Artykuły

Gdy Lancelot okazuje się gejem

"Spamalot, czyli Monty Python i święty Graal" w reż. Macieja Korwina w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Zabawny "Spamalot" Monty Pythona zwraca uwagę na jasną stronę życia

Maciej Korwin, dyrektor Teatru Muzycznego, odnalazł świętego Graala. Teatralnego, ale jednak. Tym, którzy zechcą zobaczyć "Spamalota" zainspirowanego legendami arturiańskimi, objawi się w najmniej oczekiwanych okolicznościach - blisko, nawet na wyciągnięcie ręki. Wraz z szansą na niesamowitą sceniczną przygodę.

Odnalezionym przez gdyński zespół Graalem jest szczęśliwa, rozbawiona do łez publiczność. Jeśli oklaskuje musicalową rewię opartą na produkcjach Monty Pythona, do której libretto napisał jeden z członków grupy Eric Idle, a muzykę John Du Prez ("Sens życia według Monty Pythona" i "Rybka zwana Wandą") - to znaczy, że z poczuciem humoru Polaków nie jest źle.

"Spamalot" miał premierę na Broadwayu. W pełnej żartów sytuacyjnych gdyńskiej wersji jeden z wątków stanowią zabiegi o wyjazd do Nowego Jorku. Jednak Amerykanie wystawili musical na małej scenie. W Gdyni oglądamy widowisko z rozmachem, rozpisane na pięćdziesięcioosobowy zespół i orkiestrę. Duży atut stanowi baaardzo droga dekoracja - również temat jednej z piosenek - oparta na groteskowych montypythonowskich grafikach. Dzięki nim możliwe było nawet pokazanie Najwyższego. Na scenie zmieściły się tylko nogi i sukienka. Wszechmogący zaapelował, by mu pod nią nie zaglądać.

Inscenizacja Macieja Korwina jest wolną interpretacją oryginału - z wieloma autorskimi odniesieniami do współczesności i polskiego show-biznesu. Rycerzem, który nie ma szans dostać się na służbę króla Artura, jest zbłąkany husarz. W chórkach śpiewają Maryla Rodowicz, a oprócz Michaela Jacksona Violetta Villas. Właśnie dla niej przygotowano największą perukę. 405 strusich piór ozdabia piękne tancerki, a sceny baletowe, podobnie jak partie wokalne, utrzymane są w konwencji pastiszu. Pełno w nich odwołań do innych ról gdyńskich gwiazd oraz musicali, w jakich biorą udział - "Lalki" i "My Fair Lady". Oglądamy m.in. kankana i inspirowany "Skrzypkiem na dachu" taniec w oryginale noszący nazwę "z butelkami". Teraz zastąpiły je, jakżeby inaczej, święte Graale.

Za sukces polskiego libretta odpowiedzialny jest Bartosz Wierzbięta, autor m.in. niepowtarzalnych tłumaczeń "Shreka". Im bliżej końca każdego z dwóch aktów śmiech na widowni potężnieje. Okazji do gier słownych i gagów dostarczyła np. scena z upartym Czarnym Rycerzem, który mówi, że nic się nie stało, nawet gdy stracił obie ręce i obie nogi. Świetna jest sekwencja z drewnianym zajączkiem - współczesną wersją konia trojańskiego, a także z zajączkiem-potworem, do pokonania którego potrzebny jest święty granat z Antiochii. Parodia Ewangelii w wykonaniu Sebastiana, nomen omen, Müncha, a także psalm o księdzu-zboku należą do najmocniejszych punktów scenariusza. Autorzy nie oszczędzają zresztą nikogo. Dostaje się po równo katolikom, Żydom i mniejszościom seksualnym. Lancelot okazuje się kryptogejem i tańczy w sadomasochistycznym kostiumie z baletem eltonówjohnów.

Wśród aktorów wybija się charakterystyczny Sasza Raznikow. Wszystkich nie sposób wymienić, bo gdyński teatr dysponuje aż trzema obsadami. Każdy jednak, kto obejrzy spektakl, będzie opuszczał teatr, nucąc polską wersję "Always Look on the Bright Side of Life" (z "Żywotu Briana") ze słowami: "Życie lepszy ma smak, gdy zmartwień brak".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji