Artykuły

Premiera - nie farsa

No i wreszcie sensacja. "Premiera pana premiera" czyli nowa sztuka Edwarda Chudzyńskiego eksplodowała przy akompaniamencie "wiwatnych wrzasków" lubiących śmiech i zdrową rozrywkę widzów oraz cichych narzekań tych innych - smutnawych i ostrożnych. Już po pierwszych dwóch dniach przedstawień komedia ta - mimo sprzeciwów autora - nazwana została po prostu operetką.

Tak więc zawiodły ponure obawy względnie nadzieje, że cały dorobek kulturalny emigracji wyraża się w akademiach - jeśli chodzi o stronę sceniczną, a muzycznie jest znany tylko pod postacią "duszysczipatielnych" pień harcerzy przy obozowych ogniskach. Smętne obawy zniweczył jeden "wybuch sceniczny". Trochę prozy, kilka piosenek, humor i muzyka plus 5 osób w świetle rampy. Recepta na śmiech jest taka prosta.

Nie jest łatwo pisać o przedstawieniu będąc do niego subiektywnie nastawionym i odbierając je subiektywnie - gdy istnieje osobiste nastawienie do autora lub wykonawców. I zwykle nie jest to wdzięczne zadanie. Bywa jednak inaczej.

Piszę, gdyż nawet nie będąc aktorem, czyli osobą bezpośrednio zainteresowaną dosyć mam łaskawego poklepywania aktorów, autorów, reżyserów, z operatorami świateł i suflerem włącznie, na jakie zdobywają się wszechwiedzący, subtelni (i łaskawi oczywiście) recenzenci prasowi. Tę niezwykłą wprost idyllę obserwować można zawsze po jakimkolwiek występie - najbardziej zaś po kolejnej premierze. Czy nie można by tego załatwić jakoś inaczej?

Są sztuki, które wymykają się pobieżnym ocenom, płatają figla starającym się pochwalić czy zganić je jednym zdaniem. (Lub kilkoma zdaniami uczesanymi, grzecznymi, zawierającymi odpowiednią ilość pochwały i lekką - na zrównoważenie - nutkę przygany). Tak jest z "Premierą pana premiera". Jest ona nie tylko wielką kontrowersją. Jest także niekonwencjonalnym i niecodziennym spojrzeniem na otoczenie. Są w niej elementy sentymentu i charakterystyczna dla naszych czasów niefrasobliwość. Ma w sobie stygmat czy piętno współczesności - podobnie jak większość utworów Chudzyńskiego; tym razem szokuje dodatkowo bliskością akcji czy jak ktoś chce sobie to nazwać) - w każdym razie akcją jej jest wszystko, co w "Polskim Londynie" otacza od odległości następnego stolika kawiarnianego do kilku mil między Ealingiem i South Kensingtonem. A oglądana jest ostrym, przymrużonym z lekka okiem autora.

Jeśli tak, to nie można pisać recenzji. Trzeba jakoś inaczej. Jak? Bez żartów, zwykle i bezceremonialnie. Na przykład:

"Premiera pana premiera" jest przedstawieniem niezwykłym nie tylko na scenie w "Ognisku" lecz w ogóle. Urok jego leży w absolutnie bezceremonialnym podejściu do problemów tak codziennych, że aż niezauważalnych w zetknięciu z nimi. Sztuka właściwie polega na jednym, prostym i przekonywającym chwycie. Na dekoracji. Jest nią wielkie lustro umieszczone na scenie, aktorami są sami widzowie. To zaskakujące rozwiązanie pozwala jednocześnie sprawdzić poczucie humoru i samokrytyki. Tylko człowiek dowcipny potrafi rozpoznać się pod przysłoną retuszu literackiego i śmiać się z ujrzanej sylwetki.

Inni, zamiast tego używają chytrego fortelu śmiejąc się ze sztuki, autora lub aktorów. I ci właśnie są najzabawniejsi dla obserwatora. Przyznam, że zawsze w tym samym stopniu co sztuka pasjonuje mnie odbiór sztuki. Reakcja zarówno widzów jak i tych którzy uważają za zbyteczne spędzenie wieczoru w teatrze czy kinie. (A mimo to i tak wiedzą wszystko).

Sztuka kontrowersyjna - jak się powiedziało. Są chyba trzy elementy tej kontrowersji. Treść sztuki i jej bezceremonialność - z "ceremonialnym" podejściem wielu "nie przyzwyczajonych do takich przedstawień"; humor Chudzyńskiego i wreszcie - gra Ewy Krukowskiej.

Zostawimy pierwszy, częściowo omówiony element. Humor z kolei jest takim chochlikiem co krytyki się nie boi. Nawet krytyki łatwej, płytkiej, denerwującej swą pobieżnością. Bo jaki inny humor jest możliwy w tej sytuacji? W formie poważnej prawie wszystko przedstawiono już dawno ze sto razy na zebraniach i w deklaracjach. Może więc emigracja łatwiej zauważy istotę rzeczy gdy ujęta jest w wierszu i piosence?

I trzeci element kontrowersji. Fascynująca Ewa Krukowska, żywe srebro "pląsające" po scenie; bawiąca zarówno jako "niesforny podlotek" co wzruszająca w piosenkach lirycznych i tańcu. Tryskająca życiem, zdumiewająca mimiką i sztuką poruszania się. Dlaczego akurat ona? Pozostali aktorzy: doskonała głosowo i aktorsko Stanisława Horwat, nie ustępujący jej Stanisław Zięciakiewicz, Edward Chudzyński i Robert Oleksowicz nie sprawili zawodu widzom. Zupełnie zasłużenie i sprawiedliwie przyjęto ich jako dobrych, właśnie niezawodnych znajomych.

Krukowska jednak zabłysnęła i sprawiła dotkliwy zawód tym, którzy widzieli w niej tylko piękną buzię i resztę - urodę. I wybuch tego pełnego temperamentu i talentu piękna to największa sensacja. Dla niektórych kontrowersja. (Co za przyjemność siedzieć w środku sali i obserwować).

A co do elementu pierwszego; prostoty i umiejętności odbioru: premiera to nie farsa. Dla sfrustrowanych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji