Artykuły

Do nas czołgi nie wjechały. Bo już tu wcześniej były

- Przełomy, o których pisze Heiner Müller, nie dotyczą tylko historii Niemiec, ale historii całej wschodniej Europy. Przecież u nas też ustrój wsparty był przez radzieckie czołgi. Nie wjechały, bo już były - BARBARA WYSOCKA przed premierą "Szosy Wołokołamskiej".

Magda Piekarska: Co zobaczyła Pani w tekście "Szosa Wokołamska", że postanowiła go Pani zrealizować?

Barbara Wysocka: Nie miałam wizji spektaklu. Podobała mi się materia tekstu. Jego konstrukcja, brzmienie języka, obrazy kryjące się pod słowami, kolaż cytatów oraz temat zawarty w tej formie. Wtedy jeszcze nie potrafiłam go nazwać, raczej przeczuwałam, czym może być.

Czy na scenie zobaczymy całość "Szosy..."?

- Skróty można policzyć na palcach jednej ręki i dotyczą pojedynczych wersów. "Szosa..." to zwarte bloki tekstu, w których ważne jest każde słowo, nie da się wyrzucić kilku zdań. Poza tym jest to poezja o niezwykłym rytmie. Cięcia zaburzyłyby zarówno treść, jak i formę. Dopiero całość umożliwia opisanie drogi, przez jaką przeszedł świat w XX wieku - od budowania socjalizmu, przez wojnę światową, zwątpienie, rozpad, aż po chęć zapomnienia, że ten wiek w ogóle istniał.

Na ile opowieść Müllera o przełomach w niemieckiej historii jest uniwersalna?

- Przełomy, o których pisze Müller, nie dotyczą jedynie historii Niemiec, ale pewnego procesu historycznego w Europie Wschodniej. Müller pisze w szerszym kontekście, idzie śladem czołgów. Oś przebiega między Moskwą a Berlinem, ale czołgi jeździły też innymi trasami: do Budapesztu do Pragi. U nas również ustrój wsparty był przez radzieckie czołgi. Nie wjechały, ale mogły wjechać. Nie wjechały, bo już były.

Sam dramat jest rodzajem kolażu - znajdziemy w nim wyraźne echa nie tylko tytułowej "Szosy..." Aleksandra Beka, ale i dzieł innych autorów, także autentycznych ludzkich historii.

- Ten kolaż jest jeszcze bardziej skomplikowany - każde zdanie "Szosy Wołokołamskiej" jest złożone, wielowarstwowe, w każdym fragmencie znajdują się odwołania do literatury, sztuki, historii. Müller gra skojarzeniami, odwołuje się do prywatnych doświadczeń. Ta forma prawdopodobnie przenosi się na inscenizację. Jeżeli natomiast pyta pani o to, czy dodałam coś do tekstu, to nie, nie dodawałam.

W kolejnych częściach "Szosy..." odbywamy z jej bohaterami podróż w czasie. W każdej z nich jesteśmy świadkami pojedynków bohaterów. Które z tych starć jest dla Pani najważniejsze?

- Każdy z tych pojedynków jest ważny, bo jest częścią większego obrazu. Najbliższa jest mi część piąta, dotycząca interwencji w Pradze w 1968 roku i konfliktu ojca z synem. Ale ta część pojawia się dopiero jako ostatnia w cyklu. Gdyby nie było roku 1941, egzekucji dezertera, zwątpienia dowódcy, złamania trzech bohaterów w części trzeciej i wreszcie kompletnego szaleństwa w część czwartej - część piąta nie miałaby takiej siły. "Szosa Wołokołamska" działa jako całość, nie jako oddzielne elementy.

Jednym z elementów scenografii jest czerwony trabant, symbol NRD. Jaką funkcję spełnia - czytelnego elementu, który pozwoli widzom na identyfikację czasu i miejsca akcji, czy może - symbolicznie - jednego z czołgów, o których wspominał Müller?

- Nie, nie, nie chodzi o umiejscowienie akcji w czasie, i raczej nie o wymiar symboliczny. Raczej o tworzenie przestrzeni gry dla aktorów. O szukanie skojarzeń. Trabant jest puszką, w której zamknięta zostaje przeszłość. Miał być samochodem dla ludu, teraz jest reliktem XX wieku. Dla jednych jest symbolem chorej epoki, dla innych tylko zabawnym elementem krajobrazu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji