Artykuły

Złodziejska tradycja, wielki show i niezawodny Okudżawa na Targówku

W deszczowe, sobotnie popołudnie znalazłam się na warszawskim Targówku. Do rozpoczęcia przedstawienia została jeszcze godzina. Schroniłam się w małym pubie na rogu ulic.

Wewnątrz pusto. Przy barze właściciel grał w karty ze znajomym. Zamówiłam herbatę i coś do zjedzenia. Po kilkunastu minutach właściciel podszedł porozmawiać. Usłyszałam, że jestem bardzo odważna. Usprawiedliwiało mnie tylko to, że nie jestem ze stolicy. Nikt z warszawiaków obojga płci nie zapuszcza się samotnie na Targówek.

- Nie ma jeszcze moich klientów, przychodzą dopiero wieczorem. Każdy ma na twarzy kilka kropek i dwa, trzy wyroki na koncie - powiedział właściciel pubu "Baron".

I popłynęła opowieść o ludziach z Targówka, złodziejach z pokolenia na pokolenie. Mężczyznach tworzących zamknięty krąg, ze swoim kodeksem, honorem i systemem kar dla odstępców. Pewnego dnia na pobliskim bazarze młody chłopak zerwał kobiecie z szyi złoty łańcuszek. Miał pecha, była to żona jednego z "królów Targówka". Po kilku godzinach ustalono personalia sprawcy. Rozmowa z pechowym młodzieńcem była krótka. Był bardzo wystraszony i szybko zgodził się na wszystkie warunki. Odkupił łańcuszek, oddał, przeprosił. Nie zawsze konflikty kończą się tak łagodnie. Nie należą do rzadkości krwawe porachunki.

Wychodząc z pubu, minęłam w drzwiach wysokiego trzydziestolatka z granatową kropką pod okiem. Do teatru "Rampa" miałam kilkaset metrów. Wybrałam drogę na skróty i utonęłam w błocie. Przed teatrem raz po raz, w środku tłumy, zatrzymywały się samochody. Kupienie biletu czy nawet wejściówki graniczy z cudem. Wszystkich ściąga "Big Zbig Show", czyli Zbigniew Zamachowski i jego przyjaciele. Wśród przyjaciół Elżbieta Zającówna, Janusz Józefowicz i Piotr Machalica. Pomysłodawczynią i reżyserem przedstawienia jest Magda Umer.

Zbigniew Zamachowski rozpoczyna spektakl piosenką, którą sam napisał "W małym miasteczku", liryczną opowieścią o Brzezinach koło Łodzi, swoim rodzinnym mieście. Następne odsłonięcie kurtyny, opolskie fanfary i jesteśmy na festiwalu polskiej piosenki. Na scenę wychodzą Krzysztof Materna i Wojciech Mann i zapowiadają wielkiego piosenkarza. W podskokach wypada na scenę Zamachowski ubrany w szerokie spodnie i buty na koturnie. Śpiewa "Cała sala śpiewa z nami".

I tak do końca wędrujemy przez wszystkie festiwale Sopot, Zieloną Górę, Kołobrzeg, Jarocin i Mrągowo. Festiwale piosenki podwórkowej, studenckiej, pieśni religijnej i moniuszkowskiej. Za każdym razem zmienia się konwencja, muzyka, strój i choreografia. Publiczność jest zachwycona. Wszyscy doskonale się bawią. Brawa, brawa, brawa. Przedstawienia kończy owacja na stojąco i wspólne odśpiewanie "Cała sala...".

Po spektaklu w garderobie wykonawcy przyjmowali gratulacje. Pojawił się między innymi Janusz Gajos z żoną i Joanna Trzepiecińska ze znajomymi. Przedstawienie trwa trzy godziny, artyści są zmęczeni, ale zadowoleni. Ktoś żartuje: "To jest wspaniałe, ale czasem nudne. Na automatycznych sekretarkach mamy nagrane same komplementy."

Następnego dnia w południe spotykam się z Agnieszką Osiecką w małej kawiarence na Saskiej Kępie. Opowiada mi, że Saska Kępa to również dzielnica z tradycjami, jednak odmiennymi od Targówka. Przed wojną mieszkała tu arystokracja i inteligencja. Dzisiaj nawet jak spotka się człowieka w stanie wskazującym na spożycie, to jest duża szansa, że to hrabia, a przynajmniej syn adwokata, który zszedł na manowce. A obok tej enklawy starej kultury rozłożył się na stadionie największy w środkowej Europie bazar. Na bazarze spotyka się cała Warszawa i połowa narodów byłego Związku Radzieckiego. I nic się nie dzieje. Wszyscy spokojnie koegzystują. Rosjanie, Białorusini, Ukraińcy i inni okupują pobliskie lokaliki, odświeżają się w toaletach, czasem robią zakupy. Jest to okazja do porównań polskiej i niemieckiej mentalności. Pomijając to, że w Niemczech taki bazar jest w ogóle nie do wyobrażenia. Następnego dnia okoliczni mieszkańcy słaliby listy protestacyjne. A u nas nawet nie pojawiają się na ścianach napisy zachęcające cudzoziemców do wyjazdu. Wielu mieszkańców Saskiej Kępy nawet lubi ten bazar. Lubią tam pójść, pooglądać, porozmawiać. Czasem zdeklasowany arystokrata zatrudni Rosjanina do przekopania ogrodu. Może nasze zrozumienie bierze się stąd, że trzy, cztery lata temu sami to przerabialiśmy, handlując pomadkami i dżinasami w całym Związku Radzieckim. Na pewno warszawski bazar bardzo nie podobał się Bułatowi Okudżawie, którego podczas ostatniej wizyty żona wyciągnęła na zakupy. Wielki poeta nie chciał nawet przyjąć upominku od wielbiciela handlującego skórzanymi portfelikami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji