wejścia i wyjścia, pukają we framugę ustawionych na środku studia drzwi, które obowiązkowo skrzypią, by sygnalizować zmiany w personalnej konfiguracji. Uciszają się wzajemnie, by prywatne szepty czy śmiechy nie poszły w eter. Wytwarzają całą warstwę dźwiękową, która uwiarygodnia radiową adaptację, przydaje jej realizmu, prowokuje wyobraźnię słuchacza.

W gdyńskim spektaklu najbardziej zastanawia to, co nie jest dyktowane konwencją słuchowiska: sceniczny naddatek, którego medium radiowe nie może oddać. Aktorzy budują spektakl poprzez słowo, a jednocześnie obdarzają swoje postaci gestami i mimiką, które znaczą w planie wizualnym. Dlaczego? Bo oglądanie sytuacji ze studia radiowego w skali jeden do jednego byłoby na granicy wytrzymałości? Żeby uruchomić dialektykę identyfikacji i wyobcowania, skoro nie tylko prywatność aktora bierze w nawias istniejącą w słowie postać, ale też sugestywność kreacji narzuca się aktorom do tego stopnia, że zaczynają grać ciałem, wprowadzają swojego bohatera głębiej? A może to po prostu przeoczenie twórców spektaklu, którzy włączyli doń rozwiązania aktorskie niekomunikatywne w medium radiowym? Jestem zdania, że ów sceniczny naddatek przydaje bohaterom Słowackiego wiarygodności. W gdyńskiej inscenizacji słowo Fantazego okazuje się nie tylko przejrzyste, ale też niezwykle sugestywne, zniuansowane psychologicznie, jak najdalsze od retoryczności, przez co narzuca się aktorom, prowokuje do uwewnętrznienia. Rozwarstwienie spektaklu powoduje, że jest on zarazem umowny i realistyczny, oparty zarówno na grze wyobraźni, jak i dosłowności scenicznych rozwiązań.

Bez wątpienia przyjęty przez Cieplaka klucz inscenizacyjny mógłby otworzyć także inne dramaty Słowackiego, jednak wybór "Fantazego" wydaje się nieprzypadkowy. Kontekst komercyjnego radia, konkursy dla słuchaczy, niewybredne komentarze prowadzącego audycję dobrze przystają do utworu, który traktuje o spsiałym, małostkowym świecie, degradowanym przez rosnącą siłę pieniądza. Słowacki uchwycił moment rodzenia się kapitalizmu, w którym uczucia i ludzie zyskują konkretną, choć rzadko wypowiadaną wprost, wartość rynkową. "Fantazy" (Dariusz Siastacz) za pół miliona złotych "kupuje" sobie narzeczoną (Olga Barbara Długońska), córkę zbiedniałego powstańca, który w intratnym mariażu widzi ostatnią szansę odzyskania dawnej świetności. Słowacki bierze w nawias ironii nie tylko zdegradowany świat pieniądza, ale także romantyczne ideały i wzorce zachowań, kiedy wystylizowanemu literacko samobójstwu Fantazego przeciwstawia prawdziwe, nieszukające rozgłosu poświęcenie Majora (Eugeniusz Krzysztof Kujawski), które kładzie kres personalnym zapętleniom. "Fantazy" jest utworem wyjątkowo niejednoznacznym, historycy literatury wciąż spierają się o jego status i przynależność, niektórzy proponują nawet, by przesunąć go w stronę twórczości genezyjskiej poety, ze względu na obecną tu koncepcję ofiary, poświęcenia, odkupienia poprzez krew. Trzeba przyznać, że aktorom gdyńskiego teatru udało się oddać ową wieloznaczność i tajemniczość dramatu. Świetnie radzi sobie Olga Barbara Długońska, wygrywając dumę, upokorzenie i wyższość swojej bohaterki, uwagę przyciąga Idalia Doroty Lulki, bardzo dobry jest Major Kujawskiego, do którego należy przejmujący, gorzki finał spektaklu.

Piotr Cieplak zaproponował dość szczególny sposób uwspółcześnienia twórczości romantycznego poety. Dobry, choć jednorazowy, pomysł zaaranżowania sytuacji teatralnej w studiu radiowym wydobył nośność "Fantazego" i przejrzystość języka Słowackiego. Oczywiście, można mieć wątpliwości dotyczące samego chwytu teatralnego i sprowokowanego przezeń rozwarstwienia scenicznej rzeczywistości. Motyw teatru w teatrze to niewątpliwie pomysł bardzo skonwencjonalizowany. Jednak Cieplak używa go nie po to, by podkreślić teatralność świata czy marionetkowość ludzkiej egzystencji; chodzi mu tylko o wypreparowanie sytuacji, w której słowo dramatu będzie musiało samo się obronić. A to robi nadspodziewanie dobrze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji