Artykuły

Muzeum Polactwa im. Jana Klaty

"Kazimierz i Karolina" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej.

Jan Klata zaprasza rodaków do galerii handlowej, w której główną ekspozycją są nasze narodowe patologie. Polscy faceci to prymitywni tchórze. Polskie kobiety - sfrustrowane karierowiczki-męczennice

Gdyby kandydatów na stanowisko dyrektora Muzeum Narodowego (obecny dyrektor prof. Piotr Piotrowski podał się do dymisji) trzeba było wybierać spośród reżyserów teatralnych, sprawa byłaby prosta. Jan Klata. Twórca spektaklu "Kazimierz i Karolina" pokazał się właśnie jako twórca krytycznych ekspozycji, śmiały kurator beztrosko czerpiący z obrazów, rekwizytów i lejtmotywów polskiego życia publicznego.

Akcja znów popularnego dramatu Ódóna von Horvatha (sztuka o Wielkim Kryzysie lat 30., tuż przed dojściem Hitlera do władzy w Niemczech w 1933 r.) toczyła się w ludycznej scenerii monachijskiego święta piwa - Oktoberfest. Jan Klata przeniósł ją wprost do galerii handlowej. Tam rozgrywa się nie tylko historia miłosna zwolnionego z pracy szofera Kazimierza (Marcin Czarnik) i urzędniczki Karoliny (Anna Ilczuk). Tam według Klaty toczy się właściwe życie narodu.

Tam widać wyraźniej, jak działa polska wyobraźnia, gdzie przebiegają linie konfliktów i kto jest kim naprawdę. Z krzyżem paradują nie harcerze, ale galerianki, czyli młode dziewczyny oddające się za ciuch czy kosmetyk (Dominika Kojro, Sylwia Broń). Sędziowie i biznesmeni (sędzia Dzida - Marian Czerski, prezes Dymek - Wiesław Cichy) polujący wśród sklepów na "młode, proletariackie ciałka" zrzucają garnitury i przebierają się w to, co najlepiej oddaje ich wrażliwość estetyczną - połyskujące dyskotekowe wdzianka i peruki.

Obiekty kojarzone ze sztuką krytyczną - takie jak warszawskie prace Joanny Rajkowskiej (sztuczna palma z ronda de Gaulle'a czyjeziorko Dotleniacz z placu Grzybowskiego) - stają się elementami wystroju domu towarowego. Reżyser zderza je z m.in. odartych ze skóry "Ciał chińskich" przypominających "Bodies... The Exhibition", kontrowersyjną wystawę amerykańskiego profesora anatomii Roya Glovera, prezentowaną w 2009 r. w centrum handlowym Blue City. Ciała, które początkowo stoją nieruchomo lub kiwają się niczym upiory z teledysku Michaela Jacksona "Thriller", zostaną użyte w finałowej scenie "Polish wars. Rekonstrukcja" - takiej szalonej bitwie wszystkich ze wszystkimi. Poprzebierani bohaterowie i statyści ruszą w śnie czy amoku do wojny totalnej, absurdalnej, ponadhistorycznej. Czapki czołgistów i krakowskie rogatywki z pawimi piórami będą tu strącane mieczami spod Grunwaldu, a piastowskie topory rozbiją się o tarcze ZOMO.

Świętości i kicz, komercja i narodowe symbole - wszystko zostaje w galerii u Klaty zrównane, wymieszane, wrzucone w jedną niekończącą się na-walankę upiorów i lunatyków.

W tej dziwnej strefie pozornej wolności, równości i braterstwa nic nie jest obciachem. Porzucony przez Karolinę bezrobotny Kazimierz w dżinsowej kurtce z napisem "You Suffer" ["cierpisz" - tytuł najkrótszej piosenki świata zespołu Napalm Death] może sobie bez skrępowania usiąść pod automatem do gry i wyśpiewać smętnie arię Jontka "Szumią jodły na gór szczycie".

Kazimierz wygłosi także naiwny, pretensjonalny pean na cześć czystej, prawdziwej miłości. Sędzia i prezes, uganiając się za galeriankami, nie przestają nucić wojskowych pieśni - "Rozkwitały pąki białych róż" czy "Oka". Nowy adorator Karoliny Eugeniusz Babiarz (Bartosz Porczyk) bez zażenowania pajacuje, przypominając filmowe role komediowe Cezarego Pazury.

Para walczących z kapitalizmem rewolucjonistów (Bogna - Paulina Chapko, i Cywek Kosa - Michał Majnicz) bawi się w gangsterów z tanich filmów ak-cji tudzież w przebierańców z fanklubu RAF (członkowie Baader-Meinhof też w końcu lubowali się w symbolicznych napadach na domy towarowe). Zamiast rozbrajać system, tłuką się nawzajem do nieprzytomności.

Klata w "Kazimierzu i Karolinie" prezentuje dość radykalne spojrzenie na swoich rodaków. Wszyscy polscy faceci to prymitywni tchórze, z lekkim rozróżnieniem na: a) rzewnych samoudręczonych romantyków pokroju Kazimierza, b) obleśnych pseudokombatantów podrywających laseczki na ułańskie pieśni, c) idiotów, d) wiecznych bojowników o mentalności kiboli.

Polskie kobiety? Galerianki, sfrustrowane karierowiczki-męczennice, ewentualnie lale wyznające zasadę: "Chłop wszystko jedno jaki, byle był".

Polacy w wersji Klaty to raczej Polactwo. Zawsze gotowi do bitki, pełni sentymentów, pozbawieni gustu, prowincjonalni, całkowicie niezdolni do komunikacji. Bohaterowie cały czas obrzucają się oceniającymi określeniami, przyczepiają sobie etykietki: d "pesymista", "masochista", "filozof", "polityk" aż po "stary śmierdziel" czy "dziwka". Nie słuchają. Nie próbują zrozumieć. Same bezmyślne, automatyczne gesty.

Dotychczasowe realizacje dramatu von Horvatha obracały się głównie wokół tematów: "Czy można kochać bezrobotnego?" i "Jak kryzys ekonomiczny wpływa na relacje międzyludzkie?". We wrocławskiej wersji pojawia się raczej pytanie: "Co jest w Polsce do kochania?". Czy w kraju o tak pokręconej sytuacji społecznej i tak pełnym nienawiści życiu publicznym możliwajest w ogóle romantyczna miłość? Kazimierz i Karolina mogliby być bohaterami "Czekając na sobotę" (HBO), nowego cyklu dokumentalnego Ireny i Jerzego Morawskich pokazujących nudę i mizerię życia młodzieży na prowincji.

Ich miłość jest głupia, oni sami - ulepieni z zabranych przez Klatę klisz. Trudno się przejąć sercowymi rozterkami błaznów i prymitywów. Trudno też zgodzić się na proponowaną przez reżysera wizję naszego życia publicznego jako ogólnej nawalanki z "rekwizytami". A jednak. Nawet jeśli spektaklowi bliżej do filmiku z You Tube'a niż do narodowej ekspozycji, to coś jest na rzeczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji