Artykuły

Małe formy, wielkie sprawy

Festiwalowe przedstawienia skupiły się na analizowaniu i krytyce relacji i postaw społecznych, a także próbowały opisać zbiorowe doświadczenie ludzi uwikłanych w historię. Zobrazowaniu rzeczywistości określonej pospolitymi pragnieniami ogółu służy parodia i karykatura. Do tej rzeczywistości brutalnie wdziera się historia, którą, jak układankę, należy scalić z elementów indywidualnej pamięci jednostek i pozbawić retuszu, wykluczyć ze świadomości zafałszowania i resentymenty. Twórcy nie unikają uogólnień, jednak w zaprezentowanych spektaklach wygrywa trafność obserwacji i spostrzeżeń dotyczących tego, co można by nazwać polskością, rozpiętą pomiędzy zabobonem a nowoczesnością.

Spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" to satyryczny komentarz do współczesności, polska mentalność w pigułce. Ta bulwarówka polityczna to kolaż czarnej komedii i burleski, okraszony gagami rodem z teatru jarmarcznego czy kina grozy klasy B.

Sytuacja trochę jak w "Boboku" Dostojewskiego. Z czarnych worków kolejno powstają trupy: dresiarza, dziewczyny w sukni ślubnej, staruszki, biskupa, generała, samobójcy. Co jakiś czas biesiadę gadatliwych nieboszczyków przerywa upiorne intermedium - pojawia się duch dziewczyny, zamordowanej w czasie II wojny światowej. Na środku rząd czerwonych stadionowych siedzeń, w tle siatka bramki futbolowej. Skład "polskiej reprezentacji" odbija w krzywym zwierciadle narodowe widma: księży pedofilów, zwolenników starego ustroju, chorych na depresję "euro-sierot", dresiarzy-kibiców, niemieckich turystów, ofiary wojny. W korowodzie postaci prym wiedzie przejechana traktorem Gwiazdka (Monika Fronczek), wulgarna elegantka uparcie podkreślająca każde "ą" i "ę" - zdanie Gwiazdki o historii i kulturze, w którą nie można się ubrać ani nią za cokolwiek zapłacić, puentuje cały spektakl. Bohaterowie posługują się językiem pozszywanym ze sloganów reklamowych i medialnych frazesów, sparafrazowanych fragmentów współczesnych teorii filozoficznych, cytatów z filmików z portalu YouTube. To zabrudzony językowy patchwork, którym na chwilę można osłonić luki w wykształceniu, ksenofobiczne poglądy i zwykłą głupotę. Dyskusja bohaterów o niesprawiedliwościach systemu i narodowych klęskach przekształca się w licytację grzechów, w turniej opowieści o doznanych krzywdach. Z fragmentów biografii wyłania się barwna karuzela polskich przywar: światopogląd składający się z klisz myślowych i "prawd oczywistych", skłonność do malkontenctwa i zazdrości, megalomania połączona z kompleksem prowincji. Strzępka nie boi się obrazów dosadnych - Biskup (Piotr Kondrat), do którego bohaterowie mówią "Paetz", w wyuzdany sposób karmi nutellą Chłopca (Łukasz Brzeziński), Generał (Jerzy Gronowski), do złudzenia przypominający Wojciecha Jaruzelskiego, z lubością, tańcząc w rytm latynoskiej muzyki, strzela do wszystkich z karabinu. Dziewięcioosobowy zespół, który wraz z inspicjentką przez cały spektakl nie schodzi ze sceny, świetnie odnalazł się w konwencji spektaklu - aktorzy płynnie przechodzą od tonu makabryczno-groteskowego do powagi. Nie ma tu ról słabych czy mało wyrazistych, są intensywne, niemal perfekcyjne kreacje - na przykład Moniki Fronczak w roli wygadanej Gwiazdki, Piotra Wawra jako odpychającego Dresiarza i nagrodzonej przez jury festiwalu za rolę Staruszki Sabiny Tumidalskiej, która stworzyła niejednoznaczną i przerażającą postać morderczyni o wyglądzie dobrotliwej wiejskiej babiny.

Mniej radykalny, ale równie oskarżycielski jest spektakl "Żyd" Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Tekst powstał w ramach warsztatów zorganizowanych przez Tadeusza Słobodzianka; wśród uczestników znaleźli się historycy i dziennikarze - Jan Tomasz Cross i Anna Bikont.

Do szkoły w podupadającej mieścinie przychodzi e-mailem wiadomość z Izraela, której nadawcą jest syn żydowskiego pisarza o polskich korzeniach. Dyrektor szkoły (bardzo dobry Kazimierz Czapla) w odrapanej salce gimnastycznej zwołuje zebranie w celu omówienia szczegółów ceremonii powitania gościa. Początkowo spektakl utrzymany jest w tonie satyry obyczajowej - dla nauczycieli Żyd to oczywiście sentymentalny milioner, którego wystarczy odpowiednio podejść, by ofiarował na rzecz szkoły trzydzieści tysięcy dolarów. Nauczyciele zastanawiają się, co też taki "prawdziwy Żyd" je, bo polska gościnność wymaga przygotowania poczęstunku - może bigos? A może maca, karp po żydowsku lub koszerna kiełbasa? Spektakl stopniowo przeradza się w debatę na serio, konfrontującą przekonania z rzeczywistością - okazuje się, że wiedza na temat żydowskiej obyczajowości jest niewielka, a niejeden z debatujących odniósł korzyści z udziału w antysemickich nagonkach: Dyrektor zyskał stanowisko, a dziadek naiwnej Anglistki (Katarzyna Skrzypek) jest dziś właścicielem pozostawionych przez Żydów majątków.

Spektakl Roberta Talarczyka odważnie zajmuje się wciąż niewygodnym tematem uprzedzeń i dyskryminacji, uderza w polski prowincjonalizm, ciasnotę poglądów, wpisując się tym samym w nurt rozważań o prawdzie historycznej i roli, jaką naród żydowski odegrał w polskiej kulturze.

Barbara Wysocka w swej realizacji "Klątwy" Stanisława Wyspiańskiego wkracza w odosobniony, hermetyczny świat wiejskiej społeczności, w którym naczelną rolę odgrywa swoista, podszyta pogaństwem religijność. Z rozbitego tekstu Wyspiańskiego wyłania się wspomnienie tragedii, które bohaterowie próbują scalić w pamięci. Zdjęcia Młodej (świetna Katarzyna Krzanowska) w objęciach Księdza (Marcin Kalisz) na tle dzisiejszego Gręboszowa albo schowaną za drzewami wieżę kościoła wyświetlają projektory. Na środku sceny dwie ławeczki, obok materac - dowód winy, a także wyklejony ulotkami słup, nad głowami widzów wiszą sznury z praniem. Bohaterowie, ubrani współcześnie, porozsadzani w różnych miejscach sceny, tworzą z archaicznego języka Wyspiańskiego smutną melodię - symultanicznie wygłaszają kwestie, przekrzykują się, powtarzając kilkakrotnie te same słowa, jakby upewniali się w swojej wersji wydarzeń. Mieszkańcy wsi o twarzach szaleńców, jakby nieustannie pławili się w morderczych wizjach, pełni agresji, naznaczeni winą. Ksiądz - czasem przerażony, czasem bezsilny, gestami zdradza zwycięstwo pęczniejącego w nim egoizmu. W spektaklu Wysockiej to Młoda opowie o swych płonących dzieciach i własnej śmierci, którą wyśniła, bo boleśnie odczuwała narastającą wśród ludzi żądzę zemsty - klątwa musiała się wypełnić.

Zaprezentowane w polskiej części festiwalu spektakle odwołują się zarówno do najnowszych wydarzeń, jak do historii. Jeśli widzowie nie potrafią odczytać tych wskazówek, teatr nakłania ich do nadrobienia zaległości. Reżyserzy tworzą spektakle na temat bolesnego i skomplikowanego "teraz" - dlatego też zadają tak dotkliwy cios w sam środek naszego wyobrażenia o sobie i polskości, odnajdując wstydliwe narodowe dolegliwości.

Niemieccy reżyserzy, których spektakle festiwalowa publiczność oglądała w Berlinie, również nie mogą oprzeć się próbie diagnozy współczesności. René Pollesch w "Diktatatorengattinen" ("Żony dyktatorów") w charakterystycznej dla siebie estetyce analizuje źródła fanatyzmu ideowego. Niektórzy widzowie po obejrzeniu tego spektaklu narzekali. Prawda, że Pollesch powtarza chwyty, które sprawdziły się w jego poprzednich przedstawieniach. Jednak nagromadzenie cytatów z popkultury, wyimków z propagandowych przemówień, surrealistyczne obrazy z trzema sobowtórami i cerkwią w tle to ciekawa materia opowieści o rzeczywistości brutalnej, zbudowanej na totalitarnych regułach.

Spektakl "Ober Tiere" ("O zwierzętach") Nicolasa Stemanna, oparty na sztuce Elfriede Jelinek, rozpatruje problem prostytucji. Autorka oparła się na zapisach rozmów z callgirls, pochodzącymi głównie z Europy Wschodniej. Bohaterami spektaklu są właściciele i klienci domów publicznych oraz trzy młode kobiety pracujące w pornobiznesie. Jest też czwarta bohaterka, nieco starsza od pozostałych. Na początku i w finale spektaklu wygłasza przejmujący monolog o miłości, którą dla mężczyzny definiuje nieustannie zużywające się kobiece ciało. Tytułowe zwierzęta to kobiety - bezwzględnie poniżane, traktowane jak seksualny towar lepszej lub gorszej jakości.

Luk Perceval, inaczej niż Pollesch i Stemann, sięgnął po tekst klasyczny. Jego "Penthesilea" na podstawie sztuki Heinricha von Kleista to minimalistyczny, gęsty od symbolicznych obrazów spektakl o miłości i wojnie, zagrany intensywnie, przeszywająco. Ogromna scena jest właściwie pusta - tylko zwisające z góry mikrofony i ustawione na środku kilkumetrowe pale, skręcone jak bierki. W tej dziwacznej przestrzeni gry i wojny spotkają się Achilles i Penthesilea - on butny i bezczelny, ona krucha i nieustępliwa. Panujący w tej rzeczywistości amok zmusi bohaterów do działań straceńczych, na granicy obłędu. Spektakl Percevala to nie tylko piękna bitwa kochanków, zbyt ambitnych i dumnych, by okazać uczucie - to także metafora nieustannie trwającej bezlitosnej i agresywnej walki płci, pojedynku na umiejętności, intelekty i ciała.

Po raz pierwszy na Kontrapunkcie pojawili się artyści z Belgii i Hiszpanii, których propozycje były dla polskich przedstawień prawdziwym kontrapunktem - zaskoczył minimalistyczny, pozbawiony słów spektakl belgijski "Wewilllivestorm" ("Przeżyjemyburzę"), ujął zaś lalkowy "Cuttlas, anatomia de un pistolero" ("Cuttlas, anatomia rewolwerowca"), przeniesiony na scenę komiks słynnego hiszpańskiego rysownika Calpurnio.

"Wewilllivestorm" to rodzaj mechanicznej zabawki teatralnej. Scena zagracona pozornie zbędnymi przedmiotami - stosy szarych szmat, pudełka, stare buty, koń na biegunach, żelazko, zwisające z sufitu pomarańcze, drewniane stołki i stołeczki, połączone ledwo dostrzegalnymi sznurkami. "Nie poszukuję linii narracji" - deklaruje reżyser Benjamin Verdonck, jednak widz uparcie szuka w cyklu działań choć namiastki jakiejś spójnej opowieści. Po prawej stronie sceny siedzi muzyk rodem z cygańskiego taboru - masywna postać o ogorzałej twarzy i kruczoczarnych włosach nadaje rytm przedstawieniu, szarpiąc struny maleńkiego instrumentu. W głębi, w ciemności stoją dwaj aktorzy - sam Benjamin Verdonck i jego ojciec Herman. Ojciec wytrwale obserwuje czynności (zabawy?) syna - jedno pociągnięcie sznurka ściąga płachtę, pod którą leży wielki wypchany kot, na drewnianym blacie można urządzić wyścig papierowych stateczków. W spektaklu celebracja gestów i ich powtarzanie ściśle łączy się z wielką konstrukcją przedmiotów, w której wszystko ma stałe miejsce. Zagadką pozostaje relacja ojca z synem - nie wiadomo, co syn chciałby zademonstrować ojcu poprzez odkrywanie coraz to nowych niespodzianek w sposobie użycia połączonych obiektów. Może objaśnia mu reguły współczesnego świata? Albo zadaje filozoficzne pytanie o to, czy życiem rządzi przypadek czy przeznaczenie? A może bohater to po prostu pomysłowe dziecko bawiące się na strychu pod bacznym okiem dorosłego? Spektakl, który uhonorowano Grand Prix, pozwala wyobraźni widzów na nieskończenie wiele rozwiązań.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji